niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział siódmy cz1

Z ciemności korytarzy smaganych słabym światłem pnącz mori wyszedł w drugą ciemność. Jednak ta była inna, nie klaustrofobiczna. Była ciemnością naturalną, nie nachalną, przyjemnie ciemną.
Obok niego stanął Jaki. Uśmiechał się. Miał wyprostowane ciało, a twarz zwróconą ku górze, ku niebu. Jiraiya spojrzał na siebie. Jego masywne ciało również się nie garbiło. Nie potrafiło. Za to jego umysł był blisko ziemi, wykrzywiony w ukłonie. Uniósł twarz ku cienkiej tarczy księżyca.
Przypomniał sobie noce, które spędził w samotności podczas wędrówki donikąd. To samo niebo towarzyszyło mu podczas pijackich nocy z Tsunade. Podczas dziwacznych, niezrozumiałych mu wypraw z Orochimaru po pobliskich moczarach. Trening nocny z mistrzem Sarutobim. Randka z kobietą, której imienia nie potrafił sobie przypomnieć. Wspomnienie, gdy Minato wraz z Kushiną stali u progu jego drzwi i przekazali mu wieści o ich związku.
– Niebo – wyszeptał – Nareszcie niebo.
Jaki położył mu dłoń na ramieniu.
– Chodź. Pokażę ci dobre miejsce, skąd można patrzeć na okolicę.
Jiraiya dał się poprowadzić, cały czas oniemiały nadmiarem bodźców. Pamiętał noc, pamiętał niebo. A teraz wreszcie je zobaczył. Był szczęśliwy, był wolny, nareszcie żył. Jego serce biło mocno, gwiazdy tańczyły na jego powitanie, a chmury białe od księżycowego światła wołały o dołączenie w miękkim śnie.
– Nie chcę wracać. – wyrwało mu się. Jaki zatrzymał się. Spojrzał na niego. A Sannin kontynuował. Mówił szybko, by mu nie przerwano. – Te ciasne korytarze, wszędzie półmrok, stłumione światło pnącz mori, wasze jasne oczy i włosy, niski sufit, małe pomieszczenia... Jak wy możecie tak żyć? Co was tam trzyma? To, że Substancja Życia daje wam moc?
Zamilkł, skrzywił się i spojrzał na księżyc. Po chwili Jaki mu odpowiedział.
– Odpowiem ci, Sanninie, jeśli naprawdę tego chcesz. Bo widzę, że nie uciekniesz od nas. Te słowa pełne goryczy, które płyną z twoich ust... Wiem, że tęsknisz za wędrówką i wolnością. Ech...Chociaż nadal nie mam pojęcia jak ci się uda nam pomóc.
Pociągnął za rękaw wyższego mężczyznę.
– Chodź
Pobiegli. Jiraiya śledził drogę. Nie kluczyli wśród drzew, biegli centralnie prosto nie zważając na nic. Przyspieszyli mimowolnie, mimowolnie radowali się swobodą ruchów, miękkim podłożem pod stopami, przyjemną ciemnością drzew i późnej nocy.
W końcu zatrzymali się pod stromym, dość wysokim wzniesieniem. Jaki zerknął na Jiraiyę. W jego oczach zaświecił się przewrotny ognik. Spiął mięśnie i począł zwinnie wskakiwać po wystających korzeniach i odłamkach skalnych. Białowłosy nie pozostał długo w tyle. Roześmiał się i dołączył do wyścigu na szczyt.
Dotarł na górę przyjemnie zdyszany. Orzeźwiające nocne powietrze przyjemnie kuło go w płucach.
– Znowu wygrałeś, Jaki. – powiedział i podszedł do jasnowłosego chłopaka. Znajdowali się na stromym wzniesieniu, ponad koronami najwyższych drzew. Przed nimi rozpościerał się widok na większą część kotliny.
Jiraiya westchnął.
– Nie miałem pojęcia, że znajdujemy się w takim miejscu... Ależ malownicza okolica.
Jaki skinął głową i wyciągnął ramię przed siebie.
– A tak wygląda nasz dom, Sanninie.
Białowłosy podążył wzrokiem za jego palcem. W tamtym kierunku znajdowało się spore wzniesienie, choć nie przewyższało wysokością okolicznych wzgórz. Było obrośnięte mchem i karłowatymi krzakami. I wyglądało nadzwyczaj... zwyczajnie. Jiraiya nie mógł uwierzyć własnym oczom.
– To tutaj znajdowałem się przez ostatnie... ile czasu minęło? Dwa miesiące?
– Coś koło tego. I tak, to nasz dom. A co, spodziewałeś się czegoś bardziej monumentalnego? – zaśmiał się blondas.
– Toż to zwykły pagórek, nie różniący się niczym od sąsiednich pagórków! Od wewnątrz wygląda to dużo bardziej imponująco.
– A i owszem. Pozory mogą mylić – uśmiechnął się krzywo Jaki. – To, co znajduje się w środku często bywa diametralnie różne od zewnętrznej otoczki.
Jaki spojrzał na niego i wskazał gestem niewielkie głazy, znajdujące się tuż obok. Usiedli. Jiraiya wpatrywał się w niknącą w mroku kotlinę. Jego wzrok tak przyzwyczaił się do patrzenia blisko, do napotykania ścian na linii spojrzenia, że teraz jego oczy łzawiły od dłuższego spoglądania na dalej znajdujące się obiekty.
– Zemsta – odezwał się Jaki. Jiraiya spojrzał na niego skonfundowany. Blondyn mrużył oczy. Jego ciało było spięte. – Przez chęć zemsty tacy się staliśmy. Przed wiekami, nasi przodkowie byli wrażliwymi wyrzutkami, szukających swego miejsca na ziemi. Uwierzysz, że ich pra-, pra- i jeszcze z pięć „pra” wnuczkowie to ludzie pokroju Yoshitaki? Albo taka mało kobieca i pozbawiona uroku Ise? – zamilkł na chwilę. Po czym wyciągnął w jego kartkę. Jiraiya przyjął ją z rezerwą. – Czytaj, Sanninie. Czytaj i myśl. A później opowiem ci pełną historię Ludu Wody.

Jesteś wężem, masz kilka oblicz
Jednak skóra twa nie jest gadzia
Jesteś żabą, nurzasz się w wodzie
Jednak czy ogień nie pali śluzu?

Żyjesz w pustelni, samotnie tworzysz historię
Nic nie jest wieczne;
Oddajesz się uciechom ciała

Posiadasz mądrość
Do kogo ona należy?
Cztery maski
Którą z nich przybierzesz?
Które oblicze ukarzesz
Kim będziesz tym razem

Decyduj, kogo będziesz zbawcą
Pamiętaj, czas ucieka

Wraz z czytaniem tekstu, w Jiraiyi coraz bardziej narastała wściekłość. Wiedział przez kogo były napisane te słowa. Wiedział też w jakim celu. I to właśnie doprowadzało go do białej gorączki. Kartka spłonęła w jego dłoni. Jaki nijak nie zareagował na emocjonalny wybuch Jiraiyi; w ogóle nie patrzył na białowłosego ninję. Oparł się o skały i wpatrzył się w niebo. A Jiraiya przechodził w swym wnętrzu małe piekło.
Całe jego ciało gotowało się od wewnątrz. Sannin wstał i napiął mięśnie, stając w stabilnej pozycji. Odchylił się do tyłu, biorąc niesamowicie głęboki wdech. Z jego ust popłynął potężny strumień ognia, zabarwiając ulotną białą żółcią wszechobecny mrok. Przez momentów dwa, płomienny żar atakował okolicę światłem i gorącem. Gdy zniknął, przyroda pozostała niezmieniona, jakby ognia nigdy tam nie było.
Tak samo poczuł się Jiraiya. Gniewny impuls zniknął, miękkie powietrze nocy przeniknęło duszę, uspokajając ją. Odetchnął. Od dawna chciał uwolnić ogień, jednak w granicach domu Ludu Wody było to zakazane.
Usiadł.
– Masz może kartkę i pióro? – zwrócił się do Jakiego. Tamten bez słowa wyciągnął potrzebne przedmioty z sakwy.
Jiraiya skinął w podzięce, nie zastanawiając się skąd blondyn wiedział, że będzie ich potrzebował. Począł stawiać pierwsze znaki, zachwycając się pięknem harmonii czarnego tuszu na bieli kartki. Po dwóch godzinach u jego boku piętrzył pokaźny stos papieru. Rozprostował palce. Spojrzał na majaczące się w oddali szczyty wzgórz. Słońce wstawało, zalewając kotlinę miękkim światłem poranka.
Na głazie obok leżał drzemiący Jaki. Jiraiya uśmiechnął się do siebie. Młody mężczyzna najwyraźniej był przygotowany na szał twórczy Sannina – owinął się w ciepłą szatę, pod głowę podłożył sakwę i wygodnie ułożył się do snu.
Jiraiya na razie go nie budził. Została mu jeszcze jedna rzecz do zrobienia. Szybko wykonał dobrze mu znaną sekwencję pieczęci. Przyłożył dłoń do podłoża.
– Kuchiyose no jutsu – mruknął cicho. W kręgu zmaterializowała się niewielka żaba. Jej oczy skierowane były na białowłosego. Ten pokłonił się.
– Sayu, przyjaciółko. – przywitał się. – Mam nadzieję, że nikt się o mnie nie martwi. Wybrałem ścieżkę, którą chcę podążać. Może w taki sposób uda mi się szybciej odnaleźć moje przeznaczenie.
Jiraiya zacisnął wargi i położył przed żabą większą część kartek. Nie pierwszy raz prosił ją o przechowanie cennych zapisków.
– Nie bądź smutny, Jira-chan. To, że wiesz co cię czeka w życiu, nie oznacza iż nie masz nic do zrobienia.
I zdeformowała się w pierzastym obłoczku.
– Ciekawych masz przyjaciół – usłyszał z boku. – Jak sądziłem, jesteś tak bardzo upierdliwy, że nawet twoi zwierzęcy ziomkowie ograniczają się do zamienienia z tobą tylko kilku zdań.
– Dzień dobry, Jaki. – przywitał się białowłosy, ignorując przytyk. Zgarnął kilka pozostałych kartek papieru i spojrzał na ziewającego towarzysza. – Widzę, że humor dopisuje ci z rana. To dobrze, zerknij na to – wyciągnął w jego stronę papiery – i zamień ze mną więcej niż kilka zdań, przyjacielu.
Jaki prychnął, ale przyjął kartki. Przejrzał je pobieżnie i powrócił spojrzeniem ku białowłosemu.
– Nudy – skomentował.
– Noc chyba naładowała cię opryskliwością. Przypominam, że miałeś być poważny i opowiedzieć mi historię swego ludu. I, co ważniejsze, historię tego tekstu, napisanego przez Orochimaru.
– Ach, tym tekstem się nie przejmuj – zaśmiał się blondas. – Przecież to jawna drwina w twoim kierunku. I jednocześnie gorące wyznanie, które czuje do ciebie twój przyjaciel.
Jiraiya w jednej chwili znalazł się przy nim, w furii próbując zacisnąć dłonie na jego gardle. Jednak Jaki wymknął się, mając o wiele zwinniejsze i drobniejsze ciało. Wskoczył na niewielkie karłowate drzewko i w ciągu kilku sekund rozciągnął na okolicę siatkę cienkich nici wody.
– Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany, p r z y j a c i e l u – pokazał mu język.
– Jaki – wycedził Jiraiya – jest granica twojej opryskliwości, którą mogę znieść. Właśnie ją przekroczyłeś.
Blondas zatańczył wśród liści. Lekko poruszał się po gałęziach, popisując się akrobacjami przez kilka minut. Jiraiya poważnie zastanawiał się nad zużyciem większości chakry na potężne trzęsienie ziemi, które rzuciłoby irytującym chłystkiem o ziemię.
Jaki zatrzymał się.
– Gimnastykę poranną uważam za zakończoną. Jednak miałem nadzieję, że do mnie dołączysz. Chociaż... – zastanowił się chwilę – I tym razem nie miałbyś szans na wygraną.
Wyszczerzył się do Jiraiyi, a potem zszedł z drzewa i stanął naprzeciw niego.
– Czas wracać, Sanninie. Dobrze się bawiłem, ale nasze zniknięcie może zostać wkrótce zauważone.
Przeszedł kilka kroków i zeskoczył w dół przepaści. Jiraiya westchnął. Wiedział, że nie ma szans, by blondasowi przypadkiem nieudała się ta sztuczka. I miał rację. Gdy tylko stanął na ściółce pod wzgórzem, na którym spędzili noc, zastał Jakiego robiącego samolociki z białych kartek.
– Doprawdy nie potrafię zrozumieć twoich zmian nastroju. Wracajmy już, chciałbym podzielić się moimi przemyśleniami z Asuną.
Tym razem Jaki nie miał zastrzeżeń. Pobiegli. Przyroda w lesie budziła się do życia po długiej nocy. Jiraiya cieszył się ostatnimi chwilami na świeżym powietrzu. Już niedługo miał ponownie wkroczyć w ciasne, klaustrofobiczne korytarze i mieszkać w pokoju o niskim stropie. Wzdrygnął się na samą myśl o tym.
Po kilkunastu minutach szybkiego biegu, drzewa przerzedziły się i zza nich wyłoniła się ściana porośnięta mchem i drzewami karłowatymi. I właśnie tam, pod ową ścianą czekała ich niespodzianka.
Asuna, Ise, Yoshitaka i Ukyo stali w luźnej grupie, beztrosko konwersując i śmiejąc się. Jiraiya zerknął na Jakiego. Był niemniej zaskoczony od niego.
Asuna zauważył ich i pomachał. Reszta również zwróciła się w ich kierunku, przerywając rozmowę. Na pierwszy rzut oka byli przyjaźnie nastawieni, mimo to Jaki wydawał się być bardzo poruszony ich spotkaniem. W końcu ich wycieczka poza teren domu nie była zaakceptowana przez Panią i ogólnie była tajemnicą.
Pełni wątpliwości, zbliżyli się do grupy treningowej.
– Dzień dobry, Sanninie, dzień dobry Jaki – uśmiechnął się do nich Asuna. – Jak nastroje po nocy? Jesteście gotowi do drogi?

x X x
cdn.

Wesołych świat wam życzę, pewnie nie będę miała szans złożyć wam życzeń przed Wigilią, drodzy Czytelnicy.
Ostatnio przeczytałam artykuł o bizarro - jakże interesującym gantunku, który staje się coraz bardziej popularny na świecie i polega na pomieszaniu horroru, grosteski i czarnego humoru. Wielce mnie on zaciekawił. Zastanawiam się czy jeszcze bardziej nie pokomplikować Sanninslife i nie wstawić tam bardziej surrealistycznych motywów, trochę właśnie jak w bizarro (Chociaż nie czytałam żadnej książki tego gatunku. Może ktoś mi coś poleci, bo czytał?). Ale w jakiej formie się to objawi i czy w ogóle, jest na razie tajemnicą (zarówno dla mnie jak i dla Was).
Cóż, nie zamierzałam tak szybko wyprawić Jiraiyi i jego drużyny w podróż, ale w sumie dobrze, że tak się stało. Będę mogła przybliżyć wam postacie Ise, Yoshitaki, Ukyo i tego cholernego Asuny, którego ciężko mi rozgryźć i określić jaką osobą jest wewnątrz. Tyle rzeczy mnie czeka do przemyślenia.
Do zobaczenia i udanej imprezy noworocznej (i oby wasze nadzieje związane z rokiem 2014 nie okazały się płonne).
Nikano