środa, 10 lipca 2013

Rozdział trzeci

– Marilka! Marilka! Szybciej dziewczyno! ...Marilka, słuchasz ty mnie?
Marilka nie słuchała. Wpatrywała się w spokojną rzekę skąpaną w złotym popołudniu, w której stał smok. Był nieduży, nieco większy od człowieka i mył zakrwawione, białe skrzydła zanurzony do pasa w kryształowej wodzie. Smok cierpiał. Czuła emanujące od niego fale bólu, które przenikały jego ciało i pobliską przyrodę. Rany na jego ramionach i torsie krwawiły coraz intensywniej. Aż zachłysnęła się powietrzem, z bezczelności tak pięknego, złotego dnia. Złoto popołudnia kontrastowało z ciemną, szkarłatną krwią i białym ciałem stworzenia. Zapłakała bezgłośnie nie odrywając wzroku od tej przerażającej sceny. On umrze, uświadomiła sobie. Jej drobne ciało wstrząsnęły spazmy smutku.
– Co robisz! – wrzasnęła piskliwie, nie mogąc już wytrzymać. Smok spojrzał na nią zdziwiony, przerywając krwawą kąpiel. Patrzył chwilę na małą dziewczynkę stojącą nieruchomo, a trzęsącą się wewnętrznie. Zapłakanymi oczyma obserwowała jego nieruchomą twarz, na której nie drgnął żaden mięsień. Powrócił do mycia i po chwili niezdarnie ukląkł w wodzie.
Nie umieraj”. Nie wiedziała kto wypowiedział te słowa. Słowa, które zawisły w powietrzu jak wyrok.
Nagle biały smok gwałtownie napiął ciało, trząsł się z bólu i wyczerpania. Każde ścięgno pulsowało i napinało się pod skórą, każdy mięsień drgał w spazmach. Przestał się trząść równie nagle jak zaczął. Krew przestała cieknąć. Więcej, rany zasklepiły się ukazując w ich miejsce cienkie, czerwone bruzdy. Smok opadł ciężko na plecy, wyraźnie pozbawiony sił, a zabarwiona szkarłatem woda zamknęła go w swych silnych ramionach. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund.
Mała Marilka patrzyła się zdezorientowana na spokojną rzekę. Las dookoła trwał, jak gdyby to zdarzenie nigdy nie miało miejsca. Czy to wydarzyło się naprawdę? Wrzasnęła nagle i rzuciła się w kierunku miejsca zniknięcia białego stworzenia.
– Gdzie jesteś, gdzie jesteś? – mamrotała i zagarniała rękoma ogromne łuki, sapiąc i rozbryzgując srebrzystą wodę. Próbowała uchwycić choć fragment smoczego ciała.
– Jeszcze krok i go odnajdę – łkała, poruszając się w stronę coraz większych głębin. Ciężkie łzy zamgliły jej oczy, a woda powoli wysysała siłę z jej mięśni. Jeszcze krok...
Z przerażeniem obserwowała jak jej stopa straci oparcie, niebo powoli oddala się, a fala wywołana jej upadkiem leci wprost na jej twarz.
Teraz go odnajdę, prawda?” przemknęło jej przez myśl. Wodna trumna zamknęła swe wieko.

x X x
– Tak właśnie nasza wioska została naznaczona błogosławieństwem szczęścia. – zakończyła opowieść.
Dzieciaki, wyrwane z transu, zaczęły mrugać oczami i rozglądać się niepewnie. Opowieść, chociaż opowiadana setny raz, nie straciła swojej magii. Po chwili zaczęły się pytania.
– Baba, skoro uratowałaś go, to znaczy, że jesteście przyjaciółmi?
– Smoki obdarzają nas łaską i szczęściem, ale nie potrafią mówić ludzkim językiem. Raczej jestem jego zbawicielką, panią, a nie przyjaciółką.
– To smok szczęścia jest głupi?
Zaczął podnosić się gwar. Uciszyła ich dłonią.
– Jest posłańcem niebios, istotą silną, lecz potrzebuje przewodnictwa człowieka, jak każde zwierzę.
– Bałaś się, kiedy zabrał cię w chmury?
– Jak jest w niebie? – któryś z chłopców przekrzyczał poprzednie pytanie.
– W niebie? – roześmiała się, a raczej zaskrzeczała. – W niebie jest...
Zamyśliła się na chwilę, a dzieciaki wpatrywały się w nią wyczekująco.
– Jutro opowiem wam jak jest w niebie, a teraz wracajcie do domów.
Rozległy się rozczarowane jęki i westchnienia. Jednak nie kłócili się zbytnio. Wiedzieli, że odpowie na ich pytania. Skoro nie dziś, to następnego wieczoru. Teraz liczyła się dla nich ta część historii, którą im opowiedziała, a resztę mogli interpretować wedle uznania.
Szybko opuścili jej niewielki domek, nie żegnając się – każdy z nich pogrążony był w myślach lub cichych rozmowach.
Baba była legendą. Równie wielką jak biały smok, którego kiedyś spotkała. Może nawet większą – bo któż by pamiętał o cudzie, który miał miejsce ponad trzydzieści lat temu, gdyby nie jej opowieści?
Skarciła siebie w duchu. Nie miała czasu na takie myśli. Musiała przypomnieć sobie co zdarzyło się w niebie, żeby jutro opowiedzieć dzieciakom. Wsparła się na kiju i uniosła zgarbione, wychudzone ciało. Od tamtego wydarzenia, które miało miejsce trzydzieści lat temu, codziennie większość dnia spędzała na myśleniu o tamtej sytuacji lub zapisywaniu wspomnień i spostrzeżeń. Co tydzień spisywała je od nowa, by utrwalić historię w pamięci. Musiała opowiadać dokładnie. Dzieciaki na to zasługiwały.
Dorośli już jej nie odwiedzali. Kłaniali się jej, gdy szła ulicami wioski, ale nie zagadywali, ani nie przychodzili posłuchać. Pewnie mieli inne zajęcia, a Baba nie miała nic przeciwko, dopóki mogła mówić o cudzie dzieciom. Ważne było, by znano jej historię.
Baba położyła się na twardym, prostym łóżku i zaczęła przywoływać z otchłani pamięci tamte wydarzenia. Pamiętała dokładnie swoje bohaterskie rzucenie się w rzekę, wyłowienie nieprzytomnego ciała, potem atak ninja z wrogiej wioski, pokonanie ich w pojedynkę, a potem opiekę nad smokiem - zdobywanie pożywienia dla niego, leczenie jego ran i przyjmowanie od niego błogosławieństwa. Jednak co się działo w niebie? Baba nie pamiętała dokładnie... Wzleciała majestatycznie na smoku szczęścia nad las, nie, nad wioskę, by każdy mógł ją zobaczyć. Potem ludzie zaczęli składać jej pokłony...tak, kłaniali się jej do samiusieńkiej ziemi. Baba zachichotała.
– Podoba mi się, podoba... Tak właśnie było, musiało tak być – mruknęła i zaczęła przypominać sobie dalszą historię.

x X x
cdn.

Naszło mnie na tą Babę, myślę że szybko nie odpuszczę opisywania jej pokręconej psychiki. Planuję, by co trzeci rozdział przedstawiał jej losy.
Nikano