poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział szósty cz2

Jiraiyę zatkało. Co on właśnie powiedział?! Mogę zobaczyć niebo? Chce dopuścić się zdrady swojego ludu i wyprowadzić mnie na zewnątrz?!
W jego głowie kotłowało się mnóstwo myśli, ale niemal natychmiast przyćmiło je jedno pytanie.
– Pozwolisz mi stąd zbiec? – wypowiedział je na głos i od razu poczuł, że było ono bardzo nie na miejscu.
– Pogięło cię?! – słusznie zareagował Jaki i gwałtownie odsunął się od Sannina, jakby ten był wyjątkowo paskudnym robalem. – Jak śmiesz w ogóle zakładać...!
– Nie, nie, nie! Nie tak to zrozumiałeś! Zobligowałem się pomóc twojemu ludowi, więc nie ucieknę jak tchórz przed wykonaniem zadania.
Tamten nadal patrzył się na niego podejrzliwie.
– Lepiej się spręż z wyjaśnieniami, bo za kilka sekund nie będziesz miał czym wyjaśniać
– Już... – westchnął białowłosy – Stwierdziłem, błędnie zresztą, że chcesz się dopuścić zdrady, żebym opuścił to miejsce i mógł zobaczyć niebo.
Jaki spiął mięśnie jeszcze mocniej. Jednak nie zaatakował Jiraiyi. Powiedział nad wyraz spokojnie:
– Masz rację po części. Te działania będą wbrew zleceniom Pani, jednak nie zamierzam ci dopomóc w ucieczce. To byłby jednorazowy wypad na kilka godzin, byś mógł odetchnąć świeżym powietrzem. Robię to wyłącznie dla dobra treningu! Jak widać dłuższe przebywanie w zamkniętym obszarze ci nie służy. – Jaki zacisnął usta i rzucił mu wyzywające spojrzenie. – Ale jeśli tego nie chcesz i oskarżasz mnie o taką okropność jak zdrada, to jak widać moja propozycja była nie na miejscu.
Jiraiyi wciąż ciężko było mu zebrać myśli, więc wymamrotał to, co uważał w tej chwili za słuszne.
– Chciałbym wyjść i zobaczyć niebo. Wybacz.
Jaki zacisnął mocno powieki, wykrzywił twarz. Po dwóch sekundach wypuścił głośno powietrze, rozluźniając się. Spojrzał na białowłosego z determinacją.
– Wiem, że podjąłem słuszną decyzję. Mówiłem pod wpływem chwili, jednak ta wyprawa jest słuszna. Nie jesteś taki jak my. Nie możesz żyć na uwięzi. Twoja dusza potrzebuje oddychać.
Jiraiya wpatrywał się w niego ze zdziwieniem. Ten młody, zawsze wesoły chłystek, porywczy, żywiołowy, pełen energii zaskoczył go. Jego jasne, zazwyczaj pełne figlarnej przewrotności oczy teraz były jednolicie niebieskie. Ich powierzchnia była niezmącona i nieprzenikniona dla Sannina.
– ...Kim wy jesteście? – zapytał Jiraiya bezwiednie. To nie on mówił, to przemówiły jego obawy, ale i strach, który z każdym dniem spędzonym u Ludu Wody pogłębiał się.
Wpatrywał się uporczywie w Jakiego, ani myśląc wycofać się ze swojego pytania. Musiał znać odpowiedź. Musiał zostać uspokojony. Nie wiedział skąd nagle wytworzyły się u niego takie emocje. Strach przyszpilił go do ziemi, nie dając się poruszyć czy wziąć oddechu. Jego mięśnie spięte były do szaleńczej ucieczki.
Miał ochotę dotknąć swoimi zimnymi dłońmi swego karku, chciał ścisnąć mięśnie ramion ku górze by choć trochę ulżyć ciężarowi, który dyszał nad nim złowieszczo. Zorientował się, że ten strach był w jego wnętrzu od dłuższego czasu. Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt wiele niespodziewanych, niezrozumiałych dla Jiraiyi wydarzeń miało miejsce. Zbyt potężna była Substancja Życia. Mogła podbić świat. Każdy Wodny mógł z łatwością pokonać Jiraiyę, a on nie był w stanie walczyć z żadnym z nich na równi. Białooka bogini tylko zbliżyłaby się do niego, a on wiłby się w agonii u jej stóp. Nawet Jaki... Jaki, który był jego uczniem, rówieśnikiem, był niższy, mniej umięśniony, nie ćwiczył się w żabiej magii, nie walczył na wojnie, nie uczył się technik od najlepszych ninja... Nawet on był w stanie go pokonać.
A teraz Jaki patrzył się na niego i widział emocje, które nim targały, widział, że Jiraiya jest bliski załamania. I dziwił się, bo od samego początku coś innego wyczuwał w białowłosym. Wolę walki, a nie tchórzostwo. Sądził, że Jiraiya był drapieżnikiem, a nie ofiarą. I zdał sobie sprawę, że zupełnie źle wszystko zinterpretował.
– Jesteśmy chorzy, Sanninie. Pani ci tego nie mówiła? Trawi nas choroba, która przeżera nas od urodzenia, wnika w nasze kości i umysły. Nikogo nie oszczędza, nikomu nie okazuje litości. Jesteśmy jak te naiwne lisy, które...
– Nie obchodzi mnie to! – wypowiedź Jakiego przerwał krzyk. Blondyn otworzył usta, niepewien jak zareagować. Jiraiya głowę miał pochyloną nisko, chował ją pomiędzy masywnymi barkami, jednocześnie trzęsąc się na całym ciele.
– Możecie być kim chcecie, żadna choroba nie usprawiedliwia czynów! – krzyknął ponownie białowłosy.
Dotknął czołem kamiennej posadzki, jakby chciał wchłonąć jej chłód. W końcu uniósł twarz całą zaczerwienioną od emocji. Spojrzał na Jakiego, a w jego oczach tliła się tłumiona wściekłość i... smutek?
– Chcę was zrozumieć – powiedział powoli. – Po to tutaj jestem. Kogo tam obchodzą moje emocje. Mnie nie. One po prostu są. Za to waszych uczuć nie rozumiem. A wy nie mówicie. Pokazujecie mi tajemnice, ale nie znajduję odpowiedzi na nie. A wy milczycie nadal.
– Przecież tłumaczyłem ci...
– To nie było wytłumaczenie, przyjacielu – przerwał mu Jiraiya. Powoli rozprostowywał zaciśnięte pięści. – To było tłumaczenie, do tego zdawkowe. To mi nie wystarcza.
Jaki uniósł dłoń, dając znak, że się zastanawia. Jiraiya odchylił się do tyłu i wpatrzył się w kamienisty strop. Zamknął oczy, pozwalając by gniew powoli opuszczał jego ciało. Wściekłość była dobrym sposobem na pozbycie się strachu. Czuł, że oba te uczucia opuszczają jego ciało: zarówno strach jak i gniew. Skumulowanie dwóch negatywnych odczuć, ale wymuszających przeciwne zachowania, skutecznie rozładowało napięcie. Powoli wracała mu trzeźwość myśli.
– Wyjdźmy stąd. – usłyszał – Teraz. Wstawaj, Sanninie.
Zaskoczony Jiraiya otworzył oczy i zobaczył, że Jaki stoi i wpatruje się w sufit.
– Dobrze – zgodził się bez namysłu. Poczuł falę podniecenia, czuł się jakby miał właśnie uciec i odciąć się od wszystkich problemów. Wiedział, że nie ucieknie, wiedział, że po kilku godzinach wróci do domu Ludu Wody. Mimo to nie mógł pozbyć się tego irracjonalnego odczucia.
Wyszli na pusty korytarz, pośpiesznie wybierając jeden z kierunków. Niemal biegli, chcieli pobiec, lecz nie byłoby to mądrym pomysłem. Nie chcieli być mądrzy.
Spięte mięśnie, zaciśnięte zęby, próba kontrolowania oddechu, drobne, raniące stopy kamyczki w sandałach i pęd. Wyciągnięte dłonie Jakiego, by otworzyć przed nimi przejście do kolejnej części korytarza. Jasna nitka wody wokół nadgarstka. Blond włosy skotłowane w wewnętrznym chaosie. Ciemne, kamienne ściany, które przewijały się po obu stronach. Brak zmian. Za nim tunel tonący w ciemności, przed nim blond włosy. Słabe światło pnącz mori. Jeśliby się zatrzymał, zostałby sam. To samo przed nim, to samo za nim. Nie mógł zgubić jasnych, pełnych wiatru włosów.
Urywany oddech, przyjemne rozgrzanie mięśni. Kamyczki w sandałach. Czuł, że żyje. Podniecenie tym, co go czekało. Coś, za czym tak bardzo tęsknił w swej komnacie z niskim sufitem. Ogromna przestrzeń, dający wolność trójwymiar albo i nawet czterowymiar nieba. W tej chwili wszystko, co związane z Ludem Wody było bardzo przytłumione, dwuwymiarowe. Liczyło się tylko niebo, tylko gwiazdy, równie samotne jak on, tylko jasne, leniwe chmury, tak lekkie i ulotne, a trwające każdego dnia, tylko ta harmonika błękitu, która...
Muzyka. Jiraiya omal nie upadł. Zamachał rękami i zatrzymał się. Przez przestrzeń, przez kamienne ściany przenikała powolna melodia. Drżał on, drżały ściany przesycone dźwiękiem. Tylko śpiew, śpiew zapomnianego przez świat człowieka. Pełen samotności i rozdzierającej duszę tęsknoty. Powolny, bardzo powolny. Mogący trwać wieczność, równocześnie przez wieczność będąc tylko jednym dźwiękiem.
Jaki również się zatrzymał. Stał równie nieruchomo jak Jiraiya i tak jak on, został zatrzymany muzyką. Śpiew był ewidentnie kobiecy, jednak pełen niskich tonów, głębokich, przesyconych męską siłą.
Po chwili, po wieczności słuchania, Jaki dotknął ściany. Melodia ucichła. Zwrócił swoje oczy ku Jiraiyi.
– To co słyszałeś. Ta piosenka. Od wielu lat jej nie słyszałem. – jego oczy były pełne bólu. – To bardzo ważne, że ona śpiewała... – zamknął oczy i westchnął z ulgą. – To dobrze, to dobrze...
Przytrzymał się ściany, oparł czoło o chłodne kamienie. Jiraiya zrobił to samo.
– O czym ona śpiewała? Czy to były słowa w waszym języku? – odważył się zapytać.
– Nie... – odpowiedział cicho Jaki. Słowa dźwięczały głucho w cichym korytarzu – Ona, moja siostra, nie mówi. Jedynie śpiewa w sobie tylko znanym języku. Ale kiedyś... Kiedyś raz, tylko jeden, przemówiła do mnie we wspólnym. Przetłumaczyła mi fragment jednej z piosenek, którą właśnie śpiewała.
Jak możesz oczekiwać, że ktoś będzie cię kochał, jeśli nie kochasz siebie
Tniesz innych akceptacją, płacząc o pokój wśród ludzi
Nie chcesz pokoju, chcesz tylko rąk, które cię kochają,
By było ich kilka, dwie pary, może trzy,
By głaskały cię po głowie bez włosów,
By dały ci miłość, byś przestała udawać
Jednak bronisz się przed tym, boisz się,
Bo żyć inaczej nie umiesz
Nikt cię tego nie nauczył
Jaki wyrecytował słowa piosenki sucho, spokojnie, niemelodyjnie. Odszedł od ściany, stanął prosto, wbił spojrzenie w Sannina.
– To bardziej wiersz, niż piosenka – stwierdził Jiraiya – Jest bardzo piękny. Tą treść słyszałem w tej melodii, której słów nie rozumiałem. Ale powiedz mi: O kim twoja siostra śpiewała?
Jaki odwrócił się w stronę niknącego w cieniach korytarza. Jiraiya nie widział jego twarzy.
– O sobie – powiedział blondyn i ruszył biegiem, nie oglądając się.
Jiraiya ruszył za nim biegiem, nie zdążywszy zastanowić się nad jego słowami głębiej. Był w szoku, jednak nie mógł zgubić jasnych włosów, które plątały się w wietrze swego własnego chaosu.
Musiał wyjść na zewnątrz i odetchnąć do wtóru oddechu nieba. Pozwolić myślom krążyć swobodnie, błądzić, znaleźć odpowiedzi.

Zbyt wiele wokół było zagadek, a Jiraiyi nigdy nie szło dobrze rozwiązywanie ich bez kartki papieru.
x X x
cdn.

Po pierwsze: przeprowadziłam edycję całości tekstu, który umieściłam na blogu. Wszystkie rozdziały są poprawione, wprowadziłam akapity(których na blogu nie widać ;_;) i zamieniłam krótkie myślniki (-) na długie (–)... Myślę, że teraz wszystko wygląda lepiej.
Po drugie: przy okazji edytowałam wygląd bloga. Niezbyt się na tym znam - chciałam by w tle szczerzył sięJiraiya, ale wyglądało to tak źle, że zdecydowałam się na taki wygląd bloga.
Po trzecie: Zajawka na Jiraiyę znowu powróciła, więc można się spodziewać dalszych rozdziałów w niedługim czasie.
Po czwarte, czas się zabrać za matmę XD
Po piąte: Dziękuję Ci, Kubo, za pomoc z akapitami :D 
Aha, i na koniec: pojawiły się "oceny" pod tekstem: czy fajne, czy beznadzeja etc. Byłabym wdzięczna za głosy. To anonimowy i szybki sposób na to, bym mogła dowiedzieć się czy to co piszę się podoba czy muszę coś zmienić. Oczywiście najlepsze byłyby komentarze, ale rozumiem że nie każdy lubi komentować.
Nikano