czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział piąty cz2

Następnego dnia Jiraiya ze zniecierpliwieniem oczekiwał treningu. Gdy wreszcie kamienie się obsunęły tworząc przejście, białowłosy niemal zderzył się z zaskoczonym jego zapałem Asuną.
– Dzień dobry – przywitał się. Podekscytowanie skutecznie zwalczało niewyspanie – oczy Jiraiyi intensywnie błyszczały, a niespokojne ruchy zdradzały zniecierpliwienie. Asuna najwyraźniej postanowił to wziąć za dobrą kartę.
– Dzień dobry Sanninie.
I nie pytając o nic nakazał Jiraiyi podążyć za nim. Nim weszli do sali treningowej białowłosy zwrócił się do postawnego mężczyzny:
– Mógłbyś zapoznać mnie z kimś, kto potrafi się posługiwać waszymi technikami?
– Możesz zwrócić się do mnie w każdej sprawie.
– Nie, nie – zaprzeczył Jiraiya – Potrzebuję kogoś, kto nie bierze udziału w treningu.
Asuna zamyślił się. Po chwili pokiwał głową.
– Tak, myślę że znam odpowiedniego kandydata.
Sannin podziękował skinięciem. Jasnowłosy dotknął kamiennej ściany, która otworzyła przejście do sali treningowej. Pomieszczenie, mimo iż nadal miało potężne wymiary, było o połowę mniejsze. Jiraiya spojrzał pytająco na Asunę. Ten wzruszył ramionami.
– Dzisiaj druga część sali została przydzielona innej trenującej grupie.
– Ach, no tak. – mruknął białowłosy, po czym wymamrotał pod nosem coś o „nieludzkiej sile”, „byciu wciąż czujnym” i „trenowaniu nawet we śnie”.
Zbliżyli się do grupy, która już na nich czekała. Jaki dokazywał. Najwyraźniej nie mógł długo utrzymać powagi. Z sufitu zwieszała się cienka linka wody, która utrzymywała go przed upadkiem. Co chwila wodna nitka znikała i tuż przed zderzeniem chłopaka z podłożem pojawiała się ponownie „ratując” go z opałów. Jako iż sufit ginął w mroku wydawało się, że nić wody lewituje w powietrzu wraz z wygłupiającym się Jakim, co dawało niesamowite wrażenie.
Gdy Jiraiya wraz z Asuną stanęli pod nim, przestał wydawać dziwne odgłosy i zwiesił się twarzą naprzeciw białowłosego.
– Hej, Sanninie – przywitał się wesoło – Może chcesz się ze mną pobawić w ramach rozgrzewki?
Jego drwiący uśmieszek do góry nogami wyglądał jak karykaturalny, potworny grymas. Jiraiya parsknął śmiechem.
– Mam się oddać w twoje ręce – wyszczerzył zęby – tak dobrowolnie, bez walki?
– Nieźle, Sensei – zaśmiał się Jaki i zrobił fikuśnego fikołka powracając do pionu. Rozłożył ręce w teatralnym geście poddania – Przejrzałeś mój plan.
– Chociaż tak właściwie… – Jiraiya zadarł głowę, by spojrzeć na zwisającego z góry chłopaka – To całkiem dobry pomysł, Jaki. Zostań po treningu, chciałbym omówić go z tobą.
Jasnowłosy chłystek łypnął na niego podejrzliwie, ale skinął głową.
– No dobra! – klasnął Jiraiya – Wczoraj mieliście krótki trening, ale dzisiaj nie będzie żadnej taryfy ulgowej. Zdecydowałem, że da się jeszcze coś z was zrobić. Od dzisiaj jestem waszym mistrzem, a wy moimi uczniami. Jednak nim rozpoczniemy, przedstawcie się.
Grupa natychmiast ustawiła się w szereg i się ukłoniła. W myślach białowłosy dopasowywał imię do osoby. Kobieta miała na imię Ise i obdarzyła go wyzywającym spojrzeniem. Najmłodszy z grupy, chłopak o delikatnych rysach i stalowym opanowaniu nazywał się Yoshitaka i nie zdradził więcej szczegółów, jednak przywitał się z Jiraiyą zgodnie z zasadami grzeczności. Ukyo, który nie zapadł białowłosemu w pamięć, wraz z Asuną i Jakim dopełniał całość drużyny
Drużyny, dobre sobie, zaśmiał się w duchu Jiraiya. Już zacząłem ich traktować jak towarzyszy broni.
Reagowali tak jak się spodziewał. „Drużyna” najpierw przebiegła kilka kółek wokół sali tak jak dnia poprzedniego, jednak przy innej atmosferze. Byli całkowicie skupieni na wykonywanym zadaniu. Sannin z fascynacją pomieszaną z przerażeniem obserwował jak ich wolna wola znika i oddają siebie dowódcy. Czyli jemu.
Gdy powtórzył wczorajsze ćwiczenie byli przygotowani. Jaki z żaden sposób nie zareagował na poufałość na jaką pozwolił sobie Jiraiya. Formował wodne kule i wysyłał je pod sufit w pełni skupiony i niewzruszony. Jednak dzisiejszego dnia białowłosy nie zamierzał poddawać się emocjom. Z łatwością oddalił wszelakie uczucia i skupił się na kolejnych ćwiczeniach. On także się przygotował.
Patrzył jak Lud Wody potrafił wykorzystać swoją chakrę: tworzyli pociski, zwężali wodne bicze do niemal niewidocznych rozmiarów, a kręcące się spiralnie strugi wody wystrzelały w powietrze niby unoszące się do lotu ptaki. Byli zmienni jak ich techniki – natychmiastowo potrafili się dopasować i wykonać polecenie.
Oczywiście każdej z tych technik brakowało siły. Nie były dopracowane, nie miały nazw. Mimo to, gdy patrzył z jaką łatwością każdy z nich wykonuje ćwiczenia które im zlecał, nie mógł powstrzymać myśli jak doskonale sprawdziliby się na polu bitwy.
Jego wspomnienia powróciły, ponownie zanurzył się z tamtych krwawych dziejach. Był młody, cała jego drużyna była młoda, jednak mieli ogromne umiejętności. Urodzili się krótko po Drugiej Wielkiej Wojnie Ninja, ich losy zostały trwale naznaczone walką. Na kilka miesięcy przed Trzecią Wielką Wojną szaleńczo trenowali, zresztą jak wszyscy, by sprostać ciężkim czasom, które miały zaraz nastać. Właśnie w czasie Trzeciej Wojny Orochimaru najbardziej zbzikował – odbiło mu na punkcie badań na ludziach i testowaniu ich technik. Mimo iż właśnie podczas tej Wojny zostali okrzyknięci Legendarnymi Sanninami – mędrcami Wioski Liścia, to psychicznie nie byli na to przygotowaniu.
Ale oni, pomyślał Jiraiya, oni są na to gotowi. Obserwował niemal nieludzko skupione twarze, na perfekcyjnie wykonywane techniki, potężną, niszczycielską chakrę.
Cóż za ironia. Jego misją zleconą przez Freię i białooką boginię było właśnie odmienienie ich. Sprawienie by nie byli maszynami do zabijania, by potrafili widzieć w walce coś poza rozkazami dowódcy.
Zdecydował. Nieważne jak skuteczni byli w walce. Wielka Wojna przeminęła. A on sprawi by z ich umysłów zniknęło poczucie, że bezuczuciowy mord jest słuszny. I wykorzysta do tego plan, który w nocy wydawał mu się być szaleństwem.
– Następne ćwiczenie! – krzyknął. Cała piątka odwróciła się ku niemu. – To już ostatnie na dziś, więc skupcie się i dajcie z siebie wszystko. Uformujcie wodny sznur pomiędzy dłońmi i wydłużcie go na odległość ramion – mówił, a oni natychmiastowo działali – następnie stańcie w szeregu, jeden obok drugiego i dostosujcie grubości nici wody. Teraz połączcie je w jedną całość.
Zdziwili się. Wcześniej nie kazał im wykonywać zadań w grupie. Najwyraźniej ich poprzedni mistrzowie również nie robili tego często. Jednak bez zastanowienia zaczęli łączyć kawałki wodnych sznurków, uważając by wyczuć jaką mocą posługuje się sąsiad.
Jiraiya skinął aprobująco głową.
– Jaki i Yoshitaka niech ustawią się na jednym końcu liny, a reszta z drugiej strony. Od dzisiaj, jeśli poproszę was o uformowanie drużyn to tak właśnie macie się podzielić.
Uczniowie przeszli na swoje stanowiska. Po jednej stronie stał Jaki, wyraźnie niezadowolony z przydzielenia mu wyniosłego chłopaka, do tego młodszego o co najmniej pięć lat. Naprzeciw nich prężyła się trzyosobowa grupa, która wcale nie wyglądała na bardziej od nich zgraną.
– Pamiętajcie o waszych drużynach! A teraz… ta grupa która przeciągnie najwięcej liny wygrywa! Gotowi? START!
W następnej chwili Jiraiya zrozumiał, że popełnił ogromny błąd. Może się to wydać nieprawdopodobne, ale piątka jego uczniów najwyraźniej nigdy nie słyszała o zabawie w przeciąganie liny.
W sali eksplodowały ogromne masy wody, napierając na siebie nawzajem. Każdy próbował przejąć jak najwięcej liny dla siebie, co w rezultacie sprawiło że wodna nić została przerwana i trafiła w sam środek walczących między sobą. W momencie, gdy Sannin chciał krzyknąć „stop” ogromna struga wody trafiła go prosto w brzuch wyduszając powietrze z płuc.
Zgięty w pół próbował złapać oddech, jednocześnie jak przez mgłę widząc jak rozentuzjazmowana grupa „cieszy” się, że może wyjść poza kanon zwykłych ćwiczeń. Brak wiedzy o grze w przeciąganie liny nadrobili wyobraźnią. Rozszalała prawdziwa walka.
Kilkanaście sekund później, gdy białowłosy już prawie odzyskał zdolność do normalnego oddychania wydarzyła się niespodziewana rzecz.
W środku, pomiędzy walczącymi, utworzył się ogromny słup wody łączący strop z podłożem. Wystrzeliły z niego chaotyczne, niesamowicie silne wodne węże, które poczęły losowo smagać wszystko co im się nawinęło pod ogon. Uczestnicy walki zostali brutalnie odepchnięci w różne kierunki, a Jiraiya stracił ich z pola widzenia.
Pierwsza struga wody, która trafiła białowłosego walnęła nim o ścianę i skutecznie zmobilizowała do działania. Jako iż nie posiadał ratunkowej buteleczki oleju idealnej na tę sytuację, ani też nie mógł korzystać z ognia z obawy że grota zamieni się w olbrzymią patelnię, musiał skorzystać z magii ziemi.
Starał się wypatrzeć jego uczniów i jednocześnie nie dać się grzmotnąć wściekłym wężom wodnym. Nie było to łatwym zadaniem.
Odskakując któryś już raz, potknął się, wystawiając się na łatwy cel. Potężna struga wody wyrzuciła go w powietrze i wtedy właśnie dojrzał przyczynę tego całego zamieszania.
Ukyo, młody i zupełnie nie wyróżniający się członek jego grupy, stał w kącie groty. Był pokryty pulsującą warstwą wody, jego ciało stało nieruchomo skierowane ku słupowi wody. Oczy miał zamknięte, ale pod powiekami gałki oczne poruszały się w opętańczo szybkim tempie.
Jiraiya więcej nie zdążył zauważyć gdyż wodny wąż grzmotnął nim o ścianę. Nierówne kamienie poraniły mu plecy, ale zignorował to. Wstał szybko (szybko jak na człowieka, który właśnie wybił w ścianie czterdziestocentymetrową wyrwę) i popędził w kierunku Ukyo. Było już wspominane, że grota miała naprawdę duże wymiary?
Gdy od chłopaka dzieliło go kilka metrów zauważył, że ktoś go ubiegł.
Yoshitaka stał z tyłu kolegi i próbował wydrzeć go z pęt wodnej zbroi. Jednak bariera zdawała się nie przepuszczać ciał obcych.
– ON TEGO NIE KONTROLUJE! – Jiraiya przekrzyczał szumiącą wodę i mlaszczące złowrogo węże. Yoshitaka spojrzał na niego jak na przygłupa.
– Przecież to widać.
– CO?!
– SPRÓBUJĘ SIĘ DO NIEGO PRZEDRZEĆ, OSŁANIAJ MNIE!
– DOBRA!
Białowłosemu dość łatwo przyszło chronienie towarzyszy przed atakami wodnych węży, jednak zużywał ogromne ilości chakry na techniki obronne i odbijające. Wiedział, że długo tak nie wytrzyma. Tymczasem młodszy chłopak bezskutecznie próbował jakoś dostać się do Ukyo.
– ZMIANA! – nie wytrzymał Sannin. Rzucił się w stronę Yoshitaki, a ten, zaskoczony, w ostatniej chwili uskoczył przed wściekłym atakiem węża.
– Co ty wyprawiasz?! – sarknął blondyn.
– Nie umiem współpracować w grupie! – szczerze odkrzyknął Jiraiya. Yoshitaka rzucił mu krzywe spojrzenie, ale białowłosy przestał zwracać na niego uwagę. Dopadł do nieruchomego Ukyo. Bariera wokół niego była stworzona z niesamowicie sprzężonej chakry i Sannin już po kilku próbach przekonał się, że nie da rady się przez nią przedrzeć. Zastanowił się chwilę. Chyba że…
– JAAAKI! – wrzasnął na całe gardło. Głos odbił się od ścian tworząc echo, jednak wszechobecna woda mocno go zniekształciła. Krzyknął ponownie, mając nadzieję, że wesoły blondyn zrozumie wezwanie.
– Nie musisz się drzeć, Sensei – usłyszał głos koło ucha – Jestem tuż obok.
Jiraiya drgnął i obrócił głowę. Jaki zwisał z sufitu ciasno opleciony wodną liną. Był mocno zdyszany, ale nie doznał większych obrażeń.
– Doskonale. Chciałeś pozwieszać się ze mną z sufitu, pamiętasz? Teraz masz okazję. Nawet pozwolę ci mnie zrzucić!
Jaki spojrzał na niego podejrzliwie.
– No dalej, nie mamy czasu. Yoshitaka! Osłaniaj nas! – Jiraiya nie silił się na wyjaśnienia.
Blondas wzruszył ramionami i złapał białowłosego za nadgarstki. W tej samej chwili Jiraiya poczuł szarpnięcie nóg w górę i już zwisał głową w dół z sufitu.
– No dobra – powiedział do Jakiego, gdy ten zmaterializował się koło niego. – Teraz wystrzel mnie centralnie na naszego młodego przyjaciela – wskazał Ukyo – z jak największą siłą.
Jaki bez słowa przemieścił się i już po chwili dyszał z wysiłku w kark Sannina, gwałtownie napinając mięśnie. Jiraiya skupił chakrę w dłoniach.
– TERAZ! – krzyknął i poczuł pęd powietrza. Z impetem wpadł na barierę, przezwyciężając ją i biorąc część jej mocy na siebie. Jego dłonie wbiły się w miękkie ciało. Jaki naprawdę się postarał. Jiraiya wraz z Ukyo wpadli z takim impetem na ścianę, że aż zatrzęsło sufitem.
Białowłosy nie musiał nawet otwierać oczu, by wiedzieć, że technika Ukyo została przerwana. I bardzo dobrze, bo jego ciało było zbyt odrętwiałe by otworzyć oczy, a co dopiero obrócić głowę. Szum ustał, a woda kaskadami poczęła spadać na ziemię. Po kilku chwilach znalazł się pod wodą.
Próbował płynąć, ale dłonie miał wciąż wbite w ramiona Ukyo i nie był w stanie ich wyciągnąć. Postarał się skupić. Nie było to proste – wciąż czuł barierę ulatniającą się z jego ciała, a głośne pulsowanie krwi w uszach też nie ułatwiało sprawy. Już miał się przebić kulą ognia (co było jednym pomysłem, który przyszedł mu do głowy) gdy poczuł silne ramiona, które unoszą go i ciągną ku górze.
Łapczywie złapał powietrze, starając się nie zachłysnąć. Otworzył oczy. Uratował go Jaki, który stał teraz w wodzie i drugim ramieniem próbował przytrzymać Ukyo tak, by miał dostęp do tlenu.
Kilka chwil później woda wokół nich uniosła się, tworząc suchy okrąg o średnicy ok. 2 metrów.
– Nie mogłeś po prostu usunąć stąd wody? – usłyszeli głos Yoshitaki.
Jaki spojrzał na niego wściekle i upuścił Jiraiyę. Białowłosy z głośnym stęknięciem uderzył o twardą posadzkę.
– Och, nie przejmuj się – mruknął Sannin. – Jedno złamane żebro więcej nie robi mi różnicy.
Blondas nie zwrócił na niego uwagi.
– A ty nie mógłbyś się po prostu zamknąć? – rzucił Jaki, nie spuszczając zmrużonych oczy z młodszego chłopaka. – Słyszałem o tobie, Yoshitako ze Ślepców. Wybitny geniusz z dobrej rodziny tkniętej fatum. Jesteś nadal jedynakiem, prawda?
– Posłuchaj – odezwał się cicho Yoshitaka. Jego głos dźwięczał złowrogo wśród skalistych ścian. – Każdy z nas jest wyczerpany tym, co się właśnie zdarzyło. Nie zamierzam się w tobą wdawać w bójkę w tej chwili, szczególnie iż nie wiesz o czym mówisz. Mam obowiązek, ty zresztą też, doprowadzić salę i ludzi do stanu używalności.
Najmłodszy członek grupy treningowej odwrócił się od buzującego nienawiścią Jakiego i ruszył w głąb sali.
– Zajmę się Asuną i Ise – rzucił na odchodne.
Po jego odejściu Jaki momentalnie oklapł i wbił wzrok w ścianę.
– Eeee… – chrząknął niepewnie Sannin – Nie chcę przerywać twoich rozmyślań, ale zdaje się że Ukyo jest dość poważnie ranny.
Młody chłopak natychmiast się ożywił i spojrzał na Jiraiyę z błyskiem w oku.
– No tak! – zaśmiał się chrapliwie blondas – Potrzebujecie mojej nieocenionej pomocy! Po tym jak wspaniale uratowałem sytuację, czas bym użyczył wam moich niesamowitych umiejętności medycznych!
Białowłosy nie chciał ponownie zgasić chłopaka, więc bez słowa zgodził się na zabiegi. Obaj byli mocno wyczerpani i nadwyrężeni jednak w tej chwili ważniejsza była inna sprawa.
– Jaki, co właściwie się stało?
Jasnowłosy wyjął rękę Jiraiyi w ramion nieprzytomnego i szybko zatamował krew.
– Ukyo – zaczął powoli – mimo iż nie wyróżnia się umiejętnościami ani charakterem, potrafi jedną potężną technikę. Właściwie nikt go nigdy jej nie uczył. Ta technika jest w nim, jest częścią jego. A on, jak widziałeś, nie potrafi jej kontrolować. A co się stało? – machnął lekceważąco ręką i wrócił do badania złamań. – Myślę, że jesteś w stanie się domyślić, Sensei. – powróciła ironia w jego głosie. – Kiedy zaczęliśmy walczyć natychmiast każdy zapomniał o tym, że jest z kimś w drużynie. Asuna próbował utrzymać swoją grupę, jednak Ise zaczęła walczyć na własną rękę o te kawałki liny. Właściwie to gratuluję ci pomysłu na to ćwiczenie. Jednak ta „zabawa” miała mnóstwo luk! Między innymi ta lina… Każdy przecież mógł wytworzyć coś takiego sam, a ty byś musiał liczyć na uczciwość uczestników. Chociaż w sumie zależy ile zamierzałeś to ciągnąć. Jeśli długo, to zwycięzca byłby jeden, a wokół niego cztery trupy.
Jiraiya westchnął. Jaki przeniósł Ukyo bliżej Sannina i razem zaczęli badać obrażenia jakie odniósł. Jiraiya zaczął się tłumaczyć:
– Miało to wyglądać zupełnie inaczej. Nie miałem pojęcia, że nie znacie tej gry. Następnym razem użyjemy normalnej liny i szczegółowo wyjaśnię wam zasady.
– Mniejsza o to. Ten tutaj – poklepał nieprzytomnego Ukyo – skończył tak jak skończył głównie przez własną głupotę. Jako iż ja, Ise i ten wyniosły geniusz walczyliśmy na własną rękę Asuna mógł się bratać jedynie z nim. Jednak ten zawiał, skulił się w kącie i zagapił w podłogę. A więc Asuna walczył u boku Ise, nie pomny na to, że kobieta czasem go atakowała.
– W takim razie jak doszło do tego, że Ukyo aktywował tak niebezpieczną technikę? – ponaglił go białowłosy
– A tak. Nie znałem go wcześniej, ale słyszałem pogłoski o tym człowieku. Jest dość niestabilny, zupełnie jak dziecko. Technika musiała się aktywować przez stres. Nic specjalnego. Bardziej mnie frapuje dlaczego Pani wybrała akurat takie osoby do drużyny treningowej. Ten nadęty Yoshitaka dla przykładu. Jeśli zdołasz go czegoś nauczyć to będę szczerze zdziwiony.
Jaki zamilkł. Skupił się na wyleczeniu wewnętrznych obrażeń, które otrzymał Ukyo. Okazało się bowiem, że w poważniejszym stanie niż rany na ramionach zrobione przez białowłosego były poturbowane organy.
Tymczasem Jiraiya pogrążył się w rozmyślaniach, nerwowo wycierając zakrwawione dłonie w szatę. Jaki przez przypadek uświadomił mu istotny fakt. Na jego grupę treningową składali się bardzo dziwni ludzie. Zaczynając od nadpobudliwego, porywczego chłopaka który siedział obok, przez skupiającego się wyłącznie na sobie Yoshitakę, Ise, która była zamkniętą w sobie kobietą (do tego mało kobiecą, stwierdził, przypominając sobie jej uścisk dłoni) i niestabilnego Ukyo. Jedynie Asuna wydawał się nie mieć odchyleń. Jaki był sens zakładania tak skomplikowanej grupy, jeśli miała być nadzieją na odmianę całego ludu? Szanse na powodzenie były przecież wielokrotnie niższe.
Rozmyślania przerwało mu czworo ludzi, którzy niespodziewanie pojawili się w sali. Wszędzie było pełno wody, więc musieli sobie utorować drogę.
– Sanninie, panie Jaki – ukłonili się im Przybyliśmy zabrać rannych do szpitala. Sanninie, czy może pan iść?
Białowłosy pokiwał głową. Jaki odstąpił od Ukyo.
– Nie jest w zbyt dobrej kondycji, ale jego życie nie jest zagrożone. W najgorszym stanie są jego gałki oczne. – oznajmił przybyszom. Tamci podziękowali na interwencję i poprosili o stawienie się na badaniach kontrolnych.
– Chodź, Sensei. Bez nas nigdzie nie dojdziesz. – podał mu dłoń Jaki. Jiraiya przyjął ją. Wstał i, chwiejąc się lekko, ruszył za mężczyznami. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że wyglądają jakby uczestniczyli w pogrzebie.

Znowuż zanurzyli się w wąskich korytarzach, w oblepiającej kamiennej ciemności rozświetlanej przez nikłe światło poskręcanych pnączy mori. Jiraiya gwałtownie zatęsknił za gwiaździstym, obszernym niebem.

x X x
cdn.

Nie wiem czy nie stracę na częstotliwości dodawania postów w czasie roku szkolnego, bo wena w tym okresie zazwyczaj jest bardzo zmienna. 
Zapowiadam, że następny post, rozdział 6, będzie o Babie. Miałam trochę problemów, bo jak podliczyłam mniej więcej lata to wyszło mi, że Baba ma o 15 lat za mało... Ale już wybrnęłam z tego problemu, wymyśliłam alternatywną opcję. Co ciekawe w innych moich wyliczeniach wyszło, że Jiraiya i reszta Sanninów urodzili się w czasie Drugiej Wielkiej Wojny Ninja lub w ciągu pięciu lat po jej zakończeniu. Czyli są to ludzie, którzy przeżyli dwie wojny (a w przypadku Orochimaru i Tsunade nawet trzy). Zdeczka przerażająco.
Do zobaczenia.
Nikano.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentować każdy może, ale i od każdego wymagana jest kultura. Krytyka tak, wulgarność i chamstwo - tam są drzwi.