czwartek, 16 maja 2013

Rozdział drugi cz2

 – Po to tutaj jestem? By być wybawicielem niesamowicie silnego, ale bezmózgiego, zapomnianego Ludu? – gorzko ironizował Jiraiya. Na Frei nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
– Między innymi.
– To mógł być ktokolwiek – odezwał się po chwili. – Ktokolwiek silny duchem. Wymagasz ode mnie czegoś jeszcze. To coś, co mam tylko ja, co wyróżnia mnie od innych wojowników.
Roześmiała się lekko i dźwięcznie, zupełnie go zaskakując. Nie była ani zawstydzona, ani skrępowana sytuacją. Wyglądała pięknie, gdy się uśmiechała.
– Masz rację, mój panie. Jednak nie mogę ci wyjawić wszystkich planów wobec ciebie. Dowiesz się w swoim czasie.
– Czyli kiedy?
– Na pewno będziesz bliżej tej chwili, gdy poznasz nas lepiej i zrozumiesz. Nie jesteśmy jak inne plemiona natury. My i nasze dzieci jesteśmy zarażeni chorobą, która wyniszcza nas i hamuje rozwój. Wkrótce odkryjesz to i wtedy będziesz mógł wymyślić lekarstwo.
Jiraiya powoli przytaknął.
– Niech tak będzie, Freio. Jednak stawiam warunek. – uniosła pytająco brwi – Nie będziecie kłamać. Gdy zwrócę się do któregoś z was z pytaniem, będę wymagał szczerej odpowiedzi. Jeśli zataicie przede mną prawdę, odejdę i powrócę do dawnego, pustelniczego życia.
Nawet jeśli dziewczyna była zaskoczona, nie okazała tego. Nie prosił ją o wolność po wykonaniu zadania. Nie prosił o bogactwa pięciu krain. Zdecydował się pomóc Ludowi Wody, a Freia najwyraźniej to zrozumiała. Po chwili namysłu przytaknęła, zgadzając się na warunki. Wbiła w niego ciemne, spokojne spojrzenie.
– Obiecuję, że nie skłamiemy, panie Jiraiya. Postaramy się zaspokoić twoją ciekawość, jednakże zdajesz sobie sprawę, że nie odpowiemy na twoje wszystkie pytania. Niektóre tematy są zbyt delikatne, kruche, wywołujące wiele emocji, niekoniecznie pozytywnych. Są rzeczy, których nie możemy zdradzić. Jednak nigdy nie posuniemy się do kłamstwa.
– A więc załatwione. Kiedy i gdzie mam rozpocząć trening twoich nienaturalnie silnych braci?
Freia zacisnęła wargi.
– Wpierw pójdziemy do pewnego miejsca, białowłosy Sanninie. Zobaczysz naszą potęgę, a może i coś więcej. – zgrabnie zignorowała jego wcześniejsze pytanie.
Jiraiya przeklął się w duchu za nie. Powinien zauważyć wcześniej, że Lud Wody nie miał poczucia humoru.
Wstał i z ciekawością podążył za Freią. Dotknęła ściany, a ta natychmiast się otworzyła, poruszona cienkimi nićmi wody. Miało minąć trochę czasu nim Jiraiya przyzwyczai się do niesamowitych zdolności, za pomocą których Lud Wody manipulował czakrą. Szedł wciąż tak samo wyglądającymi korytarzami i przejściami, mając przed sobą drobną Freię. Dotarli do małej groty. Wizualnie wyglądała jak łaźnia, w której brał kąpiel wraz z Dio, jednak w powietrzu nie unosiła się żadna para. No i byli sami.
Freia stanęła na środku pomieszczenia.
– Podejdź Sanninie – zwróciła się do niego. Stanął przed nią, a ona ujęła jego ręce i objęła nimi swoją talię.
– Trzymaj mocno – ostrzegła go i uniosła dłonie w pieczęć, której Jiraiya nie rozpoznawał. Kilka sekund utrzymywała ją, a potem kilkoma szybkimi ruchami uformowała inne pieczęcie, kolejno: małpę, smoka, szczura. W momencie końca ostatniego ruchu dłoni, podłoga nagle rozsunęła się.
Zaczęli spadać. Spadali zadziwiająco prosto i spokojnie, o ile można tak określić upadek z kilkudziesięciu metrów. Równie niespodziewanie jak się zaczęło, spadanie ustało, gdy ich ciała splecione w mocnym uścisku zagłębiły się w gęstej, lepkiej substancji.
Jiraiya nie wiedział gdzie się znajduje. Siła uderzenia wbiła go mocno w maź, ale prócz wyczuwania jej, nie odczuwał żadnych innych bodźców. Wzrok, zapach, słuch jakby zostały wyłączone. Jednak nie przejął się tym.
Moment później zdrętwiał z przerażenia gdy odkrył co jeszcze zostało wytłumione. We wszystkich pomieszczeniach ,,domu” Ludu Wody – czy to w celi więziennej, łaźniach czy korytarzach, wyczuwał że znajduje się w świecie pięciu krain. Cały czas miał świadomość, że nad nim znajdują się gwiazdy i słońce. Te same, które czuł w czasie swojego całego życia.
Tutaj nie czuł nic. Jedynie obcą, potężną energię, która nie przepuszczała żadnych bodźców z zewnątrz jak i wewnątrz. Tutaj nawet powietrze wydawało się być inne.
Panowała nieprzenikniona ciemność, jednak po wielu nocach samotnych wędrówek nie robiła już na nim wrażenia. Większym problemem była gęsta, płynna substancja, która więziła większą część jego ciała.
Nagle uświadomił sobie, że jego ręce nie obejmują już talii Frei. Nawet nie wiedział w którym momencie zniknęła obecność młodej dziewczyny.
– Freia! – zawołał.
Miejsce, w którym się znajdował najwyraźniej nie tolerowało dźwięków, bo jego głos natychmiast zgubił się w gęstym, ciężkim od obcej chakry powietrzu. Jiraiya westchnął. Znowu został sam i do tego w tarapatach. I znowu ich źródłem była kobieta. Dziewczyna, poprawił się w myślach.
Ponownie skupił uwagę na gęstej substancji. Nie mógł powiedzieć o niej nic więcej prócz tego, że unieruchamiała jego ciało i była niesamowicie gęsta i lepka. Nie ulatniał się z niej żaden zapach, a smaku i wyglądu nie był w stanie sprawdzić. Może jest łatwopalna, przemknęło mu przez myśl. Zaraz jednak przypomniała mu się cela, w której przebywał przez kilka ostatnich tygodni. Gdyby użył wtedy ognia, spłonęłoby wszystko w obrębie czterech ścian, a kamień nie zostałby naruszony. W tej sytuacji ogień też mógł okazać się samobójczy.
Począł ostrożnie wysyłać chakrę do gęstej substancji, która go więziła. Natychmiast ją tracił – maź od razu przyswajała jego energię. Jednak nie przejmował się tym – miał duże pokłady chakry. Zafascynowany, wyczuwał jak substancja wręcz pożera to, co do niej wysyłał. Po jakimś czasie maź wokół niego była przesycona jego chakrą. Substancja nie nadążała z jej wchłanianiem, przez co wylewająca się energia utworzyła wąskie szczeliny pomiędzy breją.
Białowłosy już nie tracił kontaktu z chakrą wysyłaną do lepkiego płynu. Wyraźnie wyczuwał niesamowicie cienkie, prawdopodobnie niewidoczne dla oka, korytarze w kleistej cieczy. Drgnął zaskoczony, gdy pierwsza z nitek chakry, jeszcze niedawno jego chakry, powróciła do niego. Mimo iż jej smak zmienił się, to wyczuwał podświadomie, że nitka chakry jest jego.
Zamrugał. J e s t jego. Nie przejęzyczył się.
Nitka chakry, którą wysłał chwilę temu do mazi, teraz powróciła. Połączyła się z jego pokładem energii. „Widział” teraz, gdzie się ona ciągnie. Była swoistym mostem pomiędzy nim a substancją.
Skupił się. Dołączały kolejne nitki chakry, łączyły się z jego ciałem i energią. Oswajał się z nowym uczuciem, które dawało mu niesamowite możliwości. Bowiem chakra, którą wysyłał do substancji powróciła i połączyła się z jego chakrą, a więc gęsta, kleista maź, która go więziła była teraz częścią jego ciała.
W pierwszej chwili przestraszył się tej myśli. Maź była jego częścią? Po chwili jednak zrozumiał, że to prawda. Teraz jego zmysły obejmowały teren o objętości ok 150 litrów. Normalnie miał do dyspozycji tylko ponad dwumetrowe ciało i ogromne pokłady chakry ograniczone tym ciałem. Nowe ciało nie ograniczało niczego.
Teraz był mazią. Była jego przedłużeniem ręki i nogi. Teraz już go nie więziła. Była jego częścią.
Ostrożnie poruszył kilkoma litrami swego nowego ciała. Reagowało na jego myśli, przekształcając je na polecenia. Działało instynktownie, wiedziało co ma robić, jak zareagować. Powoli zbadał granice jaskini. Była kilkukrotnie większa od łaźni, a maź rozciągała się na trochę mniej niż połowę powierzchni. Nie maź, poprawił się w myślach. Jego nowe ciało.
Sięgnął palcami, którymi uformował podświadomie pieczęć, do sklepienia. Miał teraz kilka dłoni i ramion, ale skupił się na tej jednej parze. Spróbował znaleźć szczelinę w suficie, która umożliwiłaby mu wydostanie się z jaskini. Mógł uciec. Mógł uwolnić się od tych dziwnych ludzi wody, używających nieznanych mu wcześniej technik. Od ich potęgi i takich samych barw chakry, od kobiet, które były bezwstydne i odległe, a nie emanujące ciepłem i kobiecością. Nie musiał już widzieć żadnych ludzi.
Tacy niedoskonali, tacy ograniczeni w swych zmysłach i pojmowaniu świata. Dziw, że kiedyś właśnie za to ich kochał. Za ich nieidealność. Teraz był czymś więcej niż istotą ludzką i ludzie nie wydawali się mu być tacy wspaniali.
Zaśmiał się chrapliwie i pełną piersią. W następnej sekundzie zamilkł. Dyszał ciężko, czując mokry pot lepiący się do rozgrzanej skóry.
– Obrzydliwie... – zaczął drżeć i jednocześnie ściągać ku sobie coraz więcej gęstej substancji. – Jakie to wstrętnie brudne. Niedoskonałość ludzkiej skóry.
– Coraz więcej kawałków ciała zostawało zakrytych. Jiraiya trząsł się z furii. Jak mógł się w ogóle śmiać? Jak mógł formować strukturę jego ciała na kształt ludzkiego? Radość, wolność, przerażenie, miłość. Takie puste cechy. Odczuwanie ich było... było...
– Takie... – westchnął miękko. – ludzkie...
Zemdlał w tej chwili; jego ciało poddało się. Padł nieprzytomny i wyczerpany burzliwą walką w jego wnętrzu, która szarpała jego wnętrznościami.

x X x
Potężne ciało leżące bezwładnie w ogromnej, ciemnej grocie. Spływająca gęsta substancja zostawiła brudne, wyzute z chakry ciało. Co za smutny widok.

x X x
cdn.

Ja też się sobie dziwię, że tak szybko publikuję. Ostatnio mam jakąś dziką, nieokiełznaną wenę, która nie daje mi spokoju. Może to zasługa Grecji, a może dzikość wewnątrz mnie nie chce już być dłużej ujarzmiana. 

W następnym rozdziale pojawi się Baba i zniknie Jiraiya. Ktoś krzyknie: Przecież ta historia traktuje o Sanninach! Gdzie tu miejsce na starą kobietę?! 

Byś się nie zdziwił, kochaneczku. 
Nikano

5 komentarzy:

  1. Piszesz lekko, używasz różnorodnych słów, działasz na wyobraźnię. Masz wielki talent :)
    Jedyne do czego mogę się przyczepić, to powtórzenia. Co prawda znalazłam tylko dwa, więc nie to nie tak dużo :)
    Pozdrawiam kuzynko ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opinię. Staram się pracować, pisać, żeby być jeszcze lepszą;) Z pewnością zwrócę uwagę na powtórzenia w przyszłości.
      Pozdrawiam ciepło kuzynko (domyślam się, że Monia?) ;)

      Usuń
  2. Zgadzam się z komentarzem powyżej ;)

    Jednak jakoś nie chce mi się w tej chwili szukać błędów ;)

    Jednak do jednej rzeczy się przyczepie, która mnie lekko zawsze denerwuje, pisanie w sposób nierówny, nieliniowy, lekko rozchwiany zaburza odbiór, według mnie:D

    Chociaż brak akapitów, DLA MNIE, jest porażający, lecz... może to przyzwyczajenie z papierowych książek. Nie rozumiem jednak tej wielkiej ilości przerw, czasami rozbijają płynność i ogólne pojęcie tekstu... Jednak jest coraz lepiej ;)


    Polecam się na dalszą lekturę.

    Kolega.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolego,
      Paradoksalnie, w swojej wypowiedzi zastosowałeś dokładnie taki sam nierówny, nieliniowy sposób pisania jaki używam ja w swoich tekstach;)
      W czasach, gdy miałam blogi na onecie akapity normalnie były. Z powodu globalnego ocieplenia przeniosłam się na blogger i dziwnym trafem zaczęłam publikować w tymi enterami miast akapitów. I teraz ilekroć piszę jakieś opowiadanie w wersji elektronicznej to stosuję ten sam styl pisania co na bloggerze. A na papierze akapity, akapity.
      Przyznaję się, że taka forma mi się spodobała i będę tak publikować (przynajmniej tą serię). Potem pomyślę nad blogiem na innej stronie.

      Usuń
    2. Mi tam jakoś działają ;)

      Może to po prostu wyższość intelektualna :D

      Usuń

Komentować każdy może, ale i od każdego wymagana jest kultura. Krytyka tak, wulgarność i chamstwo - tam są drzwi.