– Po
to tutaj jestem? By być wybawicielem niesamowicie silnego, ale
bezmózgiego, zapomnianego Ludu? – gorzko ironizował Jiraiya. Na
Frei nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
x X x
– Między
innymi.
– To
mógł być ktokolwiek – odezwał się po chwili. – Ktokolwiek
silny duchem. Wymagasz ode mnie czegoś jeszcze. To coś, co mam
tylko ja, co wyróżnia mnie od innych wojowników.
Roześmiała
się lekko i dźwięcznie, zupełnie go zaskakując. Nie była ani
zawstydzona, ani skrępowana sytuacją. Wyglądała pięknie, gdy się
uśmiechała.
– Masz
rację, mój panie. Jednak nie mogę ci wyjawić wszystkich planów
wobec ciebie. Dowiesz się w swoim czasie.
– Czyli
kiedy?
– Na
pewno będziesz bliżej tej chwili, gdy poznasz nas lepiej i
zrozumiesz. Nie jesteśmy jak inne plemiona natury. My i nasze dzieci
jesteśmy zarażeni chorobą, która wyniszcza nas i hamuje rozwój.
Wkrótce odkryjesz to i wtedy będziesz mógł wymyślić lekarstwo.
Jiraiya
powoli przytaknął.
– Niech
tak będzie, Freio. Jednak stawiam warunek. – uniosła pytająco
brwi – Nie będziecie kłamać. Gdy zwrócę się do któregoś z
was z pytaniem, będę wymagał szczerej odpowiedzi. Jeśli zataicie
przede mną prawdę, odejdę i powrócę do dawnego, pustelniczego
życia.
Nawet
jeśli dziewczyna była zaskoczona, nie okazała tego. Nie prosił ją
o wolność po wykonaniu zadania. Nie prosił o bogactwa pięciu
krain. Zdecydował się pomóc Ludowi Wody, a Freia najwyraźniej to
zrozumiała. Po chwili namysłu przytaknęła, zgadzając się na
warunki. Wbiła w niego ciemne, spokojne spojrzenie.
– Obiecuję,
że nie skłamiemy, panie Jiraiya. Postaramy się zaspokoić twoją
ciekawość, jednakże zdajesz sobie sprawę, że nie odpowiemy na
twoje wszystkie pytania. Niektóre tematy są zbyt delikatne, kruche,
wywołujące wiele emocji, niekoniecznie pozytywnych. Są rzeczy,
których nie możemy zdradzić. Jednak nigdy nie posuniemy się do
kłamstwa.
– A
więc załatwione. Kiedy i gdzie mam rozpocząć trening twoich
nienaturalnie silnych braci?
Freia
zacisnęła wargi.
– Wpierw
pójdziemy do pewnego miejsca, białowłosy Sanninie. Zobaczysz naszą
potęgę, a może i coś więcej. – zgrabnie zignorowała jego
wcześniejsze pytanie.
Jiraiya
przeklął się w duchu za nie. Powinien zauważyć wcześniej, że
Lud Wody nie miał poczucia humoru.
Wstał
i z ciekawością podążył za Freią. Dotknęła ściany, a ta
natychmiast się otworzyła, poruszona cienkimi nićmi wody. Miało
minąć trochę czasu nim Jiraiya przyzwyczai się do niesamowitych
zdolności, za pomocą których Lud Wody manipulował czakrą. Szedł
wciąż tak samo wyglądającymi korytarzami i przejściami, mając
przed sobą drobną Freię. Dotarli do małej groty. Wizualnie
wyglądała jak łaźnia, w której brał kąpiel wraz z Dio, jednak
w powietrzu nie unosiła się żadna para. No i byli sami.
Freia
stanęła na środku pomieszczenia.
– Podejdź
Sanninie – zwróciła się do niego. Stanął przed nią, a ona
ujęła jego ręce i objęła nimi swoją talię.
– Trzymaj
mocno – ostrzegła go i uniosła dłonie w pieczęć, której
Jiraiya nie rozpoznawał. Kilka sekund utrzymywała ją, a potem
kilkoma szybkimi ruchami uformowała inne pieczęcie, kolejno: małpę,
smoka, szczura. W momencie końca ostatniego ruchu dłoni, podłoga
nagle rozsunęła się.
Zaczęli
spadać. Spadali zadziwiająco prosto i spokojnie, o ile można tak
określić upadek z kilkudziesięciu metrów. Równie niespodziewanie
jak się zaczęło, spadanie ustało, gdy ich ciała splecione w
mocnym uścisku zagłębiły się w gęstej, lepkiej substancji.
Jiraiya
nie wiedział gdzie się znajduje. Siła uderzenia wbiła go mocno w
maź, ale prócz wyczuwania jej, nie odczuwał żadnych innych
bodźców. Wzrok, zapach, słuch jakby zostały wyłączone. Jednak
nie przejął się tym.
Moment
później zdrętwiał z przerażenia gdy odkrył co jeszcze zostało
wytłumione. We wszystkich pomieszczeniach ,,domu” Ludu Wody –
czy to w celi więziennej, łaźniach czy korytarzach, wyczuwał że
znajduje się w świecie pięciu krain. Cały czas miał świadomość,
że nad nim znajdują się gwiazdy i słońce. Te same, które czuł
w czasie swojego całego życia.
Tutaj
nie czuł nic. Jedynie obcą, potężną energię, która nie
przepuszczała żadnych bodźców z zewnątrz jak i wewnątrz. Tutaj
nawet powietrze wydawało się być inne.
Panowała
nieprzenikniona ciemność, jednak po wielu nocach samotnych wędrówek
nie robiła już na nim wrażenia. Większym problemem była gęsta,
płynna substancja, która więziła większą część jego ciała.
Nagle
uświadomił sobie, że jego ręce nie obejmują już talii Frei.
Nawet nie wiedział w którym momencie zniknęła obecność młodej
dziewczyny.
– Freia!
– zawołał.
Miejsce,
w którym się znajdował najwyraźniej nie tolerowało dźwięków,
bo jego głos natychmiast zgubił się w gęstym, ciężkim od obcej
chakry powietrzu. Jiraiya westchnął. Znowu został sam i do tego w
tarapatach. I znowu ich źródłem była kobieta. Dziewczyna,
poprawił się w myślach.
Ponownie
skupił uwagę na gęstej substancji. Nie mógł powiedzieć o niej
nic więcej prócz tego, że unieruchamiała jego ciało i była
niesamowicie gęsta i lepka. Nie ulatniał się z niej żaden zapach,
a smaku i wyglądu nie był w stanie sprawdzić. Może jest
łatwopalna, przemknęło mu przez myśl. Zaraz jednak przypomniała
mu się cela, w której przebywał przez kilka ostatnich tygodni.
Gdyby użył wtedy ognia, spłonęłoby wszystko w obrębie czterech
ścian, a kamień nie zostałby naruszony. W tej sytuacji ogień też
mógł okazać się samobójczy.
Począł
ostrożnie wysyłać chakrę do gęstej substancji, która go
więziła. Natychmiast ją tracił – maź od razu przyswajała jego
energię. Jednak nie przejmował się tym – miał duże pokłady
chakry. Zafascynowany, wyczuwał jak substancja wręcz pożera to, co
do niej wysyłał. Po jakimś czasie maź wokół niego była
przesycona jego chakrą. Substancja nie nadążała z jej
wchłanianiem, przez co wylewająca się energia utworzyła wąskie
szczeliny pomiędzy breją.
Białowłosy
już nie tracił kontaktu z chakrą wysyłaną do lepkiego płynu.
Wyraźnie wyczuwał niesamowicie cienkie, prawdopodobnie niewidoczne
dla oka, korytarze w kleistej cieczy. Drgnął zaskoczony, gdy
pierwsza z nitek chakry, jeszcze niedawno jego chakry, powróciła do
niego. Mimo iż jej smak zmienił się, to wyczuwał podświadomie,
że nitka chakry jest jego.
Zamrugał.
J e s t jego. Nie przejęzyczył się.
Nitka
chakry, którą wysłał chwilę temu do mazi, teraz powróciła.
Połączyła się z jego pokładem energii. „Widział” teraz,
gdzie się ona ciągnie. Była swoistym mostem pomiędzy nim a
substancją.
Skupił
się. Dołączały kolejne nitki chakry, łączyły się z jego
ciałem i energią. Oswajał się z nowym uczuciem, które dawało mu
niesamowite możliwości. Bowiem chakra, którą wysyłał do
substancji powróciła i połączyła się z jego chakrą, a więc
gęsta, kleista maź, która go więziła była teraz częścią jego
ciała.
W
pierwszej chwili przestraszył się tej myśli. Maź była jego
częścią? Po chwili jednak zrozumiał, że to prawda. Teraz jego
zmysły obejmowały teren o objętości ok 150 litrów. Normalnie
miał do dyspozycji tylko ponad dwumetrowe ciało i ogromne pokłady
chakry ograniczone tym ciałem. Nowe ciało nie ograniczało niczego.
Teraz
był mazią. Była jego przedłużeniem ręki i nogi. Teraz już go
nie więziła. Była jego częścią.
Ostrożnie
poruszył kilkoma litrami swego nowego ciała. Reagowało na jego
myśli, przekształcając je na polecenia. Działało instynktownie,
wiedziało co ma robić, jak zareagować. Powoli zbadał granice
jaskini. Była kilkukrotnie większa od łaźni, a maź rozciągała
się na trochę mniej niż połowę powierzchni. Nie maź, poprawił
się w myślach. Jego nowe ciało.
Sięgnął
palcami, którymi uformował podświadomie pieczęć, do sklepienia.
Miał teraz kilka dłoni i ramion, ale skupił się na tej jednej
parze. Spróbował znaleźć szczelinę w suficie, która
umożliwiłaby mu wydostanie się z jaskini. Mógł uciec. Mógł
uwolnić się od tych dziwnych ludzi wody, używających nieznanych
mu wcześniej technik. Od ich potęgi i takich samych barw chakry, od
kobiet, które były bezwstydne i odległe, a nie emanujące ciepłem
i kobiecością. Nie musiał już widzieć żadnych ludzi.
Tacy
niedoskonali, tacy ograniczeni w swych zmysłach i pojmowaniu świata.
Dziw, że kiedyś właśnie za to ich kochał. Za ich nieidealność.
Teraz był czymś więcej niż istotą ludzką i ludzie nie wydawali
się mu być tacy wspaniali.
Zaśmiał
się chrapliwie i pełną piersią. W następnej sekundzie zamilkł.
Dyszał ciężko, czując mokry pot lepiący się do rozgrzanej
skóry.
– Obrzydliwie...
– zaczął drżeć i jednocześnie ściągać ku sobie coraz więcej
gęstej substancji. – Jakie to wstrętnie brudne. Niedoskonałość
ludzkiej skóry.
– Coraz
więcej kawałków ciała zostawało zakrytych. Jiraiya trząsł się
z furii. Jak mógł się w ogóle śmiać? Jak mógł formować
strukturę jego ciała na kształt ludzkiego? Radość, wolność,
przerażenie, miłość. Takie puste cechy. Odczuwanie ich było...
było...
– Takie...
– westchnął miękko. – ludzkie...
Zemdlał
w tej chwili; jego ciało poddało się. Padł nieprzytomny i
wyczerpany burzliwą walką w jego wnętrzu, która szarpała jego
wnętrznościami.
x
X x
Potężne ciało leżące bezwładnie w ogromnej, ciemnej grocie. Spływająca gęsta substancja zostawiła brudne, wyzute z chakry ciało. Co za smutny widok.
Potężne ciało leżące bezwładnie w ogromnej, ciemnej grocie. Spływająca gęsta substancja zostawiła brudne, wyzute z chakry ciało. Co za smutny widok.
x X x
cdn.
Ja
też się sobie dziwię, że tak szybko publikuję. Ostatnio mam
jakąś dziką, nieokiełznaną wenę, która nie daje mi spokoju.
Może to zasługa Grecji, a może dzikość wewnątrz mnie nie chce
już być dłużej ujarzmiana.
W
następnym rozdziale pojawi się Baba i zniknie Jiraiya. Ktoś
krzyknie: Przecież ta historia traktuje o Sanninach! Gdzie tu
miejsce na starą kobietę?!
Byś
się nie zdziwił, kochaneczku.
Nikano
Piszesz lekko, używasz różnorodnych słów, działasz na wyobraźnię. Masz wielki talent :)
OdpowiedzUsuńJedyne do czego mogę się przyczepić, to powtórzenia. Co prawda znalazłam tylko dwa, więc nie to nie tak dużo :)
Pozdrawiam kuzynko ;p
Dziękuję za opinię. Staram się pracować, pisać, żeby być jeszcze lepszą;) Z pewnością zwrócę uwagę na powtórzenia w przyszłości.
UsuńPozdrawiam ciepło kuzynko (domyślam się, że Monia?) ;)
Zgadzam się z komentarzem powyżej ;)
OdpowiedzUsuńJednak jakoś nie chce mi się w tej chwili szukać błędów ;)
Jednak do jednej rzeczy się przyczepie, która mnie lekko zawsze denerwuje, pisanie w sposób nierówny, nieliniowy, lekko rozchwiany zaburza odbiór, według mnie:D
Chociaż brak akapitów, DLA MNIE, jest porażający, lecz... może to przyzwyczajenie z papierowych książek. Nie rozumiem jednak tej wielkiej ilości przerw, czasami rozbijają płynność i ogólne pojęcie tekstu... Jednak jest coraz lepiej ;)
Polecam się na dalszą lekturę.
Kolega.
Kolego,
UsuńParadoksalnie, w swojej wypowiedzi zastosowałeś dokładnie taki sam nierówny, nieliniowy sposób pisania jaki używam ja w swoich tekstach;)
W czasach, gdy miałam blogi na onecie akapity normalnie były. Z powodu globalnego ocieplenia przeniosłam się na blogger i dziwnym trafem zaczęłam publikować w tymi enterami miast akapitów. I teraz ilekroć piszę jakieś opowiadanie w wersji elektronicznej to stosuję ten sam styl pisania co na bloggerze. A na papierze akapity, akapity.
Przyznaję się, że taka forma mi się spodobała i będę tak publikować (przynajmniej tą serię). Potem pomyślę nad blogiem na innej stronie.
Mi tam jakoś działają ;)
UsuńMoże to po prostu wyższość intelektualna :D