Blog
poświęcam tematyce Legendarnych Sanninów z uniwersum Naruto.
Dopieszczę niektóre wątki mangi i skupię się głównie na
przeszłości Jiraiyi. Mogą wystąpić drobne nieścisłości z
mangą, ale popełniam je dla dobra fabuły. Nie przeciągając -
zapraszam!
Nikano
x X x
Nikano
x X x
Tuż
przed linią światła latarni zmaterializowała się niewyraźna
postać. Nie zatrzymał się. Już dawno poczuł charakterystyczny
posmak jej chakry, która biła niespokojną poświatą a dopiero
teraz zdecydowała mu się ukazać.
– Idziesz,
prawda? – usłyszał donośny, kobiecy głos z charakterystyczną
nutą groźby w brzmieniu.
Zatrzymał
się kilka metrów od niej.
– Tak
– odpowiedział lekko zachrypniętym głosem.
Zapadła
cisza, barwiona wyjącymi podmuchami wiatru i stłumionymi odgłosami
miasta. Stali, dłuższą chwilę wpatrując się w siebie.
– Wiesz
– zaczął – noc jest jeszcze młoda, ale nie zbawi nas. Wolałbym
niezwłocznie wyruszyć.
Kobieta
milczała.
– Tsunade…
– jego drżący głos nadał jej imieniu niezwykłe brzmienie.
Przerwał. Po chwili dokończył w uśmiechem. – Tsunade, nie
zatrzymasz mnie – panienki czekają na moje przybycie! – zgasł
równie szybko jak zapłonął sztuczną naturalnością i żartem.
Ani kobiecie, ani jemu nie było do śmiechu.
– Więc
uważasz, że nie jestem w stanie cię zatrzymać? – odezwała się
z błyskiem w oku.
Kobiety
zawsze muszą przekręcić sens wypowiedzi.
Westchnął
cicho i podszedł bliżej, kładąc dłoń na jej ramieniu. Przyjrzał
się z bliska jej twarzy o ostrych, gwałtownych rysach, podziwiał
jej wąskie usta, kusząco wykrzywione karmazynową szminką,
wreszcie spojrzał w oczy o kolorze świeżo ściętych olchowych
desek zmieszanych z kolorem cynamonu. Dotknął jej policzka,
ostrożnie naznaczając drogę do lekko rozchylonych warg. Te
zadrżały pod wpływem jego dotyku. Przerwał zaskoczony. Mokra łza
naznaczyła jego dłoń, przeszywając go uczuciem rozpalającego
gorąca. Przeniósł wzrok na jej oczy. Nie idź, mówiły,
potrzebuję cię.
Poczuł
niemą tęsknotę i strumień pożądania, które od niej emanowały.
Wiedział,
że jeśli choć na chwilę się zapomni, to uczucia zbierane i
ukrywane od lat eksplodują, wyrywając się spod kontroli.
Zignorował ten fakt, tłumiąc je.
Złożył
krótki pocałunek na jej miękkich ustach, na chwilę tonąc w
ciepłym zapachu polnych kwiatów i lasu tuż po deszczu.
Szybko
odsunął się od jej twarzy wdychając ukradkiem świeże powietrze
i próbując opanować bicie serca. Czakrę, którą usilnie starał
się nie zmieszać z czakrą blondynki, luźno uwolnił, tworząc
naturalną powłokę wokół siebie.
W
następnej sekundzie ze zdziwieniem uświadomił sobie, że jeszcze
stoi. W jego umyśle pojawiły się mgliste wspomnienia chwili, gdy
po raz pierwszy skradł pocałunek Tsunade. Pół sekundy później
niedowidział na lewe oko i miał piach tam, gdzie piachu być nie
powinno.
Tym
razem cynamonowe oczy nie skrywały w sobie żądzy mordu, ale
zaskoczenie i kroplę smutku.
– Jiraiya
– jej głos nie zadrżał. Kolejny raz zadziwiła go siła tej
kobiety. – Uważaj na siebie.
Skinął
głową, nie potrafiąc odpowiedzieć. Wyminął ją, kierując się
w stronę bramy.
Czuł
na plecach jej spojrzenie, ale nie odwrócił się. Gdyby to zrobił
nie byłby w stanie iść dalej. Uśmiechnął się do siebie, biorąc
rozbieg. Przeskoczył przez mury nadzwyczaj lekko, mimo iż jego
ciało było połączone ciężkimi, żelaznymi łańcuchami więzi z
Wioską Liścia, którą właśnie opuszczał. Czuł uniesienie.
Wiedział, że zrozumiała.
x X x
Tak
jak podejrzewał, szybko skończyły mu się fundusze. Już drugą
noc z rzędu spędzał w plenerze. Tej nocy plener oznaczał
częściowo zawaloną szopę - zarośniętą chwastami, ale dającą
schronienie przed zimnym, jesiennym deszczem.
Otulił
się szczelniej kocem, patrząc na powoli dogasające ognisko.
Ognisko, które niezdarnie rozpalał przez godzinę, klnąc i dziwiąc
się, czemu wilgotny chrust nie chce się zapalić. Jiraiya nie był
przystosowany do wędrownego życia. Pomimo zawodu ninja oraz wielu
misji, które wykonał, nigdy nie kłopotał się nauczeniem
rozbijania obozu. Teraz płacił za to.
Zamknął
oczy, starając się ignorować zimno, podejrzane chrzęsty przy jego
uchu oraz wycie wilka, które zdawało się brzmieć niepokojąco
blisko. Pogrążył się w niespokojnym półśnie, co jakiś czas
wygrzebując kujące źdźbła trawy zza kołnierza.
x X x
Ranek,
prócz przeszywającego zimna, przyniósł dwie niespodzianki.
Pierwszą był zauważalny ubytek w zapasach żywności. Drugą był
wykonawca tejże zbrodni.
Leżał
bezczelnie zwinięty w nogach Jiraiyi, lekceważąc cały świat i
oddychając równomiernie. Był pogrążony w zdrowym śnie
najedzonego. Zakłopotany mężczyzna przyglądał się futrzastemu
szkodnikowi, przeżuwając resztki suchego prowiantu.
Zwierzak
bez wątpienia wyglądał jak mały lis. Ale jak lis się nie
zachowywał. Żadne żyjące dziko stworzenie znane Jiraiyi nie
zbliżało się tak blisko człowieka. A już na pewno nie zasypiało
w przesyconym ludzkim smrodem kocem.
Nagle
zwierzątko otworzyło oczy spoglądając wprost na niego. Zamarł.
Ślepia szkodnika bynajmniej nie były zwierzęce, ani tym bardziej
lisie. Intensywnie niebieskie jak głębia jeziora, z pionowymi
źrenicami, zdawały się posiadać niemal ludzkie iskierki
dziecinności. W samym ich środku, głęboko skryta, kryła się
potężna, wiekowa mądrość, porażająca i potężna.
W
następnej sekundzie zwierzątko pisnęło, przerwało kontakt
wzrokowy i spłoszone wykonało iście maratoński skok przez dziurę
w ścianie. I tyle go demony widziały. Zaskoczony mężczyzna
poruszył się niespokojnie, wciąż wpatrując się w miejsce gdzie
wylegiwał się lisek. Wciąż czuł to spojrzenie przewiercające go
na wylot, wywołujące na karku zimny pot.
– Znowu
mam zwidy. – zaprzeczył temu wydarzeniu, wstał i zaczął się
pakować. – Na wielkich Kage! Muszę przestać tyle palić!
Wydarzenie,
jako iż przeżyte rano, zamgliło się i trafiło do tej części
mózgu, gdzie zbierały się przerwane sny i wspomnienia z wczesnego
dzieciństwa.
Zadziwiający
jednak był fakt, że podświadomie wciąż miał nadzieję na powrót
właściciela niepokojących oczu.
x X x
Bezmyślnie
wyciągnął ku niemu rękę, ślepo wierząc i ufając, zdając się
na jego łaskę. Momentalnie zakręciło mu się w głowie, świat
zawirował. A jemu chciało się rzygać. Nie zdążył. Zemdlał.
x X x
Ale
zacznijmy od początku. Przybyli od wschodu, przebiegli pomiędzy
domami, krzycząc, gwałcąc, paląc domy, a wtedy...
Nie, to było później.
Nie, to było później.
x X x
Prawdziwie
zaczęło się od tego, że Jiraiya miał szczęście. Nie było to
szczęście radosne, które omamia szałem jak w chwili wygrania w
kasynie. Owo szczęście było raczej z tych, które ratują tyłek.
Niby wiesz, że masz cholernego farta, ale jakoś się nie cieszysz,
bo masz w pamięci niedawne przykre wydarzenia.
Czterolistną
koniczyną okazał się być szaleniec. Szaleniec, jak na szaleńca
przystało miał szalone pomysły. Pracował w amatorskim
laboratorium, czytał mnóstwo ksiąg, ciągle coś liczył i robił
notatki. Miał również zupełnie obłąkaną tradycję mówienia do
siebie. Mówiąc obłąkaną, trzeba zauważyć że zwykli ludzie
mówią do siebie i jest to uznawane za normalne i powszechne. A my
mamy do czynienia z szaleńcem, więc o normalności nie może być
mowa.
Jiraiya
postanowił przezimować u niego, a następnie wraz z wiosennym
wiatrem wyruszyć na poszukiwania. Nachmurzył się. Były to
poszukiwania bezsensowne i z góry skazane na niepowodzenie.
Wiedział, że nie przekona Orochimaru do zrezygnowania ze złej
drogi i powrotu do wioski. Mimo to próbował. Próbował nieustannie
i naiwnie jak dziecko.
Przypomniał
sobie te przesycone szczęściem dni, gdy byli razem. On, mistrz
Sarutobi, Tsunade i Orochimaru. Pamiętał, jak z początku
nienawidził wężowego chłopca. Genialne dziecko, dużo bardziej
uzdolnione niż on sam. Jednak bardziej bolał go fakt, że Tsunade
wolała jego od Jiraiyi. Mimo to, po czasie, zaprzyjaźnili się.
Jiraiya stał się silny i dorównał swoim towarzyszom. Został
najlepszym przyjacielem Orochimaru i we trójkę stali się drużyną
nie tylko mającą siłę, ale i połączoną więzami niemal jak
rodzina. Stał się jednym z Legendarnych Sanninów. Mimo to
przegrał. Nie potrafił uchronić Orochimaru przed mrokiem.
Wężowy
chłopiec zbiegł z Wioski Liścia, by oddać się zakazanym
eksperymentom. Tsunade odeszła, podróżując po świecie i
pogrążając się w długach hazardowych. Mistrz Sarutobi został
Hokage i utonął w papierkowej robocie.
Przegrał,
bo został sam.
x X x
cdn.
PS:
Oj długo ten tekst kurzył się w moim zeszycie, zapomniany i
samotny. Teraz kontynuuję go z nowym zapałem, odświeżając pomysł
i od nowa wkręcając się w świat ninja. Do zobaczenia pod drugim
rozdziałem! Kiedy? Kto wie...;)
Ciekawie, ciekawie ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na to co będzie dalej...
PS. Nie mogłem nie włączyć soundtracka w czasie czytania, to mocniejsze ode mnie ;)
https://www.youtube.com/watch?v=7ce-iuloaJU
Sountrack świetny i strasznie pasuje do Jirayi;) W tych rytmach pisanie o tym zboczonym staruszku staje się szaleńczą zajawką!:)
Usuń