piątek, 14 grudnia 2012

Słowo wstępu i rozdział pierwszy cz1

Blog poświęcam tematyce Legendarnych Sanninów z uniwersum Naruto. Dopieszczę niektóre wątki mangi i skupię się głównie na przeszłości Jiraiyi. Mogą wystąpić drobne nieścisłości z mangą, ale popełniam je dla dobra fabuły. Nie przeciągając - zapraszam!

Nikano

x X x
Tuż przed linią światła latarni zmaterializowała się niewyraźna postać. Nie zatrzymał się. Już dawno poczuł charakterystyczny posmak jej chakry, która biła niespokojną poświatą a dopiero teraz zdecydowała mu się ukazać.
– Idziesz, prawda? – usłyszał donośny, kobiecy głos z charakterystyczną nutą groźby w brzmieniu.
Zatrzymał się kilka metrów od niej.
– Tak – odpowiedział lekko zachrypniętym głosem.
Zapadła cisza, barwiona wyjącymi podmuchami wiatru i stłumionymi odgłosami miasta. Stali, dłuższą chwilę wpatrując się w siebie.
– Wiesz – zaczął – noc jest jeszcze młoda, ale nie zbawi nas. Wolałbym niezwłocznie wyruszyć.
Kobieta milczała.
– Tsunade… – jego drżący głos nadał jej imieniu niezwykłe brzmienie. Przerwał. Po chwili dokończył w uśmiechem. – Tsunade, nie zatrzymasz mnie – panienki czekają na moje przybycie! – zgasł równie szybko jak zapłonął sztuczną naturalnością i żartem. Ani kobiecie, ani jemu nie było do śmiechu.
– Więc uważasz, że nie jestem w stanie cię zatrzymać? – odezwała się z błyskiem w oku.
Kobiety zawsze muszą przekręcić sens wypowiedzi.
Westchnął cicho i podszedł bliżej, kładąc dłoń na jej ramieniu. Przyjrzał się z bliska jej twarzy o ostrych, gwałtownych rysach, podziwiał jej wąskie usta, kusząco wykrzywione karmazynową szminką, wreszcie spojrzał w oczy o kolorze świeżo ściętych olchowych desek zmieszanych z kolorem cynamonu. Dotknął jej policzka, ostrożnie naznaczając drogę do lekko rozchylonych warg. Te zadrżały pod wpływem jego dotyku. Przerwał zaskoczony. Mokra łza naznaczyła jego dłoń, przeszywając go uczuciem rozpalającego gorąca. Przeniósł wzrok na jej oczy. Nie idź, mówiły, potrzebuję cię.
Poczuł niemą tęsknotę i strumień pożądania, które od niej emanowały.
Wiedział, że jeśli choć na chwilę się zapomni, to uczucia zbierane i ukrywane od lat eksplodują, wyrywając się spod kontroli. Zignorował ten fakt, tłumiąc je.
Złożył krótki pocałunek na jej miękkich ustach, na chwilę tonąc w ciepłym zapachu polnych kwiatów i lasu tuż po deszczu.
Szybko odsunął się od jej twarzy wdychając ukradkiem świeże powietrze i próbując opanować bicie serca. Czakrę, którą usilnie starał się nie zmieszać z czakrą blondynki, luźno uwolnił, tworząc naturalną powłokę wokół siebie.
W następnej sekundzie ze zdziwieniem uświadomił sobie, że jeszcze stoi. W jego umyśle pojawiły się mgliste wspomnienia chwili, gdy po raz pierwszy skradł pocałunek Tsunade. Pół sekundy później niedowidział na lewe oko i miał piach tam, gdzie piachu być nie powinno.
Tym razem cynamonowe oczy nie skrywały w sobie żądzy mordu, ale zaskoczenie i kroplę smutku.
– Jiraiya – jej głos nie zadrżał. Kolejny raz zadziwiła go siła tej kobiety. – Uważaj na siebie.
Skinął głową, nie potrafiąc odpowiedzieć. Wyminął ją, kierując się w stronę bramy.
Czuł na plecach jej spojrzenie, ale nie odwrócił się. Gdyby to zrobił nie byłby w stanie iść dalej. Uśmiechnął się do siebie, biorąc rozbieg. Przeskoczył przez mury nadzwyczaj lekko, mimo iż jego ciało było połączone ciężkimi, żelaznymi łańcuchami więzi z Wioską Liścia, którą właśnie opuszczał. Czuł uniesienie. Wiedział, że zrozumiała.

x X x
Tak jak podejrzewał, szybko skończyły mu się fundusze. Już drugą noc z rzędu spędzał w plenerze. Tej nocy plener oznaczał częściowo zawaloną szopę - zarośniętą chwastami, ale dającą schronienie przed zimnym, jesiennym deszczem.
Otulił się szczelniej kocem, patrząc na powoli dogasające ognisko. Ognisko, które niezdarnie rozpalał przez godzinę, klnąc i dziwiąc się, czemu wilgotny chrust nie chce się zapalić. Jiraiya nie był przystosowany do wędrownego życia. Pomimo zawodu ninja oraz wielu misji, które wykonał, nigdy nie kłopotał się nauczeniem rozbijania obozu. Teraz płacił za to.
Zamknął oczy, starając się ignorować zimno, podejrzane chrzęsty przy jego uchu oraz wycie wilka, które zdawało się brzmieć niepokojąco blisko. Pogrążył się w niespokojnym półśnie, co jakiś czas wygrzebując kujące źdźbła trawy zza kołnierza.

x X x
Ranek, prócz przeszywającego zimna, przyniósł dwie niespodzianki. Pierwszą był zauważalny ubytek w zapasach żywności. Drugą był wykonawca tejże zbrodni.
Leżał bezczelnie zwinięty w nogach Jiraiyi, lekceważąc cały świat i oddychając równomiernie. Był pogrążony w zdrowym śnie najedzonego. Zakłopotany mężczyzna przyglądał się futrzastemu szkodnikowi, przeżuwając resztki suchego prowiantu.
Zwierzak bez wątpienia wyglądał jak mały lis. Ale jak lis się nie zachowywał. Żadne żyjące dziko stworzenie znane Jiraiyi nie zbliżało się tak blisko człowieka. A już na pewno nie zasypiało w przesyconym ludzkim smrodem kocem.
Nagle zwierzątko otworzyło oczy spoglądając wprost na niego. Zamarł. Ślepia szkodnika bynajmniej nie były zwierzęce, ani tym bardziej lisie. Intensywnie niebieskie jak głębia jeziora, z pionowymi źrenicami, zdawały się posiadać niemal ludzkie iskierki dziecinności. W samym ich środku, głęboko skryta, kryła się potężna, wiekowa mądrość, porażająca i potężna.
W następnej sekundzie zwierzątko pisnęło, przerwało kontakt wzrokowy i spłoszone wykonało iście maratoński skok przez dziurę w ścianie. I tyle go demony widziały. Zaskoczony mężczyzna poruszył się niespokojnie, wciąż wpatrując się w miejsce gdzie wylegiwał się lisek. Wciąż czuł to spojrzenie przewiercające go na wylot, wywołujące na karku zimny pot.
– Znowu mam zwidy. – zaprzeczył temu wydarzeniu, wstał i zaczął się pakować. – Na wielkich Kage! Muszę przestać tyle palić!
Wydarzenie, jako iż przeżyte rano, zamgliło się i trafiło do tej części mózgu, gdzie zbierały się przerwane sny i wspomnienia z wczesnego dzieciństwa.
Zadziwiający jednak był fakt, że podświadomie wciąż miał nadzieję na powrót właściciela niepokojących oczu.

x X x
Bezmyślnie wyciągnął ku niemu rękę, ślepo wierząc i ufając, zdając się na jego łaskę. Momentalnie zakręciło mu się w głowie, świat zawirował. A jemu chciało się rzygać. Nie zdążył. Zemdlał.

x X x
Ale zacznijmy od początku. Przybyli od wschodu, przebiegli pomiędzy domami, krzycząc, gwałcąc, paląc domy, a wtedy...
Nie, to było później.

x X x
Prawdziwie zaczęło się od tego, że Jiraiya miał szczęście. Nie było to szczęście radosne, które omamia szałem jak w chwili wygrania w kasynie. Owo szczęście było raczej z tych, które ratują tyłek. Niby wiesz, że masz cholernego farta, ale jakoś się nie cieszysz, bo masz w pamięci niedawne przykre wydarzenia.
Czterolistną koniczyną okazał się być szaleniec. Szaleniec, jak na szaleńca przystało miał szalone pomysły. Pracował w amatorskim laboratorium, czytał mnóstwo ksiąg, ciągle coś liczył i robił notatki. Miał również zupełnie obłąkaną tradycję mówienia do siebie. Mówiąc obłąkaną, trzeba zauważyć że zwykli ludzie mówią do siebie i jest to uznawane za normalne i powszechne. A my mamy do czynienia z szaleńcem, więc o normalności nie może być mowa.
Jiraiya postanowił przezimować u niego, a następnie wraz z wiosennym wiatrem wyruszyć na poszukiwania. Nachmurzył się. Były to poszukiwania bezsensowne i z góry skazane na niepowodzenie. Wiedział, że nie przekona Orochimaru do zrezygnowania ze złej drogi i powrotu do wioski. Mimo to próbował. Próbował nieustannie i naiwnie jak dziecko.
Przypomniał sobie te przesycone szczęściem dni, gdy byli razem. On, mistrz Sarutobi, Tsunade i Orochimaru. Pamiętał, jak z początku nienawidził wężowego chłopca. Genialne dziecko, dużo bardziej uzdolnione niż on sam. Jednak bardziej bolał go fakt, że Tsunade wolała jego od Jiraiyi. Mimo to, po czasie, zaprzyjaźnili się. Jiraiya stał się silny i dorównał swoim towarzyszom. Został najlepszym przyjacielem Orochimaru i we trójkę stali się drużyną nie tylko mającą siłę, ale i połączoną więzami niemal jak rodzina. Stał się jednym z Legendarnych Sanninów. Mimo to przegrał. Nie potrafił uchronić Orochimaru przed mrokiem.
Wężowy chłopiec zbiegł z Wioski Liścia, by oddać się zakazanym eksperymentom. Tsunade odeszła, podróżując po świecie i pogrążając się w długach hazardowych. Mistrz Sarutobi został Hokage i utonął w papierkowej robocie.
Przegrał, bo został sam.

x X x
cdn.

PS: Oj długo ten tekst kurzył się w moim zeszycie, zapomniany i samotny. Teraz kontynuuję go z nowym zapałem, odświeżając pomysł i od nowa wkręcając się w świat ninja. Do zobaczenia pod drugim rozdziałem! Kiedy? Kto wie...;)

2 komentarze:

  1. Ciekawie, ciekawie ;)

    Czekam na to co będzie dalej...



    PS. Nie mogłem nie włączyć soundtracka w czasie czytania, to mocniejsze ode mnie ;)

    https://www.youtube.com/watch?v=7ce-iuloaJU

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sountrack świetny i strasznie pasuje do Jirayi;) W tych rytmach pisanie o tym zboczonym staruszku staje się szaleńczą zajawką!:)

      Usuń

Komentować każdy może, ale i od każdego wymagana jest kultura. Krytyka tak, wulgarność i chamstwo - tam są drzwi.