wtorek, 20 maja 2014

Rozdział siódmy cz2

Białowłosy od razu wyczuł okazję do przeżycia przygody.
– Podróż? Zawsze i wszędzie – uścisnął dłoń Asuny. Uśmiechnęli się do siebie serdecznie. Reszta Wodnych skinęła mu głową na powitanie.
– Spisek? – zapytał z niedowierzaniem Jaki, cofając się powoli. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie.
– Yoshitaka, idźcie wraz Ukyo i Sanninem przyprowadzić konie dla nas. – polecił Asuna. – A ty, Jaki, uspokój się. Zaraz wszystko ci wyjaśnię.
Białowłosy bez sprzeciwów zostawił mężczyzn samych. Ise dołączyła do nich. Jiraiya zrównał się z nią.
– Coś ty taki chętny do podróży? – zwróciła się do niego, nim zasypał ją pytaniami. – Nawet nie wiesz jaki jest nasz cel. Jaki miał chociaż na tyle rozumu by zapytać o nasze intencje...
Jiraiya zaśmiał się.
– Och, nie bądź taka poważna – na jego słowa kobieta zmrużyła oczy – Nie wątpię w słuszność waszych intencji, poza tym mam dość dziwienia się. Nie mam cholernego pojęcia skąd wiedzieliście, że opuściliśmy dom i że będziemy wracać akurat tą drogą. I wiesz co? Nie obchodzi mnie to zupełnie. Po prostu jedźmy, jedźmy czym prędzej, czym chyżej.
Założył dłonie za głowę i z uśmiechem wpatrzył się w niebo. Kobieta obok niego szła w milczeniu. Białowłosy wyczuwał negatywne emocje, które gorzały w jej wnętrzu.
„Co za wybuchowa kobitka się nam trafiła”, pomyślał. Emanuje złością i niewymowną agresją. I ledwo co się powstrzymuje, by nie dać im upustu.
Co oni jej zrobili? Co oni zrobili kobietom z Ludu Wody?
Poczuł do niej sympatię poprzez ból, który ją wypełniał – wydawał mu się być rodzimy do tego, który sam odczuwał. Ból samotności i wyobcowania. Ciekawe, czy on również byłby zdolny do takiej agresji.
– Sanninie! Tutaj!
Ukyo wyrwał go z rozmyśleń. W dłoniach trzymał lejce czwórki koni. Wraz z Ise przejęli je od niego. Młody chłopak uśmiechnął się szczerze do Jiraiyi.
– To świetnie, że z nami jedziesz, Sensei – zagadnął nieśmiało. Sannin speszył się na moment, by po chwili wybuchnąć prawdziwie rubasznym śmiechem.
– Widzisz, młodzieńcze, każda wyprawa, w której uczestniczy wielki Jiraiya-sama, jest skazana na sukces!
Ukyo zapatrzył się na niego.
– Ropuszy Mędrcze, nauczyłbyś mnie żabiej magii? – zapytał piskliwym głosem. To pytanie wytrąciło Jiraiyę z równowagi.
Ukyo zawstydził się swoją śmiałością.
– Wybacz moją bezpośredniość, Sensei – mruknął. Wskoczył na konia. – Pojadę przodem
I już niknął w koronach drzew.
Obok niego szła Ise, robiąca na szydełku.
Jiraiya wpatrywał się zamyślony w niebo.
Ise zdjęła majtki i wymachiwała nimi jak flagą.
Jiraiya myślał o ciężkiej misji nauczenia Ludu Wody żabiej magii.
Zdawała się dawać flagą znaki sześciu płonącym koniom, które zachęcająco kiwały biodrami.
Jiraiya wyrwał się z zamyślenia i zwrócił na nie uwagę. Stwierdził:
– Konie to przerażające istoty. Doprawdy, nie daj się zwieść Ise. Zabiorą cię na mrożącą krew w żyłach przejażdżkę i nic już nie będzie takie samo.
Ise naśladowała ruchy koni. Jej nagie biodra poruszały się spazmatycznie.
– To nie jest kuszące. Przestań – westchnął – W głowie mi się kręci od tego waszego kiwania.
Skinął na konie i kobietę. Oni nie przestawali.
Nagle Jiraiya zatrzymał się. Zorientował się, że w tej sytuacji coś mu nie pasowało. Przyjrzał się znielubionym płonącym koniom i nagiej kobiecie kiwających się w transie.
– Ach! – uprzytomnił sobie – Gdzie się podziały konie o brązowych grzbietach, które prowadziliśmy?
Szukał odpowiedzi u tańczących, jednak oni byli zajęci sobą.
– Bardzo jesteście samolubni. – powiedział na głos, a następnie rozejrzał się w poszukiwaniu altruistów.
Yoshitaka spokojnie palił fajkę. Dookoła niego słychać było miauknięcia kotów. Jiraiya otworzył usta, żeby zapytać gdzie są owe koty, jednak rozmyślił się. Yoshitaka wyglądał na zadowolonego z obecnej sytuacji, więc nie należało wtrącać inwazyjnych pytań.
Jiraiya usiadł na pieńku. Wzgórzu. Patrzył na korony drzew. Układały się we wzory. Kształty te przypominały mu... przypominały mu...
– Sensei! – rozległ się krzyk.
Jiraiya nie odrywał wzroku od drzew.
– Sensei! Sensei! – coś wstrząsnęło jego ciałem, rozmyło krajobraz. – Sensei! Sensei! Sensei! – piskliwy głos wybijał kolejne drzewa, kolejne kształty zanikały. A był tak blisko odgadnięcia... „Przestań!”, chciał zawołać, ale z jego ust wydobył się tylko głuchy świst.
Przed jego oczami pojawiała się postać młodego, przestraszonego młodzieńca, który stawał się coraz bardziej materialny dzięki zaklęciu. „Sensei, sensei”. Jiraiya próbował sobie przypomnieć czy znał to zaklęcie, tę technikę. Kiedyś się uczył... uczył się...
I wtedy świat odbiła inna siła. Młodzieniec zniknął, korony rozmyły się doszczętnie, a Jiraiyi skręciło wnętrzności.
W następnej chwili, choć ciężko powiedzieć, która z chwil była tą następną, wszystko ustabilizowało się. Jiraiya zwalił się na podłogę. Pniaka, wzgórza już nie było. Było za to ciemne podziemie. „Lud Wody”, przemknęło mu przez myśl. Podniósł się. I nagle dotarły do niego minione wydarzenia.
– Ukyo! – krzyknął w przestrzeń – To był on, to byłeś ty, Ukyo!
Gwałtownie rozejrzał się dookoła. To nie były podziemia Wodnego Ludu. Nie były przesycone t ą energią.
– Majtki, majtki jako flaga? Co do cholery?! – Jiraiya ciężko usiadł na podłodze. Nagle zarumienił się – Majtki! A ona była...
Zadławił się. Jego umysł był zlepkiem chaotycznych myśli, a on podświadomie wracał ku pięknej, nagiej Ise kołyszącej kusząco, choć spazmatycznie, biodrami.
– Jesteś jeszcze większym zboczeńcem niż jak cię widziałem kilka lat temu. – w mroku odezwał się wyrazisty, ziemisty głos.
Jiraiya drgnął. Od razu poznał osobę, która się odezwała. Pomimo zamętu jego umysł pracował na najwyższych obrotach.
Wpatrzył się w zarys postaci.
– A więc to ty stoisz za tymi wydarzeniami, Orochimaru.

x X x
cdn.


Po długiej przerwie wróciłam do pisania. Stało się tak za sprawą: Kuby, bo napisał i przypomniał mi o blogu za co mu dziękuję, dalej: przyczyniło się ku temu czytanie miniksiążki o Salvadorze Dalim oraz powrót do domu. Kilka dni temu wracałam o zmroku i usłyszałam kumkanie żab. Rozterki, które wtedy mnie dopadły zachowam dla siebie, jednak musicie wiedzieć, że mieszkanie na wsi jest wspaniałe. Dobrze działa na człowieka i na wenę. Do następnego.
Nikano

1 komentarz:

  1. Powiem tak, znalazłem błędy. Po prostu się one nie ukryją przede mną. Zniknął gdzieś przecinak, a gdzieś kropka. Czasami zdanie było, dziwnie logiczne – inaczej. Coś mi w tej części szkodzi i mąci... Może zbyt długie nie przeglądanie Twoich tekstów,

    Ciekawe zakończenie, chociaż trochę było to do przewidzenia. Zbyt wiele rozbitych myśli i za mały sens. Za dużo zmian i rozrzutu wzroku czytelnika. Ciekawe jest wplecenie tego rozrzuconego tekstu, chodzi mi o zdania (6 ich jest), które zaczynały się od akapitu i kończyły kropką, jakby skończona całość. Ciekawy pomysł, chociaż widzę niedociągnięcia.

    PS. Jak już Ci kiedyś mówiłem, mogę się zabawić w korektora. Te 30 min z życia mnie nie zbawi ;)

    OdpowiedzUsuń

Komentować każdy może, ale i od każdego wymagana jest kultura. Krytyka tak, wulgarność i chamstwo - tam są drzwi.