czwartek, 1 sierpnia 2013

Rozdział piąty cz1

Słyszał stłumione głosy, szepczące gdzieś na granicy snu i rzeczywistości. Otworzył oczy. I stwierdził, że ma dość ciągłych przebudzeń, bo to, co widzi zaraz po ich nastąpieniu nigdy nie kończy się dobrze.
– O! Obudziłeś się wreszcie! – usłyszał głos przy uchu.
Tuż przy jego twarzy przyglądał mu się jasnowłosy chłopak o wesołych oczach i zadartym nosie. Jego radośnie wyszczerzone zęby nie zwiastowały niczego dobrego.
– To ja już wolę porywających mnie elfów albo barbarzyńskie mazie… – mruknął Jiraiya.
Blondas cofnął się, krzywiąc się teatralnie.
– Uee… Asuna, chyba powinniśmy umyć naszego mistrza zanim zacznie nas uczyć. – zwrócił się do kolejnego jasnowłosego mężczyzny, który siedział nieopodal. – Inaczej Pani będzie rozczarowana, że z miejsca się poddamy!
Po czym wybuchnął śmiechem, który odbił się dźwięcznie od ścian pomieszczenia. Jiraiya uniósł się, ignorując złośliwego chłopaka, i rozejrzał dookoła. Miejsce było jak dotąd największą komnatą jaką widział u Ludu Wody. Znajdowały się w nim dwa tuziny prostych łóżek, z których tylko kilka było zajętych. Zdał sobie sprawę, że znajduje się szpitalu. Dwie kobiety krążyły pomiędzy chorymi, poprawiały im poduszki, rozmawiały ciepło. Sądząc po ilości pacjentów Lud Wody nie był zbytnio chorowity.
Wrócił myślami do obecnej sytuacji. Spojrzał na dwóch jasnowłosych mężczyzn. Ten, który opanowywał właśnie atak wesołości był dobrze zbudowanym dwudziestoparolatkiem. Mógł być rówieśnikiem Jiraiyi. Drugi, który domniemanie dorównywał wzrostem białowłosemu wyglądał na znacznie starszego wojownika.
– Czy Asuna to nie kobiece imię? – zwrócił się do niego Jiraiya. Mężczyźnie nawet nie drgnęła powieka.
– Możliwe. Nie mamy tutaj zbyt wielu ksiąg z imionami. Nie ma dla nas znaczenia, czy imię jest żeńskie czy męskie. Nie przywiązujemy wagi do takich błahostek.
Jiraiya skinął głową, a jego rówieśnika napadł kolejny atak śmiechu. Białowłosy sam się sobie dziwił – w normalnej sytuacji on także naśmiewałby się z imienia Asuny. Jednak ostatnie wydarzenia pozbawiły go wszelakiej wesołości.
– Gdzie jest Freia?
Chłystek natychmiast się uspokoił i łypnął groźnie na Jiraiyę.
– A co, myślałeś, że już zawsze będzie przy tobie? – uśmiechnął się szyderczo. – Pani jest zajęta, poza tym nie ma czasu by zajmować się obcym. Szczególnie, że jak na razie nic jeszcze nie osiągnąłeś.
Jiraiya spojrzał na niego pytająco. Tamten wzruszył ramionami.
– Poznałeś nasze tajemnice. To chyba jasne, że teraz czas byś się odwdzięczył i zaczął pracować. Sensei. – dodał drwiąco.
– Dość już, Jaki – zwrócił mu uwagę Asuna. – Myślę, że pan Jiraiya nie chce marnować czasu, szczególnie, że stracił dwa dni na sen. Idziemy. Jaki, zwołaj grupę. Spotykamy się za pół godziny w umówionym miejscu, tymczasem ja oprowadzę naszego gościa i wyjaśnię cel treningu.
Blondas prychnął, jednak usłuchał starszego kolegi i wybiegł ze „szpitala”. Jiraiya wstał dyskretnie poruszając szatami. Ulżyło mu, gdy nie poczuł żadnego przykrego zapachu. Chłopak zwany Jaki zabawił się jego kosztem. Zwrócił się do Asuny:
– Freia wyjaśniła mi mniej więcej powód wspólnego treningu. Jednak nie wiem w czym mam was szkolić, skoro jesteście dużo bieglejsi w walce ode mnie.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Nigdy nie spotkałeś się z nami na polu walki. Myślę, że mielibyśmy problem z pokonaniem ciebie. Szczególnie w trybie mędrca. – oczy mu się zaświeciły.
A więc to prawda, pomyślał Jiraiya. Jestem tak jak podejrzewałem. Chcą nauczyć się żabiej magii. Nie wiedzą jeszcze, że to dla nich niemożliwe. Niemożliwe by nauczyć się jej od niego.
Asuna wyprowadził go ze szpitala i doskonale wcielił się w rolę przewodnika. Nie wymagał konwersacji, pozwolił białowłosemu zadawać pytania i odpowiadał na nie rzeczowo i wyczerpująco. Jednak omijał temat treningu. Jedyne, co Jiraiyi udało się z niego wyciągnąć to stwierdzenie, że Legendarny Sannin na pewno będzie wiedział jak poprowadzić ćwiczenia. Zrezygnowanej legendzie pozostało bierne uczestnictwo w zwiedzaniu. Zawędrowali do kuchni, gdzie szybko zrobiono posiłek dla białowłosego. Później odwiedzili salę, w której odbywały się spotkania towarzyskie, a następnie stajnię.
– Dlaczego nie macie stajni na zewnątrz? – Jiraiya rozejrzał się po wydrążonych w skale boksach. – Konie są w ogóle wyprowadzane na trawę?
– Tak, na końcu tego pomieszczenia jest krótki korytarz prowadzący na równinę. A konie trzymamy tutaj dla bezpieczeństwa. Nie chcemy, by ktoś odkrył naszą siedzibę próbując dociec dlaczego stajnia znajduje się na obrzeżach lasu. Lepiej gdy cała nasza działalność jest ukryta.
Białowłosy skinął głową i odnotował w umyśle informację dotyczącą lokalizacji. Wiedział, że łatwo jest wyciągnąć informację z ludzi, którzy mówią z własnej woli a nie są nachalnie wypytywani.
– Chodźmy już. Nasza sala treningowa jest niedaleko stąd. – rzucił Asuna. Zamyślony Sannin ruszył za nim, zapominając śledzić drogę. Chociaż i tak nie byłby w stanie odnaleźć się w siatce tak poplątanych i skomplikowanych korytarzy.

x X x
Sala treningowa przytłaczała. Po pierwsze ogromem. Jiraiya nigdy nie wyobrażał sobie, że w bloku skały, który Lud Wody nazywał domem, może zmieścić się tak olbrzymia przestrzeń. Jednak to nie ogrom sali był najbardziej krępujący. Gdy uniosło się głowę ku górze (jak zresztą zrobił Jiraiya) nie widziało się końca sklepienia, gdyż ginęło one w mroku.
– Robi wrażenie prawda? – mruknął Asuna. Jiraiya pokiwał głową, nie odrywając wzroku od pułapu.
– Mam wrażenie jakby nad nami rozciągała się pustka. Te poskręcane badyle dają mało światła.
– To pnącza mori. Nie musimy ich specjalnie hodować. Mają tendencję do szybkiego rozrastania się, ale niestety umierają w świetle dziennym w ciągu kilku godzin. Tymczasem – jasnowłosy przywołał Jiraiyę do rzeczywistości – nasza ekipa już się zebrała.
Jiraiya niechętnie przechylił głowę do pionu. Podążył za wzrokiem Asuny. W głębi sali, przy skalnych półkach, stało kilkoro ludzi, którzy najwyraźniej zauważyli ich przybycie. Wpatrywali się w nich w milczeniu. Białowłosy ruszył w ich kierunku. Szybko policzył – czekało na nich czterech mężczyzn.
– Dlaczego jest ich tak mało? – zapytał Jiraiya przyciszonym głosem. Na twarzy Asuny pojawił się cień uśmiechu.
– Pani uważa, że szóstka to doskonała liczba do ćwiczeń.
Sannin zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem. Do pełnego składu brakowało jednej osoby. A skoro wszyscy jego „uczniowie” znajdowali się na sali to oznaczało, że Asuna również się do nich wliczał. Postawny mężczyzna, jakby świadomy rozterek Jiraiyi, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Na jego twarzy posianej chropowatymi skórnymi zgrubieniami do wtóru owianych cieniem błyszczących oczu, uśmiech prezentował się raczej diabolicznie niż wesoło. Białowłosy wzdrygnął się, ale zadał pytanie które nurtowało go od dłuższego czasu.
– Kiedy będę mógł się zobaczyć z Freią? Asuna, to ważne. Muszę ją przeprosić. I muszę się dostać do tego przeklętego posągu.
Tamten zmierzył go spokojnym spojrzeniem.
– Jak powiedział Jaki w dość prymitywnej formie: zgodziłeś się nam pomóc Sanninie, a teraz nadszedł czas byś zamienił słowa w czyny. Jeśli dręczy cię sumienie to pomyśl, że w ramach przeprosin spełniasz życzenie Pani. Trenuj nas.
Jiraiya nie zdążył odpowiedzieć, bo zatrzymali się naprzeciw czworga osób. Przemierzenie sali zajęło im dobre kilka minut. Asuna przedstawił białowłosego, a zebrani pochylili głowy w geście przywitania. Sannin zauważył, że wśród nich stał również Jaki oraz że nie wszyscy byli mężczyznami. Co prawda nigdy nie rozumiał przesadnie uprzejmego traktowania płci przeciwnej, jednak ujął jej dłoń i złożył krótki pocałunek. Jedyna kobieta w grupie wpierw wydawała się być zdziwiona, ale opanowała się i chwyciła jego rękę by zmiażdżyć ją w geście powitania. Tyle, jeśli chodzi o dżentelmeńskie zamiary Jiraiyi. Odwrócił wzrok od jej zdeterminowanego i pełnego wyrzutu spojrzenia
Chrząknął i, starając się nie krzywić, rozpoczął trening…
Najpierw polecił im biegać dookoła sali. Zrobił jedno kółko razem z nimi, by rozejrzeć się po grocie. Z zadowoleniem stwierdził, że podłoże było gładkie a po drodze nie natknął się na żadną przeszkodę. Sala była słabo oświetlona owymi pnączami mori, co idealnie współgrało w planami Jiraiyi.
Po kilku rundkach równego biegu przeszli do ćwiczeń z użyciem chakry.
W milczeniu przyglądał się perfekcyjnym kulom wodnym, które wystrzeliwały ku sklepieniu jedna za drugą. Cała piątka jego uczniów była jednakowo precyzyjna i skupiona. Przynajmniej jak na razie. Jiraiya musiał skłonić ich do ukazania indywidualnych zdolności.
Zaczął krążyć pomiędzy nimi uważnie obserwując ich ruchy. W pewnym momencie przyspieszył, zmuszając Wodnych do skupienia części uwagi na nim.
I wtedy zaczął klepać ich w tyłki, jednego po drugim.
Nie mógł powstrzymać chichotu, mimo iż jego pierwsza ofiara – najmłodszy chłopak z grupy, w żaden sposób nie zareagował na przytyk. Jednak Jaki ciekawsko zerknął w ich kierunku, na moment poluźniając nicie chakry w kuli wody.
Jiraiyi to wystarczyło. W jednym momencie znalazł się przy nierozważnym blondynie i płynnym ruchem pozbawił go równowagi. Nim Jaki się spostrzegł, z głośnym plaśnięciem wylądował na twardym podłożu. Jego twarz wykrzywił grymas i rzucił Jiraiyi wściekłe spojrzenie. Białowłosy, widząc jego minę, roześmiał się głęboko, a jego ciałem wstrząsnęły radosne konwulsje. Po chwili, gdy już odzyskał panowanie, rozejrzał się.
Jaki stał do niego tyłem i gwałtownie otrzepywał szatę. Asuna i dwaj mężczyźni, o których imię Jiraiya nie zapytał kontynuowali wystrzeliwanie kul wodnych w powietrze. Kobieta wpatrywała się w białowłosego ze zdziwieniem, niepewna co ma zrobić.
– Przestańcie – zwrócił się do ćwiczących. Ustawili się w półkoli naprzeciw niego, zgarniając wciąż naburmuszonego Jakiego.
– Gratuluję waszej trójce. – zwrócił się do Asuny i dwóch pozostałych – Nie straciliście koncentracji i czujności. Za to Jaki zaprezentował nam postawę, której w żadnym wypadku nie należy naśladować. Walka w grupie polega na tym, by wykonywać swoją technikę w pełnym skupieniu. Od niej zależy powodzenie misji i życie waszych towarzyszy. Jeden błąd jednego z was i wszyscy jesteście trupami. Natomiast ty – tu spojrzał na kobietę, która zacisnęła wojowniczo usta – nie powinnaś była zaprzestać ćwiczeń. Gdybyście walczyli w takim składzie na wojnie, wasza formacja zostałaby zmiażdżona.
Wszyscy, nawet naburmuszony Jaki, skinęli głowami. Jiraiya spojrzał w oczy każdego z nich i zauważył, że były takie same, jakby przyćmione. Stracili błysk w oku, a ich twarze stały się obojętne. Byli szkoleni i to dość bezwzględnie w posłuszeństwie wobec dowódcy, stwierdził Jiraiya. Jaki, chociaż okazał mu wściekłość, szybko opanował się, przyjmując tę samą maskę co reszta.
– Przemyślcie tą lekcję. To tyle na dziś – mruknął białowłosy, czując się nagle przytłoczony i wypruty z emocji – dziękuję za przybycie.
I odwrócił się, kierując się do dowolnej ściany, byleby dalej od ślepo wyszkolonych wojowników Ludu Wody. Po chwili dogonił go Asuna.
– Po twojej minie wnioskuję, że nie do końca jesteś zadowolony z naszej dzisiejszej pracy.
Jiraiya westchnął ciężko. W towarzystwie postawnego, pełnego spokoju i równowagi mężczyzny, białowłosy momentalnie zawstydził się, że dał się ponieść uczuciu rezygnacji.
– Nie… – zełgał – To nie wasza wina. Po prostu przypomniałem sobie wojnę. Gdy zobaczyłem te wasze twarze ludzi gotowych wypełnić k a ż d y rozkaz swego dowódcy – zaśmiał się chrapliwie – nawet takiego niekompetentnego jak ja. To…
– Sanninie – Asuna twardo przerwał napływ złych wspomnień – Radzę ci przeanalizować dzisiejszy dzień. Był on w równym stopniu pouczający dla nas jak i dla ciebie. Pomyśl co chcesz nam przekazać i przygotuj jutrzejszą lekcję. Pani mówiła mi, że brałeś udział w Wielkiej Wojnie Ninja. Ale wspominała także, że wziąłeś sobie za wychowanków trójkę sierot wojennych i nauczałeś je walki.
Jiraiya spojrzał na niego z obrzydzeniem.
– Skąd ty możesz wiedzieć czego ja ich nauczyłem? – syknął prosto w opanowaną twarz Asuny. – To było coś więcej niż walka. Może to ciężkie dla zrozumienia dla kogoś z tak zamkniętej społeczności jak Lud Wody, ale stworzyliśmy razem rodzinę. To było tak naprawdę ważne, a nie umiejętności niszczenia.
Szli chwilę w ciszy do wtóru gniewnych posapywań Jiraiyi i głośnego dudnienia kroków o kamienną posadzkę. Białowłosy nawet nie zauważył kiedy opuścili salę treningową i zaczęli kluczyć w korytarzach.
– My też jesteśmy ludźmi. – odezwał się w końcu starszy mężczyzna – I to o wiele bardziej samotnymi niż ci się wydaje. Sanninie, wiem, że jesteś dość młody i być może nie nadajesz się na naszego nauczyciela. Jednak Pani widzi w tobie nadzieję. Powinieneś zaufać jej osądowi, a przede wszystkim zaufać samemu sobie. Jesteś silny, twój duch wyraźnie odznacza się na tle naszych. Bardzo się dziwię, że tego nie zauważyłeś.
Znowu zapadła cisza. Jiraiya analizował echo słów Asuny, odbijających się w jego głowie. Po raz kolejny poczuł się zganiony przez Lud Wody. Tylko tym razem zupełnie zignorował ten fakt na rzecz pogrążenia się w rozmyślaniach. To był jeden z niewielu razy, gdy był w stanie w pełnie podążać za swoim tokiem myślowym bez potrzeby zapisania kartki papieru.
Dotarli do komnaty, którą miał teraz zajmować Jiraiya, a ten na wpół przytomny położył się na twardej derce i zapatrzył się w sklepienie. Asuna odszedł bez słowa, pozwalając białowłosemu pozostać w samotni.
Każdy z szóstki, która trenowała dzisiejszego dnia, powoli przyzwyczajał się do faktu, że następne tygodnie zmienią go i nadwyrężą psychikę. Dla niektórych było to kłopotliwe, dla innych obiecujące, jednak wszyscy musieli zaakceptować, że właśnie taka przyszłość ich czeka.

x X x
cdn.
Nigdy więcej nie będę edytować rozdziału na telefonie. Skasowało mi pół posta, ale byłabym ignorantką, gdybym nie miała przynajmniej w dwóch miejscach kopii zapasowej. Tak więc aktualizuję ten rozdział w poprawionej wersji. Pewnie nie udało mi się wyłapać wszystkich błędów, no ale shit happens.
Tymczasem jutro znowu wyjeżdżam nad morze i znowu spędzę czas na słodkim farniente. Niewątpliwie ma to plusy, chciaż nie wiem jak przeżyję z trzema (wspaniałymi, bo wspaniałymi) babami w jednym pokoju. Ach te kobiety...

Nikano

3 komentarze:

  1. Treść jest super, przyjemnie się czyta, używasz mądrych (ale nie przesadnie) sformułowań, długość odpowiednia, ale czasem przecinki są zupełnie nie tam, gdzie potrzeba "To ja już wolę, porywających mnie elfów albo barbarzyńskie mazie" - tutaj na przykład jest zupełnie niepotrzebny, a tutaj by się przydał pod koniec zdania - "Jaki, chociaż okazał mu wściekłość, szybko się opanował, przyjmując tę samą maskę co reszta."
    Uważam, że masz talent do pisania i nawet, jeśli nie robisz tego z weną twórczą i w napływie emocji, wychodzi Ci to dobrze (rzadko prawię komplementy 'pisarzom', większość to beztalencia, które nie powinny się za to brać, a już na pewno nie bez słownika pod ręką).
    Pozdrawiam, miłych wakacji :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, postaram się skorygować błędy - ze stylistyką i przecinkami zawsze miałam problem, ale pracuję nad tym :)
    Co do 'pisarzy' masz rację, ale jest kilku naprawdę dobrych którzy są dla mnie zarówno inspiracją jak i nadzieją, że kiedyś się znajdę w ich gronie.
    Piszę zgodnie z weną twórczą - właśnie dlatego czasem często aktualizuje bloga, a czasem kilka miesięcy nic nie piszę.
    Pozdrawiam i również życzę udanych wakacji ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wreszcie zaczyna się coś w pełni logicznego i zrozumiałego ;)

    Co do stylistyki... To mógłbym szukać błędów, ale mi się nie chce. Jakoś nie wpadły mi w oczy, przeważnie, dlatego informuję, że jest fajnie... jakie to proste słowo. Ciekawie się czyta i oczekuję tego co będzie dalej.


    Miłych wakacyjnych wrażeń,
    Kolega.

    OdpowiedzUsuń

Komentować każdy może, ale i od każdego wymagana jest kultura. Krytyka tak, wulgarność i chamstwo - tam są drzwi.