Słyszał
stłumione głosy, szepczące gdzieś na granicy snu i
rzeczywistości. Otworzył oczy. I stwierdził, że ma dość
ciągłych przebudzeń, bo to, co widzi zaraz po ich nastąpieniu
nigdy nie kończy się dobrze.
– O!
Obudziłeś się wreszcie! – usłyszał głos przy
uchu.
Tuż
przy jego twarzy przyglądał mu się jasnowłosy chłopak o wesołych
oczach i zadartym nosie. Jego radośnie wyszczerzone zęby nie
zwiastowały niczego dobrego.
– To
ja już wolę porywających mnie elfów albo barbarzyńskie mazie…
– mruknął Jiraiya.
Blondas
cofnął się, krzywiąc się teatralnie.
– Uee…
Asuna, chyba powinniśmy umyć naszego mistrza zanim zacznie nas
uczyć. – zwrócił się do kolejnego jasnowłosego mężczyzny,
który siedział nieopodal. – Inaczej Pani będzie rozczarowana, że
z miejsca się poddamy!
Po
czym wybuchnął śmiechem, który odbił się dźwięcznie od ścian
pomieszczenia. Jiraiya uniósł się, ignorując złośliwego
chłopaka, i rozejrzał dookoła. Miejsce było jak dotąd największą
komnatą jaką widział u Ludu Wody. Znajdowały się w nim dwa
tuziny prostych łóżek, z których tylko kilka było zajętych.
Zdał sobie sprawę, że znajduje się szpitalu. Dwie kobiety krążyły
pomiędzy chorymi, poprawiały im poduszki, rozmawiały ciepło.
Sądząc po ilości pacjentów Lud Wody nie był zbytnio chorowity.
Wrócił
myślami do obecnej sytuacji. Spojrzał na dwóch jasnowłosych
mężczyzn. Ten, który opanowywał właśnie atak wesołości był
dobrze zbudowanym dwudziestoparolatkiem. Mógł być rówieśnikiem
Jiraiyi. Drugi, który domniemanie dorównywał wzrostem białowłosemu
wyglądał na znacznie starszego wojownika.
– Czy
Asuna to nie kobiece imię? – zwrócił się do niego Jiraiya.
Mężczyźnie nawet nie drgnęła powieka.
– Możliwe.
Nie mamy tutaj zbyt wielu ksiąg z imionami. Nie ma dla nas
znaczenia, czy imię jest żeńskie czy męskie. Nie przywiązujemy
wagi do takich błahostek.
Jiraiya
skinął głową, a jego rówieśnika napadł kolejny atak śmiechu.
Białowłosy sam się sobie dziwił – w normalnej sytuacji on także
naśmiewałby się z imienia Asuny. Jednak ostatnie wydarzenia
pozbawiły go wszelakiej wesołości.
– Gdzie
jest Freia?
Chłystek
natychmiast się uspokoił i łypnął groźnie na Jiraiyę.
– A
co, myślałeś, że już zawsze będzie przy tobie? – uśmiechnął
się szyderczo. – Pani jest zajęta, poza tym nie ma czasu by
zajmować się obcym. Szczególnie, że jak na razie nic jeszcze nie
osiągnąłeś.
Jiraiya
spojrzał na niego pytająco. Tamten wzruszył ramionami.
– Poznałeś
nasze tajemnice. To chyba jasne, że teraz czas byś się odwdzięczył
i zaczął pracować. Sensei. – dodał drwiąco.
– Dość
już, Jaki – zwrócił mu uwagę Asuna. – Myślę, że pan
Jiraiya nie chce marnować czasu, szczególnie, że stracił dwa dni
na sen. Idziemy. Jaki, zwołaj grupę. Spotykamy się za pół
godziny w umówionym miejscu, tymczasem ja oprowadzę naszego gościa
i wyjaśnię cel treningu.
Blondas
prychnął, jednak usłuchał starszego kolegi i wybiegł ze
„szpitala”. Jiraiya wstał dyskretnie poruszając szatami. Ulżyło
mu, gdy nie poczuł żadnego przykrego zapachu. Chłopak zwany Jaki
zabawił się jego kosztem. Zwrócił się do Asuny:
– Freia
wyjaśniła mi mniej więcej powód wspólnego treningu. Jednak nie
wiem w czym mam was szkolić, skoro jesteście dużo bieglejsi w
walce ode mnie.
Mężczyzna
pokręcił głową.
– Nigdy
nie spotkałeś się z nami na polu walki. Myślę, że mielibyśmy
problem z pokonaniem ciebie. Szczególnie w trybie mędrca. – oczy
mu się zaświeciły.
A
więc to prawda, pomyślał Jiraiya. Jestem tak jak podejrzewałem.
Chcą nauczyć się żabiej magii. Nie wiedzą jeszcze, że to dla
nich niemożliwe. Niemożliwe by nauczyć się jej od niego.
Asuna
wyprowadził go ze szpitala i doskonale wcielił się w rolę
przewodnika. Nie wymagał konwersacji, pozwolił białowłosemu
zadawać pytania i odpowiadał na nie rzeczowo i wyczerpująco.
Jednak omijał temat treningu. Jedyne, co Jiraiyi udało się z niego
wyciągnąć to stwierdzenie, że Legendarny Sannin na pewno będzie
wiedział jak poprowadzić ćwiczenia. Zrezygnowanej legendzie
pozostało bierne uczestnictwo w zwiedzaniu. Zawędrowali do kuchni,
gdzie szybko zrobiono posiłek dla białowłosego. Później
odwiedzili salę, w której odbywały się spotkania towarzyskie, a
następnie stajnię.
– Dlaczego
nie macie stajni na zewnątrz? – Jiraiya rozejrzał się po
wydrążonych w skale boksach. – Konie są w ogóle wyprowadzane na
trawę?
– Tak,
na końcu tego pomieszczenia jest krótki korytarz prowadzący na
równinę. A konie trzymamy tutaj dla bezpieczeństwa. Nie chcemy, by
ktoś odkrył naszą siedzibę próbując dociec dlaczego stajnia
znajduje się na obrzeżach lasu. Lepiej gdy cała nasza działalność
jest ukryta.
Białowłosy
skinął głową i odnotował w umyśle informację dotyczącą
lokalizacji. Wiedział, że łatwo jest wyciągnąć informację z
ludzi, którzy mówią z własnej woli a nie są nachalnie
wypytywani.
– Chodźmy
już. Nasza sala treningowa jest niedaleko stąd. – rzucił Asuna.
Zamyślony Sannin ruszył za nim, zapominając śledzić drogę.
Chociaż i tak nie byłby w stanie odnaleźć się w siatce tak
poplątanych i skomplikowanych korytarzy.
x X x
Sala
treningowa przytłaczała. Po pierwsze ogromem. Jiraiya nigdy nie
wyobrażał sobie, że w bloku skały, który Lud Wody nazywał
domem, może zmieścić się tak olbrzymia przestrzeń. Jednak to nie
ogrom sali był najbardziej krępujący. Gdy uniosło się głowę ku
górze (jak zresztą zrobił Jiraiya) nie widziało się końca
sklepienia, gdyż ginęło one w mroku.
– Robi
wrażenie prawda? – mruknął Asuna. Jiraiya pokiwał głową, nie
odrywając wzroku od pułapu.
– Mam
wrażenie jakby nad nami rozciągała się pustka. Te poskręcane
badyle dają mało światła.
– To
pnącza mori. Nie musimy ich specjalnie hodować. Mają
tendencję do szybkiego rozrastania się, ale niestety umierają w
świetle dziennym w ciągu kilku godzin. Tymczasem – jasnowłosy
przywołał Jiraiyę do
rzeczywistości – nasza ekipa już się zebrała.
Jiraiya
niechętnie przechylił głowę do pionu. Podążył za wzrokiem
Asuny. W głębi sali, przy skalnych półkach, stało kilkoro ludzi,
którzy najwyraźniej zauważyli ich przybycie. Wpatrywali się w
nich w milczeniu. Białowłosy ruszył w ich kierunku. Szybko
policzył – czekało na nich czterech mężczyzn.
– Dlaczego
jest ich tak mało? – zapytał Jiraiya przyciszonym głosem. Na
twarzy Asuny pojawił się cień uśmiechu.
– Pani
uważa, że szóstka to doskonała liczba do ćwiczeń.
Sannin
zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem. Do pełnego składu brakowało
jednej osoby. A skoro wszyscy jego „uczniowie” znajdowali się na
sali to oznaczało, że Asuna również się do nich wliczał.
Postawny mężczyzna, jakby świadomy rozterek Jiraiyi, uśmiechnął
się jeszcze szerzej. Na jego twarzy posianej chropowatymi skórnymi
zgrubieniami do wtóru owianych cieniem błyszczących oczu, uśmiech
prezentował się raczej diabolicznie niż wesoło. Białowłosy
wzdrygnął się, ale zadał pytanie które nurtowało go od
dłuższego czasu.
– Kiedy
będę mógł się zobaczyć z Freią? Asuna, to ważne. Muszę ją
przeprosić. I muszę się dostać do tego przeklętego posągu.
Tamten
zmierzył go spokojnym spojrzeniem.
– Jak
powiedział Jaki w dość prymitywnej formie: zgodziłeś się nam
pomóc Sanninie, a teraz nadszedł czas byś zamienił słowa w
czyny. Jeśli dręczy cię sumienie to pomyśl, że w ramach
przeprosin spełniasz życzenie Pani. Trenuj nas.
Jiraiya
nie zdążył odpowiedzieć, bo zatrzymali się naprzeciw czworga
osób. Przemierzenie sali zajęło im dobre kilka minut. Asuna
przedstawił białowłosego, a zebrani pochylili głowy w geście
przywitania. Sannin zauważył, że wśród nich stał również Jaki
oraz że nie wszyscy byli mężczyznami. Co prawda nigdy nie rozumiał
przesadnie uprzejmego traktowania płci przeciwnej, jednak ujął jej
dłoń i złożył krótki pocałunek. Jedyna kobieta w grupie wpierw
wydawała się być zdziwiona, ale opanowała się i chwyciła jego
rękę by zmiażdżyć ją w geście powitania. Tyle, jeśli chodzi o
dżentelmeńskie zamiary Jiraiyi. Odwrócił wzrok od jej
zdeterminowanego i pełnego wyrzutu spojrzenia
Chrząknął
i, starając się nie krzywić, rozpoczął trening…
Najpierw
polecił im biegać dookoła sali. Zrobił jedno kółko razem z
nimi, by rozejrzeć się po grocie. Z zadowoleniem stwierdził, że
podłoże było gładkie a po drodze nie natknął się na żadną
przeszkodę. Sala była słabo oświetlona owymi pnączami mori, co
idealnie współgrało w planami Jiraiyi.
Po
kilku rundkach równego biegu przeszli do ćwiczeń z użyciem
chakry.
W
milczeniu przyglądał się perfekcyjnym kulom wodnym, które
wystrzeliwały ku sklepieniu jedna za drugą. Cała piątka jego
uczniów była jednakowo precyzyjna i skupiona. Przynajmniej jak na
razie. Jiraiya musiał skłonić ich do ukazania indywidualnych
zdolności.
Zaczął
krążyć pomiędzy nimi uważnie obserwując ich ruchy. W pewnym
momencie przyspieszył, zmuszając Wodnych do skupienia części
uwagi na nim.
I
wtedy zaczął klepać ich w tyłki, jednego po drugim.
Nie
mógł powstrzymać chichotu, mimo iż jego pierwsza ofiara –
najmłodszy chłopak z grupy, w żaden sposób nie zareagował na
przytyk. Jednak Jaki ciekawsko zerknął w ich kierunku, na moment
poluźniając nicie chakry w kuli wody.
Jiraiyi
to wystarczyło. W jednym momencie znalazł się przy nierozważnym
blondynie i płynnym ruchem pozbawił go równowagi. Nim Jaki się
spostrzegł, z głośnym plaśnięciem wylądował na twardym
podłożu. Jego twarz wykrzywił grymas i rzucił Jiraiyi wściekłe
spojrzenie. Białowłosy, widząc jego minę, roześmiał się
głęboko, a jego ciałem wstrząsnęły radosne konwulsje. Po
chwili, gdy już odzyskał panowanie, rozejrzał się.
Jaki
stał do niego tyłem i gwałtownie otrzepywał szatę. Asuna i dwaj
mężczyźni, o których imię Jiraiya nie zapytał kontynuowali
wystrzeliwanie kul wodnych w powietrze. Kobieta wpatrywała się w
białowłosego ze zdziwieniem, niepewna co ma zrobić.
– Przestańcie
– zwrócił się do ćwiczących. Ustawili się w półkoli
naprzeciw niego, zgarniając wciąż naburmuszonego Jakiego.
– Gratuluję
waszej trójce. – zwrócił się do Asuny i dwóch pozostałych –
Nie straciliście koncentracji i czujności. Za to Jaki zaprezentował
nam postawę, której w żadnym wypadku nie należy naśladować.
Walka w grupie polega na tym, by wykonywać swoją technikę w pełnym
skupieniu. Od niej zależy powodzenie misji i życie waszych
towarzyszy. Jeden błąd jednego z was i wszyscy jesteście trupami.
Natomiast ty – tu spojrzał na kobietę, która zacisnęła
wojowniczo usta – nie powinnaś była zaprzestać ćwiczeń.
Gdybyście walczyli w takim składzie na wojnie, wasza formacja
zostałaby zmiażdżona.
Wszyscy,
nawet naburmuszony Jaki, skinęli głowami. Jiraiya spojrzał w oczy
każdego z nich i zauważył, że były takie same, jakby przyćmione.
Stracili błysk w oku, a ich twarze stały się obojętne. Byli
szkoleni i to dość bezwzględnie w posłuszeństwie wobec dowódcy,
stwierdził Jiraiya. Jaki, chociaż okazał mu wściekłość, szybko
opanował się, przyjmując tę samą maskę co reszta.
– Przemyślcie
tą lekcję. To tyle na dziś – mruknął białowłosy, czując się
nagle przytłoczony i wypruty z emocji – dziękuję za przybycie.
I
odwrócił się, kierując się do dowolnej ściany, byleby dalej od
ślepo wyszkolonych wojowników Ludu Wody. Po chwili dogonił go
Asuna.
– Po
twojej minie wnioskuję, że nie do końca jesteś zadowolony z
naszej dzisiejszej pracy.
Jiraiya
westchnął ciężko. W towarzystwie postawnego, pełnego spokoju i
równowagi mężczyzny, białowłosy momentalnie zawstydził się, że
dał się ponieść uczuciu rezygnacji.
– Nie…
– zełgał – To nie wasza wina. Po prostu przypomniałem sobie
wojnę. Gdy zobaczyłem te wasze twarze ludzi gotowych wypełnić
k a ż d y rozkaz swego dowódcy – zaśmiał się chrapliwie –
nawet takiego niekompetentnego jak ja. To…
– Sanninie
– Asuna twardo przerwał napływ złych wspomnień – Radzę ci
przeanalizować dzisiejszy dzień. Był on w równym stopniu
pouczający dla nas jak i dla ciebie. Pomyśl co chcesz nam przekazać
i przygotuj jutrzejszą lekcję. Pani mówiła mi, że brałeś
udział w Wielkiej Wojnie Ninja. Ale wspominała także, że wziąłeś
sobie za wychowanków trójkę sierot wojennych i nauczałeś je
walki.
Jiraiya
spojrzał na niego z obrzydzeniem.
– Skąd
ty możesz wiedzieć czego ja ich nauczyłem? – syknął prosto w
opanowaną twarz Asuny. – To było coś więcej niż walka. Może
to ciężkie dla zrozumienia dla kogoś z tak zamkniętej
społeczności jak Lud Wody, ale stworzyliśmy razem rodzinę. To
było tak naprawdę ważne, a nie umiejętności niszczenia.
Szli
chwilę w ciszy do wtóru gniewnych posapywań Jiraiyi i głośnego
dudnienia kroków o kamienną posadzkę. Białowłosy nawet nie
zauważył kiedy opuścili salę treningową i zaczęli kluczyć w
korytarzach.
– My
też jesteśmy ludźmi. – odezwał się w końcu starszy mężczyzna
– I to o wiele bardziej samotnymi niż ci się wydaje. Sanninie,
wiem, że jesteś dość młody i być może nie nadajesz się na
naszego nauczyciela. Jednak Pani widzi w tobie nadzieję. Powinieneś
zaufać jej osądowi, a przede wszystkim zaufać samemu sobie. Jesteś
silny, twój duch wyraźnie odznacza się na tle naszych. Bardzo się
dziwię, że tego nie zauważyłeś.
Znowu
zapadła cisza. Jiraiya analizował echo słów Asuny, odbijających
się w jego głowie. Po raz kolejny poczuł się zganiony przez Lud
Wody. Tylko tym razem zupełnie zignorował ten fakt na rzecz
pogrążenia się w rozmyślaniach. To był jeden z niewielu razy,
gdy był w stanie w pełnie podążać za swoim tokiem myślowym bez
potrzeby zapisania kartki papieru.
Dotarli
do komnaty, którą miał teraz zajmować Jiraiya, a ten na wpół
przytomny położył się na twardej derce i zapatrzył się w
sklepienie. Asuna odszedł bez słowa, pozwalając białowłosemu
pozostać w samotni.
Każdy
z szóstki, która trenowała dzisiejszego dnia, powoli
przyzwyczajał się do faktu, że następne tygodnie zmienią go i
nadwyrężą psychikę. Dla niektórych było to kłopotliwe, dla
innych obiecujące, jednak wszyscy musieli zaakceptować, że właśnie
taka przyszłość ich czeka.
x X x
cdn.
Nigdy
więcej nie będę edytować rozdziału na telefonie. Skasowało mi
pół posta, ale byłabym ignorantką, gdybym nie miała przynajmniej
w dwóch miejscach kopii zapasowej. Tak więc aktualizuję ten
rozdział w poprawionej wersji. Pewnie nie udało mi się wyłapać
wszystkich błędów, no ale shit happens.
Tymczasem
jutro znowu wyjeżdżam nad morze i znowu spędzę czas na słodkim
farniente. Niewątpliwie ma to plusy, chciaż nie wiem jak przeżyję
z trzema (wspaniałymi, bo wspaniałymi) babami w jednym pokoju. Ach
te kobiety...
Nikano
Treść jest super, przyjemnie się czyta, używasz mądrych (ale nie przesadnie) sformułowań, długość odpowiednia, ale czasem przecinki są zupełnie nie tam, gdzie potrzeba "To ja już wolę, porywających mnie elfów albo barbarzyńskie mazie" - tutaj na przykład jest zupełnie niepotrzebny, a tutaj by się przydał pod koniec zdania - "Jaki, chociaż okazał mu wściekłość, szybko się opanował, przyjmując tę samą maskę co reszta."
OdpowiedzUsuńUważam, że masz talent do pisania i nawet, jeśli nie robisz tego z weną twórczą i w napływie emocji, wychodzi Ci to dobrze (rzadko prawię komplementy 'pisarzom', większość to beztalencia, które nie powinny się za to brać, a już na pewno nie bez słownika pod ręką).
Pozdrawiam, miłych wakacji :)
Dziękuję, postaram się skorygować błędy - ze stylistyką i przecinkami zawsze miałam problem, ale pracuję nad tym :)
OdpowiedzUsuńCo do 'pisarzy' masz rację, ale jest kilku naprawdę dobrych którzy są dla mnie zarówno inspiracją jak i nadzieją, że kiedyś się znajdę w ich gronie.
Piszę zgodnie z weną twórczą - właśnie dlatego czasem często aktualizuje bloga, a czasem kilka miesięcy nic nie piszę.
Pozdrawiam i również życzę udanych wakacji ;)
Wreszcie zaczyna się coś w pełni logicznego i zrozumiałego ;)
OdpowiedzUsuńCo do stylistyki... To mógłbym szukać błędów, ale mi się nie chce. Jakoś nie wpadły mi w oczy, przeważnie, dlatego informuję, że jest fajnie... jakie to proste słowo. Ciekawie się czyta i oczekuję tego co będzie dalej.
Miłych wakacyjnych wrażeń,
Kolega.