Dzień
zaczął się jak typowy marcowy poranek: stopiony śnieg spływał
strumyczkami do rynsztoków, pierwsze ptaki zaczęły dawać o sobie
znać, a łyse drzewa lada chwila miały wypuścić młode liście.
Zima przemijała, wypierana przez młodszą, utęsknioną wiosnę.
x X x
Jiraiya
pochrapywał spokojnie u boku wiejskiej dziewki, z którą spędził
noc. Nadchodzące cieplejsze dni wyjątkowo dobrze wpływały na
zapał młodych dziewczyn do baraszkowania.
Przybyli
krótko po wschodzie słońca. Głośno przemknęli po głównej
ulicy, wrzeszcząc, tupiąc buciorami, wpadając do co większych
chat.
Białowłosy
otworzył jedno oko, gdy kopniakiem otworzyli drzwi jego sypialni.
Było ich dwóch – pierwszy mordę miał szkaradną i zapitą,
rozbiegane oczy niesamowicie cofnięte wgłąb czaszki, którą
nosiło dryblaste ciało. Jednak z tym drugim była nieco inna
historia. Smukła, porównywalna do elfiej twarz, inteligentny błysk
w oku, zadbane blond włosy spływające na schludne ubranie.
– Wyskakiwać
z kasy! – wrzasnął szkaradny, czym wywołał brzydki grymas na
twarzy elfa. Jiraiya obrócił się lekceważąco na drugi bok, a
dziewka skuliła się, patrząc na niego z przerażeniem.
– Spokojnie,
Hexe, nie ma potrzeby podnosić głosu. – zabrzmiał melodyjny ton.
– Panie
Selai, przecież on z nas kpi! Wypiął się w naszą stronę swoim
brudnym tyłkiem! Zaraz mu...
– Hexe.
Nie sądzisz, że możemy załatwić tę sprawę przyjemną
konwersacją, a nie pięścią i wrzaskiem? – dryblas, mieniący
się szlachetnym imieniem Hexe charknął, ale nic nie odpowiedział.
– A
pan jak uważa, panie Jiraiya? – białowłosy zmrużył oczy. Nie
podobał mu się ton elfiego bandyty.
– Nie
przypominam sobie – zaczął powoli – bym zawierał znajomości z
osobnikami, którzy nachodzą mnie, nie uprzedzając, przed
śniadaniem i niszczą dobytek mego gospodarza. I nie przedstawiają
się na wejściu.
– Selai
ze Ślepców. Myślę jednak, że właściwsze byłoby pytanie, nie
kim jestem, ale kto mnie przysłał. I kto posiada wiedzę o tobie i
co ma zamiar z ową wiedzą zrobić.
– Kim
jesteś? Przyjacielem czy wrogiem? – zapytał białowłosy Sannin.
Elf uśmiechnął się nieprzyjemnie.
– Wybawicielem.
– Jiraiya uniósł brwi.
Selai
wyjaśnił:
– Konoha
niedługo tu będzie. Lecz dzięki mnie możesz uniknąć tego
kłopotliwego spotkania. Nie mamy wiele czasu. Pańska decyzja, panie
Jiraiya?
Nie
miał pojęcia skąd wiedzieli. Nie miał też czasu się
zastanawiać. Obrócił się w stronę dziewki, teraz leżącej
spokojnie, jakby pogodzonej ze swoim losem i czekającej na dalsze
wydarzenia. Rzucił prześcieradło w górę, chwycił ją mocno i
kopniakiem postawił łóżko, popychając je w kierunku bandytów.
Wylądował miękko na ziemi, wśród odłamków okna. Postawił
dziewkę i przyklęknął składając dłonie do pieczęci. Do jego
uszu dobiegł zduszony krzyk. Nie zdążył uformować techniki. Nie
zapowiadało się to dobrze.
– Muszę
powiedzieć, że spodziewałem się czegoś więcej po legendarnym
Sanninie. – zacmokał blondyn. Jiraiya odwrócił się powoli,
opuszczając ręce. Westchnął. Pół sekundy i by go miał.
– Jaka
szkoda, że nie zechciałeś wysłuchać mnie do końca. Nie mamy
złych zamiarów. Pójdź z nami. Potraktuj to jako ratunek przed
Wioską Liścia. – wypuścił dziewczynę i dodał ciszej –
Możesz mi zaufać.
Wyciągnął
rękę. Jak na młodego, lekkomyślnego mężczyznę przystało
Jiraiya podjął szybką decyzję. Niekoniecznie słuszną.
x X x
Nic
nie widział. Ciemność oblepiała go śliskimi mackami, wciskając
się nachalnie w każdą część jego ciała. Składał się z
ciemności. Był ciemnością. Był sam we wszechświecie. Był
wszechświatem.
Zdawał
sobie sprawę, że przebywanie w obecnym stanie powoli go wyniszcza.
Mimo to nie otwierał oczu. To była jego kara.
Kara?
x X x
Nie
zabrali mu wyposażenia, oprócz ostrych przedmiotów. Nie
zapieczętowali mu chakry. Nie zauważyli sprytnie schowanego noża w
fałdach szaty. Jednak Jiraiya nie zamierzał go tak szybko użyć.
Zniknęła
ratunkowa buteleczka z olejem. Była lepiej ukryta od sztyletu.
Znacznie lepiej.
Mimo
to był spokojny. Nikt nie mącił jego ciszy. Mógł w spokoju
skupić się na swojej duszy. Zamknął oczy i otworzył umysł.
x X x
W
pewnej chwili pojawiła się obecność. Poczuł ją od razu - jego
wyczulone zmysły natychmiast wyczuły obcą chakrę. Jednak ciało
nie odpowiedziało na dotyk. Dopiero gdy poczuł ból w czaszce,
zareagował obronnie.
Czaszce?
– Wstawaj
przyjacielu. Dość już medytowałeś. – usłyszał.
Otworzył
oczy. Leżał na twardym posłaniu wśród niemal całkowitej
ciemności. Światło dawały tylko nieznane mu rośliny, rosnące w
małych kępkach na wilgotnych ścianach oraz drewniana obręcz
trzymana przez pochylającego się nad nim mężczyznę.
Dopiero
po chwili Jiraiyi udało się zmusić swoje oczy by zogniskowały
wzrok na mężczyźnie, mimo iż ten stał tuż nad nim. Powoli
wracała mu pełna świadomość i kontrola nad ciałem.
Był
blondynem o bladej skórze i cherlawej postawie. Jego ciało zdobiła
nienaturalnie gęsta siatka niesamowicie cienkich blizn, które
lśniły niepokojąco w przytłumionym świetle. Prócz tego był
niewysoki i się garbił. Twarz, raczej pospolita i wychudzona, w
niczym nie przypominała szlachetnego lica elfiego bandyty, którego
spotkał w domu szaleńca. Mimo to obaj mieli takie same chakry.
– Panie
Jiraiya – odezwał się ponownie. Sannin ani drgnął. – Panie
Jiraiya, cieszę się niezmiernie, że nie użył pan ognia.
Białowłosy
usiadł, rozglądając się po małej, podziemnej komnacie.
– Byłoby
trochę gorąco, nie sądzi pan? – odpowiedział. Tamten roześmiał
się nadspodziewanie przyjaźnie i lekko.
– Faktycznie
– odparł, wciąż się uśmiechając. – Bezbłędnie rozpoznał
pan zagrożenie. –
Jiraiya
zdziwił się. Jego rozmówca właśnie otwarcie się przyznał do
zastawienia pułapki na niego. Nagle skostniał. Nic nie wiedzieli o
żywiołach, którymi mógł się posługiwać. Właśnie przyznał
się do ognia. Spojrzał na twarz blondyna. Jego rozmówca nadal się
uśmiechał, uważnie obserwując białowłosego. Jiraiya miał
ochotę wyć.
– Mam
na imię Dio. – blondyn spoważniał. - Będzie pan musiał pójść
z nami. Uprzedzam, że ona nie lubi krętaczy. Proszę się
zastanowić dwa razy, nim przyjdzie panu skłamać.
Jiraiya
powoli skinął głową. Cherlawy odwrócił się i dotknął
chropowatej ściany. Sannin bezwiednie patrzył jak z jego palców
wyciekają cienkie pajęczyny wody, która wnikała w kamienną
powierzchnię. Powierzchnię, którą Jiraiya badał przez wiele
godzin i nie zdołał się przez nią przebić. Sekundę później
fragment ściany wykruszył się i opadł cicho na ziemię. Na jego
brzegach topniały okruchy lodu. Dio skinął dłonią na Sannina i
obaj mężczyźni wyszli. Gdy białowłosy się obrócił kamienie
już wróciły na swoje miejsce, zamykając wejście do jego
niedawnego więzienia. Niedługa nitka wody owinęła się wokół
nadgarstka blondyna. Ruszyli przed siebie wąskim korytarzem bez
drzwi czy rozgałęzień, a Jiraiya zaczął przystosowywać się do
aktywnego trybu życia, powoli obmyślając plan ucieczki.
x X x
cdn.
Witajcie
po Walentynach! Nareszcie kopnęłam się w tyłek by w końcu
przepisać moje wypociny na komputer. Wena przypływa, możliwe że z
powodu Dnia Zakochanych, chociaż pewnie to sprawka dobrych czasów
jakie ostatnio nastały. Do zobaczenia niedługo, pod następną
notką kończącą rozdział pierwszy!!
Nikano