sobota, 16 lutego 2013

Rozdział pierwszy cz2

Dzień zaczął się jak typowy marcowy poranek: stopiony śnieg spływał strumyczkami do rynsztoków, pierwsze ptaki zaczęły dawać o sobie znać, a łyse drzewa lada chwila miały wypuścić młode liście. Zima przemijała, wypierana przez młodszą, utęsknioną wiosnę.
Jiraiya pochrapywał spokojnie u boku wiejskiej dziewki, z którą spędził noc. Nadchodzące cieplejsze dni wyjątkowo dobrze wpływały na zapał młodych dziewczyn do baraszkowania.
Przybyli krótko po wschodzie słońca. Głośno przemknęli po głównej ulicy, wrzeszcząc, tupiąc buciorami, wpadając do co większych chat.
Białowłosy otworzył jedno oko, gdy kopniakiem otworzyli drzwi jego sypialni. Było ich dwóch – pierwszy mordę miał szkaradną i zapitą, rozbiegane oczy niesamowicie cofnięte wgłąb czaszki, którą nosiło dryblaste ciało. Jednak z tym drugim była nieco inna historia. Smukła, porównywalna do elfiej twarz, inteligentny błysk w oku, zadbane blond włosy spływające na schludne ubranie.
– Wyskakiwać z kasy! – wrzasnął szkaradny, czym wywołał brzydki grymas na twarzy elfa. Jiraiya obrócił się lekceważąco na drugi bok, a dziewka skuliła się, patrząc na niego z przerażeniem.
– Spokojnie, Hexe, nie ma potrzeby podnosić głosu. – zabrzmiał melodyjny ton.
– Panie Selai, przecież on z nas kpi! Wypiął się w naszą stronę swoim brudnym tyłkiem! Zaraz mu...
– Hexe. Nie sądzisz, że możemy załatwić tę sprawę przyjemną konwersacją, a nie pięścią i wrzaskiem? – dryblas, mieniący się szlachetnym imieniem Hexe charknął, ale nic nie odpowiedział.
– A pan jak uważa, panie Jiraiya? – białowłosy zmrużył oczy. Nie podobał mu się ton elfiego bandyty.
– Nie przypominam sobie – zaczął powoli – bym zawierał znajomości z osobnikami, którzy nachodzą mnie, nie uprzedzając, przed śniadaniem i niszczą dobytek mego gospodarza. I nie przedstawiają się na wejściu.
– Selai ze Ślepców. Myślę jednak, że właściwsze byłoby pytanie, nie kim jestem, ale kto mnie przysłał. I kto posiada wiedzę o tobie i co ma zamiar z ową wiedzą zrobić.
– Kim jesteś? Przyjacielem czy wrogiem? – zapytał białowłosy Sannin. Elf uśmiechnął się nieprzyjemnie.
– Wybawicielem. – Jiraiya uniósł brwi.
Selai wyjaśnił:
– Konoha niedługo tu będzie. Lecz dzięki mnie możesz uniknąć tego kłopotliwego spotkania. Nie mamy wiele czasu. Pańska decyzja, panie Jiraiya?
Nie miał pojęcia skąd wiedzieli. Nie miał też czasu się zastanawiać. Obrócił się w stronę dziewki, teraz leżącej spokojnie, jakby pogodzonej ze swoim losem i czekającej na dalsze wydarzenia. Rzucił prześcieradło w górę, chwycił ją mocno i kopniakiem postawił łóżko, popychając je w kierunku bandytów. Wylądował miękko na ziemi, wśród odłamków okna. Postawił dziewkę i przyklęknął składając dłonie do pieczęci. Do jego uszu dobiegł zduszony krzyk. Nie zdążył uformować techniki. Nie zapowiadało się to dobrze.
– Muszę powiedzieć, że spodziewałem się czegoś więcej po legendarnym Sanninie. – zacmokał blondyn. Jiraiya odwrócił się powoli, opuszczając ręce. Westchnął. Pół sekundy i by go miał.
– Jaka szkoda, że nie zechciałeś wysłuchać mnie do końca. Nie mamy złych zamiarów. Pójdź z nami. Potraktuj to jako ratunek przed Wioską Liścia. – wypuścił dziewczynę i dodał ciszej – Możesz mi zaufać.
Wyciągnął rękę. Jak na młodego, lekkomyślnego mężczyznę przystało Jiraiya podjął szybką decyzję. Niekoniecznie słuszną.

x X x
Nic nie widział. Ciemność oblepiała go śliskimi mackami, wciskając się nachalnie w każdą część jego ciała. Składał się z ciemności. Był ciemnością. Był sam we wszechświecie. Był wszechświatem.
Zdawał sobie sprawę, że przebywanie w obecnym stanie powoli go wyniszcza. Mimo to nie otwierał oczu. To była jego kara.
Kara?

x X x
Nie zabrali mu wyposażenia, oprócz ostrych przedmiotów. Nie zapieczętowali mu chakry. Nie zauważyli sprytnie schowanego noża w fałdach szaty. Jednak Jiraiya nie zamierzał go tak szybko użyć.
Zniknęła ratunkowa buteleczka z olejem. Była lepiej ukryta od sztyletu. Znacznie lepiej.
Mimo to był spokojny. Nikt nie mącił jego ciszy. Mógł w spokoju skupić się na swojej duszy. Zamknął oczy i otworzył umysł.

x X x
W pewnej chwili pojawiła się obecność. Poczuł ją od razu - jego wyczulone zmysły natychmiast wyczuły obcą chakrę. Jednak ciało nie odpowiedziało na dotyk. Dopiero gdy poczuł ból w czaszce, zareagował obronnie.
Czaszce?
– Wstawaj przyjacielu. Dość już medytowałeś. – usłyszał.
Otworzył oczy. Leżał na twardym posłaniu wśród niemal całkowitej ciemności. Światło dawały tylko nieznane mu rośliny, rosnące w małych kępkach na wilgotnych ścianach oraz drewniana obręcz trzymana przez pochylającego się nad nim mężczyznę.
Dopiero po chwili Jiraiyi udało się zmusić swoje oczy by zogniskowały wzrok na mężczyźnie, mimo iż ten stał tuż nad nim. Powoli wracała mu pełna świadomość i kontrola nad ciałem.
Był blondynem o bladej skórze i cherlawej postawie. Jego ciało zdobiła nienaturalnie gęsta siatka niesamowicie cienkich blizn, które lśniły niepokojąco w przytłumionym świetle. Prócz tego był niewysoki i się garbił. Twarz, raczej pospolita i wychudzona, w niczym nie przypominała szlachetnego lica elfiego bandyty, którego spotkał w domu szaleńca. Mimo to obaj mieli takie same chakry.
– Panie Jiraiya – odezwał się ponownie. Sannin ani drgnął. – Panie Jiraiya, cieszę się niezmiernie, że nie użył pan ognia.
Białowłosy usiadł, rozglądając się po małej, podziemnej komnacie.
– Byłoby trochę gorąco, nie sądzi pan? – odpowiedział. Tamten roześmiał się nadspodziewanie przyjaźnie i lekko.
– Faktycznie – odparł, wciąż się uśmiechając. – Bezbłędnie rozpoznał pan zagrożenie. –
Jiraiya zdziwił się. Jego rozmówca właśnie otwarcie się przyznał do zastawienia pułapki na niego. Nagle skostniał. Nic nie wiedzieli o żywiołach, którymi mógł się posługiwać. Właśnie przyznał się do ognia. Spojrzał na twarz blondyna. Jego rozmówca nadal się uśmiechał, uważnie obserwując białowłosego. Jiraiya miał ochotę wyć.
– Mam na imię Dio. – blondyn spoważniał. - Będzie pan musiał pójść z nami. Uprzedzam, że ona nie lubi krętaczy. Proszę się zastanowić dwa razy, nim przyjdzie panu skłamać.
Jiraiya powoli skinął głową. Cherlawy odwrócił się i dotknął chropowatej ściany. Sannin bezwiednie patrzył jak z jego palców wyciekają cienkie pajęczyny wody, która wnikała w kamienną powierzchnię. Powierzchnię, którą Jiraiya badał przez wiele godzin i nie zdołał się przez nią przebić. Sekundę później fragment ściany wykruszył się i opadł cicho na ziemię. Na jego brzegach topniały okruchy lodu. Dio skinął dłonią na Sannina i obaj mężczyźni wyszli. Gdy białowłosy się obrócił kamienie już wróciły na swoje miejsce, zamykając wejście do jego niedawnego więzienia. Niedługa nitka wody owinęła się wokół nadgarstka blondyna. Ruszyli przed siebie wąskim korytarzem bez drzwi czy rozgałęzień, a Jiraiya zaczął przystosowywać się do aktywnego trybu życia, powoli obmyślając plan ucieczki.

x X x
cdn.

Witajcie po Walentynach! Nareszcie kopnęłam się w tyłek by w końcu przepisać moje wypociny na komputer. Wena przypływa, możliwe że z powodu Dnia Zakochanych, chociaż pewnie to sprawka dobrych czasów jakie ostatnio nastały. Do zobaczenia niedługo, pod następną notką kończącą rozdział pierwszy!!
Nikano