niedziela, 22 września 2013

Rozdział szósty cz1

Jiraiya krążył gniewnie po pomieszczeniu. Od doby nie miał kontaktu z Asuną ani nikim kogo znał z Ludu Wody. Samotnie siedział w swoich komnatach czekając aż nareszcie będzie mógł wyjść na trening albo zejść na dół badać pomnik z wiadomością od Orochimaru. Tymczasem nikt do niego nie zaglądał prócz milczących, obojętnych kobiet przynoszących mu posiłki. One nie mówiły do niego nic, nie odpowiadały na prośby wyjaśnienia sytuacji bez względu na upór białowłosego. Jiraiya aż zbyt dobrze pamiętał co się działo podczas pierwszych dni jego uwięzienia w domu Ludu Wody. Próbował siłą wydusić z kobiet informacje, a one bez większego trudu obezwładniały go, boleśnie rzucając na podłoże. Nauczony doświadczeniem, tym razem ograniczył się do zadawania im pytań na które oczywiście nie otrzymywał odpowiedzi.
Coraz bardziej denerwowała go ta sytuacja i poważnie zastanawiał się nad użyciem ognistej chakry, gdy kamienie zaczęły się odsuwać, tworząc niewielkie przejście. Rozradowany Jiraiya już miał zawołać imię Asuny. Jednak okazało się, że to nie on do niego zawitał.
– Jaki! – białowłosy rzucił się na chłopaka, chwytając go za ramiona i potrząsając mocno. Tamten mocno zdziwiony wpatrywał się w Jiraiyę. Sannin puścił go w końcu gdy zdał sobie sprawę, że miażdży ramiona Jakiego.
– Całe szczęście, że nie uściskałeś mnie z tego szczęścia – zauważył kąśliwie blondas – bo obawiam się, że nie wyszedłbym z tego cało.
Jiraiya uśmiechnął się promiennie. Niesamowicie dobrze było zobaczyć jakąś znaną mu istotę ludzką.
– Cieszę się, że do mnie wpadłeś… i żądam natychmiastowego wyjaśnienia tej sytuacji! Co się dzieje, czemu nie dostaję od nikogo żadnych wieści?!
Blondyn spojrzał na Sannina zdziwiony.
– Po co te nerwy, Sensei? Wszystko jest w jak najlepszym porządku a nawet lepiej. Ciesz się, dostałeś kilka dni wolnego!
Jiraiya patrzył na niego jak na wariata.
– Wolne. Bardzo śmieszne. Po kiego mi urlop?!
Jaki westchnął i zamknął za sobą przejście, po czym bez ceregieli usadowił się na łóżku. Wskazał miejsce obok siebie.
– Po pierwsze uspokój się, Sanninie. Siadaj, a ja postaram się zaspokoić twoją ciekawość.
– Ech… Nie masz pojęcia ile czasu spędziłem na tym koślawym łóżku – zaczął marudzić Jiraiya, ale usiadł koło niego.
– Po pierwsze pewnie chcesz wiedzieć, co się dzieje z Ukyo. Rany zewnętrzne i wewnętrzne się już niemal zagoiły, gorzej z oczami. Gdy tylko je otwiera, jego wzrok rozbiega się i biedak nie może nic zobaczyć. Zwija się z bólu, mimo to wciąż próbuje. Reszta grupy jest w dobrej kondycji i jesteśmy gotowi do dalszego treningu. Jednak Asuna po konsultacji z Panią postanowił, że należy dać ci dobę na przemyślenie tamtych wydarzeń. Jak słusznie podejrzewał twoja wrażliwość jest na innym poziomie niż nasza.
Białowłosy spojrzał na niego pytająco.
– Dla nas to był tylko nic nie znaczący wypadek przy pracy. Nikt nie ma ci nic za złe, nikt nikogo nie obwinia. Po prostu idziemy dalej. Z Ukyo czy też bez.
Twarz Jiraiyi wykrzywił w grymas, ale nic nie powiedział.
– Co do mojego pojawienia się, to Asuna wysłał mnie z zapytaniem kiedy będziesz w stanie poprowadzić trening. Przemyślałeś już jak sobie poradzić z brakiem piątego ucznia?
Sannin westchnął i zagapił się w sufit. Jaki nadal patrzył na niego pytająco, ponaglając do odpowiedzi.
– Od jutra możemy wznowić zajęcia. Nie mam pojęcia ile czasu zostało do północy, ale poproś Asunę żeby przysłał do mnie człowieka, którego mi obiecał.
Jasnowłosy odetchnął i niespodziewanie jego twarz rozluźniła się.
– No – powiedział z uśmiechem – to teraz możemy przejść do obgadania naszych spraw! Chciałeś się ze mną pobawić, pamiętasz?
Jiraiya patrzył na niego przez chwilę z niezrozumieniem wypisanym na twarzy, a potem roześmiał się serdecznie.
– Ty nigdy nie przepuścisz okazji żeby mnie pognębić, nie?
– Cieszę się, że pamiętasz – wyszczerzył zęby Jaki. Z jego palców wystrzeliły dwie nitki wody ku sklepieniu. Wyciągnął jedną z nich ku Sanninowi. – To jak, podejmiesz się?
Jiraiya zareagował na pomysł z wigorem i niespodziewaną radością. Tyle godzin siedział w nerwach, a teraz wiedząc, że wszystko jest w porządku z ulgą poddał się „zabawie”.
W istocie wyglądało to trudniej niż się spodziewał. Niemal natychmiast obrócił się o 180 stopni nie mogąc utrzymać równowagi.
– Agh – stęknął Jiraiya – Jak się tym posługiwać?!
Gdzieś z boku rozległ się chichot. Zanim białowłosy zdążył się obrócić rozległo się głuche uderzenie – Jaki wpadł na niego z impetem, zaciskając dłonie na jego szyi.
– No dobra, Sanninie – mruknął Jaki tuż przy jego uchu. – Pokażę ci podstawy, ale wszystko zależy od tego jak szybko je załapiesz.
– Niech będzie, Sensei – przedrzeźnił go Jiraiya – Ucz mnie.
Niższy chłopak wyjaśnił mu pokrótce zasady posługiwania się cienkimi nićmi wody. Jako iż białowłosy nie potrafił ich tworzyć, musiał radzić sobie tym co umiał. Wokół rąk stworzył grubą powłokę ziemi na której uformował krótkie bloki.
Zasady „gry” były proste. Ten, który spadnie – przegrywa.
Najtrudniejsze okazało się być utrzymanie równowagi. Jaki nie chciał poświęcić mu dużo czasu – złośliwiec pragnął jak najszybciej skompromitować Jiraiyę. Tak więc zaczęli zaraz po krótkim treningu co jak działa, gdy jest się w powietrzu.
Komnata nie była zbytnio duża – białowłosy i blondyn mimo iż znajdowali się po przeciwnych krańcach sufitu dokładnie widzieli siebie nawzajem.
Jaki zaczął pierwszy. Począł krążyć wokół Jiraiyi i popisywać się. Sannin musiał przyznać, że był w tym cholernie dobry. Drobna budowa ułatwiała mu zwinne poruszanie się w powietrzu. Robił salta, fikołki, skakał z miejsca na miejsce demonstrując swoją szybkość. A dookoła świstały cicho strugi wody, które zdawały się tańczyć dookoła młodego chłopaka.
Białowłosy był wdzięczny za czas, który otrzymał. Mimo to, nie wiedział jak mógłby wygrać potyczkę. Jedyną rzeczą, która miała sprawić, że nie spadnie tak od razu było użycie chakry ziemi.
No i odrobina wiedzy i szaleństwa.
Odbił się ciężko od ściany licząc, że siłą mięśni zdoła wytworzyć potrzebną szybkość. Przeliczył się. Prędkość była tak zawrotna, że nie zdążył uformować żadnej pieczęci i z impetem rąbnął w ścianę naprzeciw.
Poprzez ostre igiełki bólu i pulsowanie krwi w żyłach usłyszał cichy chichot. Następnie, nieco z opóźnieniem, poczuł ból w tylnych częściach ciała. Śmiech rozległ się ponownie, tylko bliżej.
– To wcale nie takie łatwe, nie? – usłyszał głos Jakiego tuż obok.
Jiraiya nagle, pod wpływem szaleńczego impulsu, wysłał ogromną ilość chakry do ściany, która w ułamku sekundy przebiegła po niej, rzucając się na ciało drobniejszego chłopaka.
Sannin usłyszał głośne stęknięcie i obrócił się w jego kierunku, próbując zogniskować spojrzenie.
Jaki, chwycony przez chakrę ziemi wypuszczoną przez Jiraiyę, miotał się wściekle próbując się jej pozbyć. Miał uwięzione dłonie, więc nie mógł złożyć pieczęci.
Sannin poruszył się, zmuszając odrętwiałe po uderzeniu mięśnie do ruchu. Najgorzej było z twarzą. Czuł, że ma zdeformowany tudzież złamany nos oraz nie mógł poruszyć szczęką bez odezwania się piekącego bólu na granicy policzki-oczy.
Obrócił się i posiłkując się wyłącznie na własnej chakrze a nie cienkiej wodnej lince, niezgrabnie ruszył ku Jakiemu.
Ten rzucił mu wściekłe spojrzenie i skupił się na twardej grudzie ziemi, która oplatała mu dłonie. Widać było, że ledwo trzyma się ściany i tylko wyćwiczone mięśnie utrzymują go przed bezradnym zwiśnięciem.
Gdy Sannin był tuż, tuż i nawet udało mu się przywołać na twarz coś, co imitowało uśmieszek, młody chłopak zaskoczył go.
Wodna linka, którą był przytwierdzony do stropu niespodziewanie została przerwana, zagięła się i mocnym biczem przecięła grudę ziemi (przy okazji smagając białowłosego po twarzy).
Młodzian krzyknął tryumfująco i momentalnie, przy wtórze wijących się kłębów wody, uderzył w oniemiałego Jiraiyę.
Ten jęknął przeciągle i zdążył uformować jedynie prowizoryczną barierę, która częściowo uchroniła jego ciało przed bolesnym upadkiem.
Jaki zeskoczył obok i, nie czekając aż Sannin się podniesie, zaczął zwyczajowo paplać.
– Ale mnie zaskoczyłeś, to muszę ci przyznać! Całkiem nieźle jak na nowicjusza
Białowłosy nie musiał na niego patrzeć, by zobaczyć jego wredny uśmieszek. Przewrócił się na plecy i wpatrzył się w omotany cieniami sufit.
– Ale mój cel został osiągnięty: odegrałem się za tą akcję na pierwszym treningu. To co, chcesz się pouczyć manewrów w powietrzu? Tym razem zupełnie uczciwie! – zaśmiał się złośliwie, zaprzeczając swym słowom. Jiraiya usiadł i zaczął ostrożnie badać stan nosa. Syknął, gdy jego palce natrafiły na niewielkie zgrubienie.
– Ech... – Jaki usiadł naprzeciw niego i wyciągnął dłonie ku twarzy białowłosego – Jak mniemam nie porozmawiamy póki twój nos cię rozprasza.
Jiraiya poczuł jak ciepłe strumienie leczniczej magii przenikają jego twarz. Odetchnął z ulgą i zamknął oczy.
– To nie tak – odezwał się – Gratuluję ci zwycięstwa. To była ciekawa zabawa i znacznie bezpieczniejsza od przeciągania liny. Tylko wiesz... Ten sufit, to zamknięte pomieszczenie... Mam wrażenie, że więzi mojego ducha. Wśród przestrzeni, drzew, latanie sprawiłoby mi większą frajdę.
Jaki odstąpił od medycznych zabiegów i spojrzał mu w oczy. Po raz pierwszy Jiraiya zawstydził się swoich słów i uciekł przed wzrokiem rówieśnika. Zapadła cisza, blondyn wpatrywał się przeszywającym spojrzeniem w Sannina, a ten cały spięty uparcie wgapiał się w ścianę. W końcu białowłosy nie wytrzymał.
– Dobra, dobra NIEWAŻNE! Zapomnij, że...
– Mogę sprawić, byś zobaczył niebo. – przerwał mu cicho Jaki.

x X x
cdn.

Cóż, Babę mam napisaną mniej więcej w połowie ale, cholera, tak bardzo nie mam ochoty spisywać jej dziejów teraz.
Pochłonął mnie całkowicie Jaki i reszta drużyny, którzy to będą mieli znaczący wpływ na charakter Jiraiyi. Dla przykładu to od nich nauczy się zboczoności i wiecznego optymizmu, ale ciii! Więcej nie zdradzę!
Tak więc Baba idzie jak na razie w odstawkę, by powrócić za kilka rozdziałów.

Nikano