– Marilka!
Marilka! Szybciej dziewczyno! ...Marilka, słuchasz ty mnie?
x X x
Marilka
nie słuchała. Wpatrywała się w spokojną rzekę skąpaną w
złotym popołudniu, w której stał smok. Był nieduży, nieco
większy od człowieka i mył zakrwawione, białe skrzydła zanurzony
do pasa w kryształowej wodzie. Smok cierpiał. Czuła emanujące od
niego fale bólu, które przenikały jego ciało i pobliską
przyrodę. Rany na jego ramionach i torsie krwawiły coraz
intensywniej. Aż zachłysnęła się powietrzem, z bezczelności tak
pięknego, złotego dnia. Złoto popołudnia kontrastowało z ciemną,
szkarłatną krwią i białym ciałem stworzenia. Zapłakała
bezgłośnie nie odrywając wzroku od tej przerażającej sceny. On
umrze, uświadomiła sobie. Jej drobne ciało wstrząsnęły spazmy
smutku.
– Co
robisz! – wrzasnęła piskliwie, nie mogąc już wytrzymać. Smok
spojrzał na nią zdziwiony, przerywając krwawą kąpiel. Patrzył
chwilę na małą dziewczynkę stojącą nieruchomo, a trzęsącą
się wewnętrznie. Zapłakanymi oczyma obserwowała jego nieruchomą
twarz, na której nie drgnął żaden mięsień. Powrócił do mycia
i po chwili niezdarnie ukląkł w wodzie.
„Nie
umieraj”. Nie wiedziała kto wypowiedział te słowa. Słowa, które
zawisły w powietrzu jak wyrok.
Nagle
biały smok gwałtownie napiął ciało, trząsł się z bólu i
wyczerpania. Każde ścięgno pulsowało i napinało się pod skórą,
każdy mięsień drgał w spazmach. Przestał się trząść równie
nagle jak zaczął. Krew przestała cieknąć. Więcej, rany
zasklepiły się ukazując w ich miejsce cienkie, czerwone bruzdy.
Smok opadł ciężko na plecy, wyraźnie pozbawiony sił, a
zabarwiona szkarłatem woda zamknęła go w swych silnych ramionach.
Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund.
Mała
Marilka patrzyła się zdezorientowana na spokojną rzekę. Las
dookoła trwał, jak gdyby to zdarzenie nigdy nie miało miejsca. Czy
to wydarzyło się naprawdę? Wrzasnęła nagle i rzuciła się w
kierunku miejsca zniknięcia białego stworzenia.
– Gdzie
jesteś, gdzie jesteś? – mamrotała i zagarniała rękoma ogromne
łuki, sapiąc i rozbryzgując srebrzystą wodę. Próbowała
uchwycić choć fragment smoczego ciała.
– Jeszcze
krok i go odnajdę – łkała, poruszając się w stronę coraz
większych głębin. Ciężkie łzy zamgliły jej oczy, a woda powoli
wysysała siłę z jej mięśni. Jeszcze krok...
Z
przerażeniem obserwowała jak jej stopa straci oparcie, niebo powoli
oddala się, a fala wywołana jej upadkiem leci wprost na jej twarz.
„Teraz
go odnajdę, prawda?” przemknęło jej przez myśl. Wodna trumna
zamknęła swe wieko.
x X x
– Tak
właśnie nasza wioska została naznaczona błogosławieństwem
szczęścia. – zakończyła opowieść.
Dzieciaki,
wyrwane z transu, zaczęły mrugać oczami i rozglądać się
niepewnie. Opowieść, chociaż opowiadana setny raz, nie straciła
swojej magii. Po chwili zaczęły się pytania.
– Baba,
skoro uratowałaś go, to znaczy, że jesteście przyjaciółmi?
– Smoki
obdarzają nas łaską i szczęściem, ale nie potrafią mówić
ludzkim językiem. Raczej jestem jego zbawicielką, panią, a nie
przyjaciółką.
– To
smok szczęścia jest głupi?
Zaczął
podnosić się gwar.
Uciszyła ich dłonią.
– Jest
posłańcem niebios, istotą silną, lecz potrzebuje przewodnictwa
człowieka, jak każde zwierzę.
– Bałaś
się, kiedy zabrał cię w chmury?
– Jak
jest w niebie? – któryś z chłopców przekrzyczał poprzednie
pytanie.
– W
niebie? – roześmiała się, a raczej zaskrzeczała. – W niebie
jest...
Zamyśliła
się na chwilę, a dzieciaki wpatrywały się w nią wyczekująco.
– Jutro
opowiem wam jak jest w niebie, a teraz wracajcie do domów.
Rozległy
się rozczarowane jęki i westchnienia. Jednak nie kłócili się
zbytnio. Wiedzieli, że odpowie na ich pytania. Skoro nie dziś,
to następnego wieczoru. Teraz liczyła się dla nich ta część
historii, którą im opowiedziała, a resztę mogli interpretować
wedle uznania.
Szybko
opuścili jej niewielki domek, nie żegnając się – każdy z nich
pogrążony był w myślach lub cichych rozmowach.
Baba
była legendą. Równie wielką jak biały smok, którego kiedyś
spotkała. Może nawet większą – bo któż by pamiętał o
cudzie, który miał miejsce ponad trzydzieści lat temu, gdyby nie
jej opowieści?
Skarciła
siebie w duchu. Nie miała czasu na takie myśli. Musiała
przypomnieć sobie co zdarzyło się w niebie, żeby jutro
opowiedzieć dzieciakom. Wsparła się na kiju i uniosła zgarbione,
wychudzone ciało. Od tamtego wydarzenia, które miało miejsce
trzydzieści lat temu, codziennie większość dnia spędzała na
myśleniu o tamtej sytuacji lub zapisywaniu wspomnień i spostrzeżeń.
Co tydzień spisywała je od nowa, by utrwalić historię w pamięci.
Musiała opowiadać dokładnie. Dzieciaki na to zasługiwały.
Dorośli
już jej nie odwiedzali. Kłaniali się jej, gdy szła ulicami
wioski, ale nie zagadywali, ani nie przychodzili posłuchać. Pewnie
mieli inne zajęcia, a Baba nie miała nic przeciwko, dopóki mogła
mówić o cudzie dzieciom. Ważne było, by znano jej historię.
Baba
położyła się na twardym, prostym łóżku i zaczęła przywoływać
z otchłani pamięci tamte wydarzenia. Pamiętała dokładnie swoje
bohaterskie rzucenie się w rzekę, wyłowienie nieprzytomnego ciała,
potem atak ninja z wrogiej wioski, pokonanie ich w pojedynkę, a
potem opiekę nad smokiem - zdobywanie pożywienia dla niego,
leczenie jego ran i przyjmowanie od niego błogosławieństwa. Jednak
co się działo w niebie? Baba nie pamiętała dokładnie...
Wzleciała majestatycznie na smoku szczęścia nad las, nie, nad
wioskę, by każdy mógł ją zobaczyć. Potem ludzie zaczęli
składać jej pokłony...tak, kłaniali się jej do samiusieńkiej
ziemi. Baba zachichotała.
– Podoba
mi się, podoba... Tak właśnie było, musiało tak być –
mruknęła i zaczęła przypominać sobie dalszą historię.
x X x
cdn.
Naszło
mnie na tą Babę, myślę że szybko nie odpuszczę opisywania jej
pokręconej psychiki. Planuję, by co trzeci rozdział przedstawiał
jej losy.
Nikano