Jiraiya
krążył gniewnie po pomieszczeniu. Od doby nie miał kontaktu z
Asuną ani nikim kogo znał z Ludu Wody. Samotnie siedział w swoich
komnatach czekając aż nareszcie będzie mógł wyjść na trening
albo zejść na dół badać pomnik z wiadomością od Orochimaru.
Tymczasem nikt do niego nie zaglądał prócz milczących, obojętnych
kobiet przynoszących mu posiłki. One nie mówiły do niego nic, nie
odpowiadały na prośby wyjaśnienia sytuacji bez względu na upór
białowłosego. Jiraiya aż zbyt dobrze pamiętał co się działo
podczas pierwszych dni jego uwięzienia w domu Ludu Wody. Próbował
siłą wydusić z kobiet informacje, a one bez większego trudu
obezwładniały go, boleśnie rzucając na podłoże. Nauczony
doświadczeniem, tym razem ograniczył się do zadawania im pytań na
które oczywiście nie otrzymywał odpowiedzi.
Coraz
bardziej denerwowała go ta sytuacja i poważnie zastanawiał się
nad użyciem ognistej chakry, gdy kamienie zaczęły się odsuwać,
tworząc niewielkie przejście. Rozradowany Jiraiya już miał
zawołać imię Asuny. Jednak okazało się, że to nie on do niego
zawitał.
– Jaki!
– białowłosy rzucił się na chłopaka, chwytając go za ramiona
i potrząsając mocno. Tamten mocno zdziwiony
wpatrywał się w Jiraiyę. Sannin puścił go w końcu gdy
zdał sobie
sprawę, że miażdży ramiona Jakiego.
– Całe
szczęście, że nie uściskałeś mnie z tego szczęścia –
zauważył kąśliwie blondas – bo obawiam się, że nie wyszedłbym
z tego cało.
Jiraiya
uśmiechnął się promiennie. Niesamowicie dobrze było zobaczyć
jakąś znaną mu istotę ludzką.
– Cieszę
się, że do mnie wpadłeś… i żądam natychmiastowego wyjaśnienia
tej sytuacji! Co się dzieje, czemu nie dostaję od nikogo żadnych
wieści?!
Blondyn
spojrzał na Sannina zdziwiony.
– Po
co te nerwy, Sensei? Wszystko jest w jak najlepszym porządku a nawet
lepiej. Ciesz się, dostałeś kilka dni wolnego!
Jiraiya
patrzył na niego jak na wariata.
– Wolne.
Bardzo śmieszne. Po kiego mi urlop?!
Jaki
westchnął i zamknął za sobą przejście, po czym bez ceregieli
usadowił się na łóżku. Wskazał miejsce obok siebie.
– Po
pierwsze uspokój się,
Sanninie. Siadaj, a ja postaram się zaspokoić twoją ciekawość.
– Ech…
Nie masz pojęcia ile czasu spędziłem na tym koślawym łóżku –
zaczął marudzić Jiraiya, ale usiadł koło niego.
– Po
pierwsze pewnie chcesz wiedzieć, co się dzieje z Ukyo. Rany
zewnętrzne i wewnętrzne się już niemal zagoiły, gorzej z oczami.
Gdy tylko je otwiera, jego wzrok rozbiega się i biedak nie może nic
zobaczyć. Zwija się z bólu, mimo to wciąż próbuje. Reszta grupy
jest w dobrej kondycji i jesteśmy gotowi do dalszego treningu.
Jednak Asuna po konsultacji z Panią postanowił, że należy dać ci
dobę na przemyślenie tamtych wydarzeń. Jak słusznie podejrzewał
twoja wrażliwość jest na innym poziomie niż nasza.
Białowłosy
spojrzał na niego pytająco.
– Dla
nas to był tylko nic nie znaczący wypadek przy pracy. Nikt nie ma
ci nic za złe, nikt nikogo nie obwinia. Po prostu idziemy
dalej. Z Ukyo czy też bez.
Twarz
Jiraiyi wykrzywił w grymas, ale nic nie powiedział.
– Co
do mojego pojawienia się, to Asuna wysłał mnie z zapytaniem kiedy
będziesz w stanie poprowadzić trening. Przemyślałeś już jak
sobie poradzić z brakiem piątego ucznia?
Sannin
westchnął i zagapił się w sufit. Jaki nadal patrzył na niego
pytająco, ponaglając do odpowiedzi.
– Od
jutra możemy wznowić zajęcia. Nie mam pojęcia ile czasu zostało
do północy, ale poproś Asunę żeby przysłał do mnie człowieka,
którego mi obiecał.
Jasnowłosy
odetchnął i niespodziewanie jego twarz rozluźniła się.
– No
– powiedział z uśmiechem – to teraz możemy przejść do
obgadania naszych spraw! Chciałeś się ze mną pobawić, pamiętasz?
Jiraiya
patrzył na niego przez chwilę z niezrozumieniem wypisanym na
twarzy, a potem roześmiał się serdecznie.
– Ty
nigdy nie przepuścisz okazji żeby mnie pognębić, nie?
– Cieszę
się, że pamiętasz – wyszczerzył zęby Jaki. Z jego palców
wystrzeliły dwie nitki wody ku sklepieniu. Wyciągnął jedną z
nich ku Sanninowi. – To jak, podejmiesz się?
Jiraiya
zareagował na pomysł z wigorem i niespodziewaną radością. Tyle
godzin siedział w nerwach, a teraz wiedząc, że wszystko jest w
porządku z ulgą poddał się „zabawie”.
W
istocie wyglądało to trudniej niż się spodziewał. Niemal
natychmiast obrócił się o 180 stopni nie mogąc utrzymać
równowagi.
– Agh
– stęknął Jiraiya – Jak się tym posługiwać?!
Gdzieś
z boku rozległ się chichot. Zanim białowłosy zdążył się
obrócić rozległo się głuche uderzenie – Jaki wpadł na niego z
impetem, zaciskając dłonie na jego szyi.
– No
dobra, Sanninie – mruknął Jaki tuż przy jego uchu. – Pokażę
ci podstawy, ale wszystko zależy od tego jak szybko je załapiesz.
– Niech
będzie, Sensei – przedrzeźnił go
Jiraiya – Ucz mnie.
Niższy
chłopak wyjaśnił mu pokrótce zasady posługiwania się cienkimi
nićmi wody. Jako iż białowłosy nie potrafił ich tworzyć, musiał
radzić sobie tym co umiał. Wokół rąk stworzył grubą powłokę
ziemi na której uformował krótkie bloki.
Zasady
„gry” były proste. Ten, który spadnie – przegrywa.
Najtrudniejsze
okazało się być utrzymanie równowagi. Jaki nie chciał poświęcić
mu dużo czasu – złośliwiec pragnął jak najszybciej
skompromitować Jiraiyę. Tak więc zaczęli zaraz po krótkim
treningu co jak działa, gdy jest się w powietrzu.
Komnata
nie była zbytnio duża – białowłosy i blondyn mimo iż
znajdowali się po przeciwnych krańcach sufitu dokładnie widzieli
siebie nawzajem.
Jaki
zaczął pierwszy. Począł krążyć wokół Jiraiyi i popisywać
się. Sannin musiał przyznać, że był w tym cholernie dobry.
Drobna budowa ułatwiała mu zwinne poruszanie się w powietrzu.
Robił salta, fikołki, skakał z miejsca na miejsce demonstrując
swoją szybkość. A dookoła świstały cicho strugi wody, które
zdawały się tańczyć dookoła młodego chłopaka.
Białowłosy
był wdzięczny za czas, który otrzymał. Mimo to, nie wiedział jak
mógłby wygrać potyczkę. Jedyną rzeczą, która miała sprawić,
że nie spadnie tak od razu było użycie chakry ziemi.
No
i odrobina wiedzy i szaleństwa.
Odbił
się ciężko od ściany licząc, że siłą mięśni zdoła
wytworzyć potrzebną szybkość. Przeliczył się. Prędkość była
tak zawrotna, że nie zdążył uformować żadnej pieczęci i z
impetem rąbnął w ścianę naprzeciw.
Poprzez
ostre igiełki bólu i pulsowanie krwi w żyłach usłyszał cichy
chichot. Następnie, nieco z opóźnieniem, poczuł ból w tylnych
częściach ciała. Śmiech rozległ się ponownie, tylko bliżej.
– To
wcale nie takie łatwe, nie? – usłyszał głos Jakiego tuż obok.
Jiraiya
nagle, pod wpływem szaleńczego impulsu, wysłał ogromną ilość
chakry do ściany, która w ułamku sekundy przebiegła po niej,
rzucając się na ciało drobniejszego chłopaka.
Sannin
usłyszał głośne stęknięcie i obrócił się w jego kierunku,
próbując zogniskować spojrzenie.
Jaki,
chwycony przez chakrę ziemi wypuszczoną przez Jiraiyę, miotał się
wściekle próbując się jej pozbyć. Miał uwięzione dłonie, więc
nie mógł złożyć pieczęci.
Sannin
poruszył się, zmuszając odrętwiałe po uderzeniu mięśnie do
ruchu. Najgorzej było z twarzą. Czuł, że ma zdeformowany tudzież
złamany nos oraz nie mógł poruszyć szczęką bez odezwania się
piekącego bólu na granicy policzki-oczy.
Obrócił
się i posiłkując się wyłącznie na własnej chakrze a nie
cienkiej wodnej lince, niezgrabnie ruszył ku Jakiemu.
Ten
rzucił mu wściekłe spojrzenie i skupił się na twardej grudzie
ziemi, która oplatała mu dłonie. Widać było, że ledwo trzyma
się ściany i tylko wyćwiczone mięśnie utrzymują go przed
bezradnym zwiśnięciem.
Gdy
Sannin był tuż, tuż i nawet udało mu się przywołać na twarz
coś, co imitowało uśmieszek, młody chłopak zaskoczył go.
Wodna
linka, którą był przytwierdzony do stropu niespodziewanie została
przerwana, zagięła się i mocnym biczem przecięła grudę ziemi
(przy okazji smagając białowłosego po twarzy).
Młodzian
krzyknął tryumfująco i momentalnie, przy wtórze wijących się
kłębów wody, uderzył w oniemiałego Jiraiyę.
Ten
jęknął przeciągle i zdążył uformować jedynie prowizoryczną
barierę, która częściowo uchroniła jego ciało przed bolesnym
upadkiem.
Jaki
zeskoczył obok i, nie czekając aż Sannin się podniesie, zaczął
zwyczajowo paplać.
– Ale
mnie zaskoczyłeś, to muszę ci przyznać! Całkiem nieźle jak na
nowicjusza
Białowłosy
nie musiał na niego patrzeć, by zobaczyć jego wredny uśmieszek.
Przewrócił się na plecy i wpatrzył się w omotany cieniami sufit.
– Ale
mój cel został osiągnięty: odegrałem się za tą akcję na
pierwszym treningu. To co, chcesz się pouczyć manewrów w
powietrzu? Tym razem zupełnie uczciwie! – zaśmiał się
złośliwie, zaprzeczając swym słowom. Jiraiya usiadł i zaczął
ostrożnie badać stan nosa. Syknął, gdy jego palce natrafiły na
niewielkie zgrubienie.
– Ech...
– Jaki usiadł naprzeciw niego i wyciągnął dłonie ku twarzy
białowłosego – Jak mniemam nie porozmawiamy póki twój nos cię
rozprasza.
Jiraiya
poczuł jak ciepłe strumienie leczniczej magii przenikają jego
twarz. Odetchnął z ulgą i zamknął oczy.
– To
nie tak – odezwał się – Gratuluję ci zwycięstwa. To była
ciekawa zabawa i znacznie bezpieczniejsza od przeciągania liny.
Tylko wiesz... Ten sufit, to zamknięte pomieszczenie... Mam
wrażenie, że więzi mojego ducha. Wśród przestrzeni, drzew,
latanie sprawiłoby mi większą frajdę.
Jaki
odstąpił od medycznych zabiegów i spojrzał mu w oczy. Po raz
pierwszy Jiraiya zawstydził się swoich słów i uciekł przed
wzrokiem rówieśnika. Zapadła cisza, blondyn wpatrywał się
przeszywającym spojrzeniem w Sannina, a ten cały spięty uparcie
wgapiał się w ścianę. W końcu białowłosy nie wytrzymał.
– Dobra,
dobra NIEWAŻNE! Zapomnij, że...
– Mogę
sprawić, byś zobaczył niebo. – przerwał mu cicho Jaki.
x X x
cdn.
Cóż,
Babę mam napisaną mniej więcej w połowie ale, cholera, tak bardzo
nie mam ochoty spisywać jej dziejów teraz.
Pochłonął
mnie całkowicie Jaki i reszta drużyny, którzy to będą mieli
znaczący wpływ na charakter Jiraiyi. Dla przykładu to od nich
nauczy się zboczoności i wiecznego optymizmu, ale ciii! Więcej nie
zdradzę!
Tak
więc Baba idzie jak na razie w odstawkę, by powrócić za kilka
rozdziałów.
Nikano
Poszukiwanie przecinków jest moją pasją i w paru miejscach bym je wsadził, lecz to zboczenie zawodowe;)
OdpowiedzUsuńCiekawe co będzie dalej, bo nie powiem, interesuje mnie to co się stanie później. Powiem prawdę, o wiele lepiej się czyta dalsze części, niż te pierwsze, ale to normalne :D
Oby tak dalej.
PS. Dalej denerwują mnie te duże dziury pomiędzy tekstami.
Właśnie, cholera, nie wiem czy się nie wziąć za edycję całości tego tekstu. I powrócić do akapitów.
UsuńTaak jeśli chodzi o przecinki to to przez Sapkowskiego. Powiedział kiedyś "trzeba wstawiać przecinki tam gdzie się bierze wdech i nie powinno się ich wstawiać co drugie słowo" czy coś w ten deser. Te słowa zakorzeniły się w mojej głowie i nie chcą wyjść. Zawsze przy edycji tekstu największe problemy mam z przecinkami i wstawiam ich za dużo/za mało .__.