Następnego
dnia Jiraiya ze zniecierpliwieniem oczekiwał treningu. Gdy wreszcie
kamienie się obsunęły tworząc przejście, białowłosy niemal
zderzył się z zaskoczonym jego zapałem Asuną.
– Dzień
dobry – przywitał się. Podekscytowanie skutecznie zwalczało
niewyspanie – oczy Jiraiyi intensywnie błyszczały,
a niespokojne ruchy
zdradzały zniecierpliwienie. Asuna najwyraźniej postanowił to
wziąć za dobrą kartę.
– Dzień
dobry Sanninie.
I
nie pytając o nic nakazał Jiraiyi podążyć za nim. Nim weszli do
sali treningowej białowłosy zwrócił się do postawnego mężczyzny:
– Mógłbyś
zapoznać mnie z kimś, kto potrafi się posługiwać waszymi
technikami?
– Możesz
zwrócić się do mnie w każdej sprawie.
– Nie,
nie – zaprzeczył Jiraiya – Potrzebuję kogoś, kto nie bierze
udziału w treningu.
Asuna
zamyślił się. Po chwili pokiwał głową.
– Tak,
myślę że znam odpowiedniego kandydata.
Sannin
podziękował skinięciem. Jasnowłosy dotknął kamiennej ściany,
która otworzyła przejście do sali treningowej. Pomieszczenie, mimo
iż nadal miało potężne wymiary, było o połowę mniejsze.
Jiraiya spojrzał pytająco na Asunę. Ten wzruszył ramionami.
– Dzisiaj
druga część sali została przydzielona innej trenującej grupie.
– Ach,
no tak. – mruknął białowłosy, po czym wymamrotał pod
nosem coś o „nieludzkiej sile”, „byciu wciąż czujnym”
i „trenowaniu nawet we śnie”.
Zbliżyli
się do grupy, która już na nich czekała. Jaki dokazywał.
Najwyraźniej nie mógł długo utrzymać powagi. Z sufitu zwieszała
się cienka linka wody, która utrzymywała go przed upadkiem. Co
chwila wodna nitka znikała i tuż przed zderzeniem chłopaka z
podłożem pojawiała się ponownie „ratując” go z opałów.
Jako iż sufit ginął w mroku wydawało się, że nić wody lewituje
w powietrzu wraz z wygłupiającym się Jakim, co dawało niesamowite
wrażenie.
Gdy
Jiraiya wraz z Asuną stanęli pod nim, przestał wydawać dziwne
odgłosy i zwiesił się twarzą naprzeciw białowłosego.
– Hej,
Sanninie – przywitał się wesoło – Może chcesz się ze mną
pobawić w ramach rozgrzewki?
Jego
drwiący uśmieszek do góry nogami wyglądał jak karykaturalny,
potworny grymas. Jiraiya parsknął śmiechem.
– Mam
się oddać w twoje ręce – wyszczerzył zęby – tak dobrowolnie,
bez walki?
– Nieźle,
Sensei – zaśmiał się Jaki i zrobił fikuśnego fikołka
powracając do pionu. Rozłożył ręce w teatralnym geście poddania
– Przejrzałeś mój plan.
– Chociaż
tak właściwie… – Jiraiya zadarł głowę, by spojrzeć na
zwisającego z góry chłopaka – To całkiem dobry pomysł, Jaki.
Zostań po treningu, chciałbym omówić go z tobą.
Jasnowłosy
chłystek łypnął na niego podejrzliwie, ale skinął głową.
– No
dobra! – klasnął Jiraiya – Wczoraj mieliście krótki trening,
ale dzisiaj nie będzie żadnej taryfy ulgowej. Zdecydowałem, że da
się jeszcze coś z was zrobić. Od dzisiaj jestem waszym mistrzem, a
wy moimi uczniami. Jednak nim rozpoczniemy, przedstawcie się.
Grupa
natychmiast ustawiła się w szereg i się ukłoniła. W myślach
białowłosy dopasowywał imię do osoby. Kobieta miała na imię Ise
i obdarzyła go wyzywającym spojrzeniem. Najmłodszy z grupy,
chłopak o delikatnych rysach i stalowym opanowaniu nazywał się
Yoshitaka i nie zdradził więcej szczegółów, jednak przywitał
się z Jiraiyą zgodnie z zasadami grzeczności. Ukyo, który nie
zapadł białowłosemu w pamięć, wraz z Asuną i Jakim dopełniał
całość drużyny
Drużyny,
dobre sobie, zaśmiał się w duchu Jiraiya. Już zacząłem ich
traktować jak towarzyszy broni.
Reagowali
tak jak się spodziewał. „Drużyna” najpierw przebiegła kilka
kółek wokół sali tak jak dnia poprzedniego, jednak przy innej
atmosferze. Byli całkowicie skupieni na wykonywanym zadaniu. Sannin
z fascynacją pomieszaną z przerażeniem obserwował jak ich wolna
wola znika i oddają siebie dowódcy. Czyli jemu.
Gdy
powtórzył wczorajsze ćwiczenie byli przygotowani. Jaki z żaden
sposób nie zareagował na poufałość na jaką pozwolił sobie
Jiraiya. Formował wodne kule i wysyłał je pod sufit w pełni
skupiony i niewzruszony. Jednak dzisiejszego dnia białowłosy nie
zamierzał poddawać się emocjom. Z łatwością oddalił wszelakie
uczucia i skupił się na kolejnych ćwiczeniach. On także się
przygotował.
Patrzył
jak Lud Wody potrafił wykorzystać swoją chakrę: tworzyli pociski,
zwężali wodne bicze do niemal niewidocznych rozmiarów, a kręcące
się spiralnie strugi wody wystrzelały w powietrze niby unoszące
się do lotu ptaki. Byli zmienni jak ich techniki – natychmiastowo
potrafili się dopasować i wykonać polecenie.
Oczywiście
każdej z tych technik brakowało siły. Nie były dopracowane, nie
miały nazw. Mimo to, gdy patrzył z jaką łatwością każdy z nich
wykonuje ćwiczenia które im zlecał, nie mógł powstrzymać myśli
jak doskonale sprawdziliby się na polu bitwy.
Jego
wspomnienia powróciły, ponownie zanurzył się z tamtych krwawych
dziejach. Był młody, cała jego drużyna była młoda, jednak mieli
ogromne umiejętności. Urodzili się krótko po Drugiej Wielkiej
Wojnie Ninja, ich losy zostały trwale naznaczone walką. Na kilka
miesięcy przed Trzecią Wielką Wojną szaleńczo trenowali, zresztą
jak wszyscy, by sprostać ciężkim czasom, które miały zaraz
nastać. Właśnie w czasie Trzeciej Wojny Orochimaru najbardziej
zbzikował – odbiło mu na punkcie badań na ludziach i testowaniu
ich technik. Mimo iż właśnie podczas tej Wojny zostali okrzyknięci
Legendarnymi Sanninami – mędrcami Wioski Liścia, to psychicznie
nie byli na to przygotowaniu.
Ale
oni, pomyślał Jiraiya, oni są na to gotowi. Obserwował niemal
nieludzko skupione twarze, na perfekcyjnie wykonywane techniki,
potężną, niszczycielską chakrę.
Cóż
za ironia. Jego misją zleconą przez Freię i białooką boginię
było właśnie odmienienie ich. Sprawienie by nie byli maszynami do
zabijania, by potrafili widzieć w walce coś poza rozkazami dowódcy.
Zdecydował.
Nieważne jak skuteczni byli w walce. Wielka Wojna przeminęła. A on
sprawi by z ich umysłów zniknęło poczucie, że bezuczuciowy mord
jest słuszny. I wykorzysta do tego plan, który w nocy wydawał mu
się być szaleństwem.
– Następne
ćwiczenie! – krzyknął. Cała piątka odwróciła się ku niemu.
– To już ostatnie na dziś, więc skupcie się i dajcie z siebie
wszystko. Uformujcie wodny sznur pomiędzy dłońmi i wydłużcie go
na odległość ramion – mówił, a oni natychmiastowo działali –
następnie stańcie w szeregu, jeden obok drugiego i dostosujcie
grubości nici wody. Teraz połączcie je w jedną całość.
Zdziwili
się. Wcześniej nie kazał im wykonywać zadań w grupie.
Najwyraźniej ich poprzedni mistrzowie również nie robili tego
często. Jednak bez zastanowienia zaczęli łączyć kawałki wodnych
sznurków, uważając by wyczuć jaką mocą posługuje się sąsiad.
Jiraiya
skinął aprobująco głową.
– Jaki
i Yoshitaka niech ustawią się na jednym końcu liny, a reszta z
drugiej strony. Od dzisiaj, jeśli poproszę was o uformowanie drużyn
to tak właśnie macie się podzielić.
Uczniowie
przeszli na swoje stanowiska. Po jednej stronie stał Jaki, wyraźnie
niezadowolony z przydzielenia mu wyniosłego chłopaka, do tego
młodszego o co najmniej pięć lat. Naprzeciw nich prężyła się
trzyosobowa grupa, która wcale nie wyglądała na bardziej od nich
zgraną.
– Pamiętajcie
o waszych drużynach! A teraz… ta grupa która przeciągnie
najwięcej liny wygrywa! Gotowi? START!
W
następnej chwili Jiraiya zrozumiał, że popełnił ogromny błąd.
Może się to wydać nieprawdopodobne, ale piątka jego uczniów
najwyraźniej nigdy nie słyszała o zabawie w przeciąganie liny.
W
sali eksplodowały ogromne masy wody, napierając na siebie nawzajem.
Każdy próbował przejąć jak najwięcej liny dla siebie, co w
rezultacie sprawiło że wodna nić została przerwana i trafiła w
sam środek walczących między sobą. W momencie, gdy Sannin chciał
krzyknąć „stop” ogromna struga wody trafiła go prosto w brzuch
wyduszając powietrze z płuc.
Zgięty
w pół próbował złapać oddech, jednocześnie jak przez mgłę
widząc jak rozentuzjazmowana grupa „cieszy” się, że może
wyjść poza kanon zwykłych ćwiczeń. Brak wiedzy o grze w
przeciąganie liny nadrobili wyobraźnią. Rozszalała prawdziwa
walka.
Kilkanaście
sekund później, gdy białowłosy już prawie odzyskał zdolność
do normalnego oddychania wydarzyła się niespodziewana rzecz.
W
środku, pomiędzy walczącymi, utworzył się ogromny słup wody
łączący strop z podłożem. Wystrzeliły z niego chaotyczne,
niesamowicie silne wodne węże, które poczęły losowo smagać
wszystko co im się nawinęło pod ogon. Uczestnicy walki zostali
brutalnie odepchnięci w różne kierunki, a Jiraiya stracił ich z
pola widzenia.
Pierwsza
struga wody, która trafiła białowłosego walnęła nim o ścianę
i skutecznie zmobilizowała do działania. Jako iż nie posiadał
ratunkowej buteleczki oleju idealnej na tę sytuację, ani też nie
mógł korzystać z ognia z obawy że grota zamieni się w olbrzymią
patelnię, musiał skorzystać z magii ziemi.
Starał
się wypatrzeć jego uczniów i jednocześnie nie dać się grzmotnąć
wściekłym wężom wodnym. Nie było to łatwym zadaniem.
Odskakując
któryś już raz, potknął się, wystawiając się na łatwy cel.
Potężna struga wody wyrzuciła go w powietrze i wtedy właśnie
dojrzał przyczynę tego całego zamieszania.
Ukyo,
młody i zupełnie nie wyróżniający się członek jego grupy, stał
w kącie groty. Był pokryty pulsującą warstwą wody, jego ciało
stało nieruchomo skierowane ku słupowi wody. Oczy miał zamknięte,
ale pod powiekami gałki oczne poruszały się w opętańczo szybkim
tempie.
Jiraiya
więcej nie zdążył zauważyć gdyż wodny wąż grzmotnął nim o
ścianę. Nierówne kamienie poraniły mu plecy, ale zignorował to.
Wstał szybko (szybko jak na człowieka, który właśnie wybił w
ścianie czterdziestocentymetrową wyrwę) i popędził w
kierunku Ukyo. Było już wspominane, że grota miała naprawdę duże
wymiary?
Gdy
od chłopaka dzieliło go kilka metrów zauważył, że ktoś go
ubiegł.
Yoshitaka
stał z tyłu kolegi i próbował wydrzeć go z pęt wodnej zbroi.
Jednak bariera zdawała się nie przepuszczać ciał obcych.
– ON
TEGO NIE KONTROLUJE! – Jiraiya przekrzyczał szumiącą wodę i
mlaszczące złowrogo węże. Yoshitaka spojrzał na niego jak
na przygłupa.
– Przecież
to widać.
– CO?!
– SPRÓBUJĘ SIĘ
DO NIEGO PRZEDRZEĆ, OSŁANIAJ
MNIE!
– DOBRA!
Białowłosemu
dość łatwo przyszło chronienie towarzyszy przed atakami wodnych
węży, jednak zużywał ogromne ilości chakry na techniki obronne i
odbijające. Wiedział, że długo tak nie wytrzyma. Tymczasem
młodszy chłopak bezskutecznie próbował jakoś dostać się do
Ukyo.
– ZMIANA!
– nie wytrzymał Sannin. Rzucił się w stronę Yoshitaki, a ten,
zaskoczony, w ostatniej chwili uskoczył przed wściekłym atakiem
węża.
– Co
ty wyprawiasz?! – sarknął blondyn.
– Nie
umiem współpracować w grupie! – szczerze odkrzyknął Jiraiya.
Yoshitaka rzucił mu krzywe spojrzenie, ale białowłosy przestał
zwracać na niego uwagę. Dopadł do nieruchomego Ukyo. Bariera wokół
niego była stworzona z niesamowicie sprzężonej chakry i Sannin już
po kilku próbach przekonał się, że nie da rady się przez nią
przedrzeć. Zastanowił się chwilę. Chyba że…
– JAAAKI!
– wrzasnął na całe gardło. Głos odbił się od ścian tworząc
echo, jednak wszechobecna woda mocno go zniekształciła. Krzyknął
ponownie, mając nadzieję, że wesoły blondyn zrozumie wezwanie.
– Nie
musisz się drzeć, Sensei – usłyszał głos koło ucha – Jestem
tuż obok.
Jiraiya
drgnął i obrócił głowę. Jaki zwisał z sufitu ciasno opleciony
wodną liną. Był mocno zdyszany, ale nie doznał większych
obrażeń.
– Doskonale.
Chciałeś pozwieszać się ze mną z sufitu, pamiętasz? Teraz masz
okazję. Nawet pozwolę ci mnie zrzucić!
Jaki
spojrzał na niego podejrzliwie.
– No
dalej, nie mamy czasu. Yoshitaka! Osłaniaj nas! – Jiraiya nie
silił się na wyjaśnienia.
Blondas
wzruszył ramionami i złapał białowłosego za nadgarstki. W tej
samej chwili Jiraiya poczuł szarpnięcie nóg w górę i już zwisał
głową w dół z sufitu.
– No
dobra – powiedział do Jakiego, gdy ten zmaterializował się koło
niego. – Teraz wystrzel mnie centralnie na naszego młodego
przyjaciela –
wskazał
Ukyo – z jak największą siłą.
Jaki
bez słowa przemieścił się i już po chwili dyszał z wysiłku w
kark Sannina, gwałtownie napinając mięśnie. Jiraiya skupił
chakrę w dłoniach.
– TERAZ!
– krzyknął i poczuł pęd powietrza. Z impetem wpadł na barierę,
przezwyciężając ją i biorąc część jej mocy na siebie. Jego
dłonie wbiły się w miękkie ciało. Jaki naprawdę się postarał.
Jiraiya wraz z Ukyo wpadli z takim impetem na ścianę, że aż
zatrzęsło sufitem.
Białowłosy
nie musiał nawet otwierać oczu, by wiedzieć, że technika Ukyo
została przerwana. I bardzo dobrze, bo jego ciało było zbyt
odrętwiałe by otworzyć oczy, a co dopiero obrócić głowę. Szum
ustał, a woda kaskadami poczęła spadać na ziemię. Po kilku
chwilach znalazł się pod wodą.
Próbował
płynąć, ale dłonie miał wciąż wbite w ramiona Ukyo i nie był
w stanie ich wyciągnąć. Postarał się skupić. Nie było to
proste – wciąż czuł barierę ulatniającą się z jego ciała, a
głośne pulsowanie krwi w uszach też nie ułatwiało sprawy. Już
miał się przebić kulą ognia (co było jednym pomysłem, który
przyszedł mu do głowy) gdy poczuł silne ramiona, które unoszą go
i ciągną ku górze.
Łapczywie
złapał powietrze, starając się nie zachłysnąć. Otworzył oczy.
Uratował go Jaki, który stał teraz w wodzie i drugim ramieniem
próbował przytrzymać Ukyo tak, by miał dostęp do tlenu.
Kilka
chwil później woda wokół nich uniosła się, tworząc suchy okrąg
o średnicy ok. 2 metrów.
– Nie
mogłeś po prostu usunąć stąd wody? – usłyszeli głos
Yoshitaki.
Jaki
spojrzał na niego wściekle i upuścił Jiraiyę. Białowłosy z
głośnym stęknięciem uderzył o twardą posadzkę.
– Och,
nie przejmuj się – mruknął Sannin. – Jedno złamane żebro
więcej nie robi mi różnicy.
Blondas
nie zwrócił na niego uwagi.
– A
ty nie mógłbyś się po prostu zamknąć? – rzucił Jaki, nie
spuszczając zmrużonych oczy z młodszego chłopaka. – Słyszałem
o tobie, Yoshitako ze Ślepców. Wybitny geniusz z dobrej rodziny
tkniętej fatum. Jesteś nadal jedynakiem, prawda?
– Posłuchaj
– odezwał się cicho Yoshitaka. Jego głos dźwięczał złowrogo
wśród skalistych ścian. – Każdy z nas jest wyczerpany tym, co
się właśnie zdarzyło. Nie zamierzam się w tobą wdawać w bójkę
w tej chwili, szczególnie iż nie wiesz o czym mówisz. Mam
obowiązek, ty zresztą też, doprowadzić salę i ludzi do stanu
używalności.
Najmłodszy
członek grupy treningowej odwrócił się od buzującego nienawiścią
Jakiego i ruszył w głąb sali.
– Zajmę
się Asuną i Ise – rzucił na odchodne.
Po
jego odejściu Jaki momentalnie oklapł i wbił wzrok w ścianę.
– Eeee…
– chrząknął niepewnie Sannin – Nie chcę przerywać twoich
rozmyślań, ale zdaje się że Ukyo jest dość poważnie ranny.
Młody
chłopak natychmiast się ożywił i spojrzał na Jiraiyę z błyskiem
w oku.
– No
tak! – zaśmiał się chrapliwie blondas – Potrzebujecie mojej
nieocenionej pomocy! Po tym jak wspaniale uratowałem sytuację, czas
bym użyczył wam moich niesamowitych umiejętności medycznych!
Białowłosy
nie chciał ponownie zgasić chłopaka, więc bez słowa zgodził się
na zabiegi. Obaj byli mocno wyczerpani i nadwyrężeni jednak w tej
chwili ważniejsza była inna sprawa.
– Jaki,
co właściwie się stało?
Jasnowłosy
wyjął rękę Jiraiyi w ramion nieprzytomnego i szybko zatamował
krew.
– Ukyo
– zaczął powoli – mimo iż nie wyróżnia się umiejętnościami
ani charakterem, potrafi jedną potężną technikę. Właściwie
nikt go nigdy jej nie uczył. Ta technika jest w nim, jest częścią
jego. A on, jak widziałeś, nie potrafi jej kontrolować. A co się
stało? – machnął lekceważąco ręką i wrócił do badania
złamań. – Myślę, że jesteś w stanie się domyślić, Sensei.
– powróciła ironia w jego głosie. – Kiedy zaczęliśmy walczyć
natychmiast każdy zapomniał o tym, że jest z kimś w drużynie.
Asuna próbował utrzymać swoją grupę, jednak Ise zaczęła
walczyć na własną rękę o te kawałki liny. Właściwie to
gratuluję ci pomysłu na to ćwiczenie. Jednak ta „zabawa”
miała mnóstwo luk! Między innymi ta lina… Każdy przecież mógł
wytworzyć coś takiego sam, a ty byś musiał liczyć na uczciwość
uczestników. Chociaż w sumie zależy ile zamierzałeś to ciągnąć.
Jeśli długo, to zwycięzca byłby jeden, a wokół niego cztery
trupy.
Jiraiya
westchnął. Jaki przeniósł Ukyo bliżej Sannina i razem zaczęli
badać obrażenia jakie odniósł. Jiraiya zaczął się tłumaczyć:
– Miało
to wyglądać zupełnie inaczej. Nie miałem pojęcia, że nie znacie
tej gry. Następnym razem użyjemy normalnej liny i szczegółowo
wyjaśnię wam zasady.
– Mniejsza
o to. Ten tutaj – poklepał nieprzytomnego Ukyo – skończył tak
jak skończył głównie przez własną głupotę. Jako iż ja, Ise i
ten wyniosły geniusz walczyliśmy na własną rękę Asuna mógł
się bratać jedynie z nim. Jednak ten zawiał, skulił się w kącie
i zagapił w podłogę. A więc Asuna walczył u boku Ise, nie pomny
na to, że kobieta czasem go atakowała.
– W
takim razie jak doszło do tego, że Ukyo aktywował tak
niebezpieczną technikę? – ponaglił go białowłosy
– A
tak. Nie znałem go wcześniej, ale słyszałem pogłoski o tym
człowieku. Jest dość niestabilny, zupełnie jak dziecko. Technika
musiała się aktywować przez stres. Nic specjalnego. Bardziej mnie
frapuje dlaczego Pani wybrała akurat takie osoby do drużyny
treningowej. Ten nadęty Yoshitaka dla przykładu. Jeśli zdołasz go
czegoś nauczyć to będę szczerze zdziwiony.
Jaki
zamilkł. Skupił się na wyleczeniu wewnętrznych obrażeń, które
otrzymał Ukyo. Okazało się bowiem, że w poważniejszym stanie niż
rany na ramionach zrobione przez białowłosego były poturbowane
organy.
Tymczasem
Jiraiya pogrążył się w rozmyślaniach, nerwowo wycierając
zakrwawione dłonie w szatę. Jaki przez przypadek uświadomił mu
istotny fakt. Na jego grupę treningową składali się bardzo dziwni
ludzie. Zaczynając od nadpobudliwego, porywczego chłopaka który
siedział obok, przez skupiającego się wyłącznie na sobie
Yoshitakę, Ise, która była zamkniętą w sobie kobietą (do tego
mało kobiecą, stwierdził, przypominając sobie jej uścisk dłoni)
i niestabilnego Ukyo. Jedynie Asuna wydawał się nie mieć odchyleń.
Jaki był sens zakładania tak skomplikowanej grupy, jeśli miała
być nadzieją na odmianę całego ludu? Szanse na powodzenie były
przecież wielokrotnie niższe.
Rozmyślania
przerwało mu czworo ludzi, którzy niespodziewanie pojawili się w
sali. Wszędzie było pełno wody, więc musieli sobie utorować
drogę.
– Sanninie,
panie Jaki – ukłonili się im –
Przybyliśmy
zabrać rannych do szpitala. Sanninie, czy może pan iść?
Białowłosy
pokiwał głową. Jaki odstąpił od Ukyo.
– Nie
jest w zbyt dobrej kondycji, ale jego życie nie jest zagrożone. W
najgorszym stanie są jego gałki oczne. – oznajmił przybyszom.
Tamci podziękowali na interwencję i poprosili o stawienie się na
badaniach kontrolnych.
– Chodź,
Sensei. Bez nas nigdzie nie dojdziesz. – podał mu dłoń Jaki.
Jiraiya przyjął ją. Wstał i, chwiejąc się lekko, ruszył za
mężczyznami. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że wyglądają
jakby uczestniczyli w pogrzebie.
Znowuż
zanurzyli się w wąskich korytarzach, w oblepiającej kamiennej
ciemności rozświetlanej przez nikłe światło poskręcanych pnączy
mori. Jiraiya gwałtownie zatęsknił za gwiaździstym, obszernym
niebem.
x X x
cdn.
Nie
wiem czy nie stracę na częstotliwości dodawania postów w czasie
roku szkolnego, bo wena w tym okresie zazwyczaj jest bardzo zmienna.
Zapowiadam,
że następny post, rozdział 6, będzie o Babie. Miałam trochę
problemów, bo jak podliczyłam mniej więcej lata to wyszło mi, że
Baba ma o 15 lat za mało... Ale już wybrnęłam z tego problemu,
wymyśliłam alternatywną opcję. Co ciekawe w innych moich
wyliczeniach wyszło, że Jiraiya i reszta Sanninów urodzili się w
czasie Drugiej Wielkiej Wojny Ninja lub w ciągu pięciu lat po jej
zakończeniu. Czyli są to ludzie, którzy przeżyli dwie wojny (a w
przypadku Orochimaru i Tsunade nawet trzy). Zdeczka przerażająco.
Do
zobaczenia.
Nikano.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentować każdy może, ale i od każdego wymagana jest kultura. Krytyka tak, wulgarność i chamstwo - tam są drzwi.