Jiraiyę
zatkało. Co on właśnie powiedział?! Mogę zobaczyć niebo? Chce
dopuścić się zdrady swojego ludu i wyprowadzić mnie na zewnątrz?!
W
jego głowie kotłowało się mnóstwo myśli, ale niemal natychmiast
przyćmiło je jedno pytanie.
– Pozwolisz
mi stąd zbiec? – wypowiedział je na głos i od razu poczuł, że
było ono bardzo nie na miejscu.
– Pogięło
cię?! – słusznie zareagował Jaki i gwałtownie odsunął się od
Sannina, jakby ten był wyjątkowo paskudnym robalem. – Jak śmiesz
w ogóle zakładać...!
– Nie,
nie, nie! Nie tak to zrozumiałeś! Zobligowałem się pomóc twojemu
ludowi, więc nie ucieknę jak tchórz przed wykonaniem zadania.
Tamten
nadal patrzył się na niego podejrzliwie.
– Lepiej
się spręż z wyjaśnieniami, bo za kilka sekund nie będziesz miał
czym wyjaśniać
– Już...
– westchnął białowłosy – Stwierdziłem, błędnie zresztą,
że chcesz się dopuścić zdrady, żebym opuścił to miejsce i mógł
zobaczyć niebo.
Jaki
spiął mięśnie jeszcze mocniej. Jednak nie zaatakował Jiraiyi.
Powiedział nad wyraz spokojnie:
– Masz
rację po części. Te działania będą wbrew zleceniom Pani, jednak
nie zamierzam ci dopomóc w ucieczce. To byłby jednorazowy wypad na
kilka godzin, byś mógł odetchnąć świeżym powietrzem. Robię to
wyłącznie dla dobra treningu! Jak widać dłuższe przebywanie w
zamkniętym obszarze ci nie służy. – Jaki zacisnął usta i
rzucił mu wyzywające spojrzenie. – Ale jeśli tego nie chcesz i
oskarżasz mnie o taką okropność jak zdrada, to jak widać moja
propozycja była nie na miejscu.
Jiraiyi
wciąż ciężko było mu zebrać myśli, więc wymamrotał to, co
uważał w tej chwili za słuszne.
– Chciałbym
wyjść i zobaczyć niebo. Wybacz.
Jaki
zacisnął mocno powieki, wykrzywił twarz. Po dwóch sekundach
wypuścił głośno powietrze, rozluźniając się. Spojrzał na
białowłosego z determinacją.
– Wiem,
że podjąłem słuszną decyzję. Mówiłem pod wpływem chwili,
jednak ta wyprawa jest słuszna. Nie jesteś taki jak my. Nie możesz
żyć na uwięzi. Twoja dusza potrzebuje oddychać.
Jiraiya
wpatrywał się w niego ze zdziwieniem. Ten młody, zawsze wesoły
chłystek, porywczy, żywiołowy, pełen energii zaskoczył go. Jego
jasne, zazwyczaj pełne figlarnej przewrotności oczy teraz były
jednolicie niebieskie. Ich powierzchnia była niezmącona i
nieprzenikniona dla Sannina.
– ...Kim
wy jesteście? – zapytał Jiraiya bezwiednie. To nie on mówił, to
przemówiły jego obawy, ale i strach, który z każdym dniem
spędzonym u Ludu Wody pogłębiał się.
Wpatrywał
się uporczywie w Jakiego, ani myśląc wycofać się ze swojego
pytania. Musiał znać odpowiedź. Musiał zostać uspokojony. Nie
wiedział skąd nagle wytworzyły się u niego takie emocje. Strach
przyszpilił go do ziemi, nie dając się poruszyć czy wziąć
oddechu. Jego mięśnie spięte były do szaleńczej ucieczki.
Miał
ochotę dotknąć swoimi zimnymi dłońmi swego karku, chciał
ścisnąć mięśnie ramion ku górze by choć trochę ulżyć
ciężarowi, który dyszał nad nim złowieszczo. Zorientował się,
że ten strach był w jego wnętrzu od dłuższego czasu. Zbyt wiele
się wydarzyło, zbyt wiele niespodziewanych, niezrozumiałych dla
Jiraiyi wydarzeń miało miejsce. Zbyt potężna była Substancja
Życia. Mogła podbić świat. Każdy Wodny mógł z łatwością
pokonać Jiraiyę, a on nie był w stanie walczyć z żadnym z nich
na równi. Białooka bogini tylko zbliżyłaby się do niego, a on
wiłby się w agonii u jej stóp. Nawet Jaki... Jaki, który był
jego uczniem, rówieśnikiem, był niższy, mniej umięśniony, nie
ćwiczył się w żabiej magii, nie walczył na wojnie, nie uczył
się technik od najlepszych ninja... Nawet on był w stanie go
pokonać.
A
teraz Jaki patrzył się na niego i widział emocje, które nim
targały, widział, że Jiraiya jest bliski załamania. I dziwił
się, bo od samego początku coś innego wyczuwał w białowłosym.
Wolę walki, a nie tchórzostwo. Sądził, że Jiraiya był
drapieżnikiem, a nie ofiarą. I zdał sobie sprawę, że zupełnie
źle wszystko zinterpretował.
– Jesteśmy
chorzy, Sanninie. Pani ci tego nie mówiła? Trawi nas choroba, która
przeżera nas od urodzenia, wnika w nasze kości i umysły. Nikogo
nie oszczędza, nikomu nie okazuje litości. Jesteśmy jak te naiwne
lisy, które...
– Nie
obchodzi mnie to! – wypowiedź Jakiego przerwał krzyk. Blondyn
otworzył usta, niepewien jak zareagować. Jiraiya głowę miał
pochyloną nisko, chował ją pomiędzy masywnymi barkami,
jednocześnie trzęsąc się na całym ciele.
– Możecie
być kim chcecie, żadna choroba nie usprawiedliwia czynów! –
krzyknął ponownie białowłosy.
Dotknął
czołem kamiennej posadzki, jakby chciał wchłonąć jej chłód. W
końcu uniósł twarz całą zaczerwienioną od emocji. Spojrzał na
Jakiego, a w jego oczach tliła się tłumiona wściekłość i...
smutek?
– Chcę
was zrozumieć – powiedział powoli. – Po to tutaj jestem. Kogo
tam obchodzą moje emocje. Mnie nie. One po prostu są. Za to waszych
uczuć nie rozumiem. A wy nie mówicie. Pokazujecie mi tajemnice, ale
nie znajduję odpowiedzi na nie. A wy milczycie nadal.
– Przecież
tłumaczyłem ci...
– To
nie było wytłumaczenie, przyjacielu – przerwał mu Jiraiya.
Powoli rozprostowywał zaciśnięte pięści. – To było
tłumaczenie, do tego zdawkowe. To mi nie wystarcza.
Jaki
uniósł dłoń, dając znak, że się zastanawia. Jiraiya odchylił
się do tyłu i wpatrzył się w kamienisty strop. Zamknął oczy,
pozwalając by gniew powoli opuszczał jego ciało. Wściekłość
była dobrym sposobem na pozbycie się strachu. Czuł, że oba te
uczucia opuszczają jego ciało: zarówno strach jak i gniew.
Skumulowanie dwóch negatywnych odczuć, ale wymuszających przeciwne
zachowania, skutecznie rozładowało napięcie. Powoli wracała mu
trzeźwość myśli.
– Wyjdźmy
stąd. – usłyszał – Teraz. Wstawaj, Sanninie.
Zaskoczony
Jiraiya otworzył oczy i zobaczył, że Jaki stoi i wpatruje się w
sufit.
– Dobrze
– zgodził się bez namysłu. Poczuł falę podniecenia, czuł się
jakby miał właśnie uciec i odciąć się od wszystkich problemów.
Wiedział, że nie ucieknie, wiedział, że po kilku godzinach wróci
do domu Ludu Wody. Mimo to nie mógł pozbyć się tego
irracjonalnego odczucia.
Wyszli
na pusty korytarz, pośpiesznie wybierając jeden z kierunków.
Niemal biegli, chcieli pobiec, lecz nie byłoby to mądrym pomysłem.
Nie chcieli być mądrzy.
Spięte
mięśnie, zaciśnięte zęby, próba kontrolowania oddechu, drobne,
raniące stopy kamyczki w sandałach i pęd. Wyciągnięte dłonie
Jakiego, by otworzyć przed nimi przejście do kolejnej części
korytarza. Jasna nitka wody wokół nadgarstka. Blond włosy
skotłowane w wewnętrznym chaosie. Ciemne, kamienne ściany, które
przewijały się po obu stronach. Brak zmian. Za nim tunel tonący w
ciemności, przed nim blond włosy. Słabe światło pnącz mori.
Jeśliby się zatrzymał, zostałby sam. To samo przed nim, to samo
za nim. Nie mógł zgubić jasnych, pełnych wiatru włosów.
Urywany
oddech, przyjemne rozgrzanie mięśni. Kamyczki w sandałach. Czuł,
że żyje. Podniecenie tym, co go czekało. Coś, za czym tak bardzo
tęsknił w swej komnacie z niskim sufitem. Ogromna przestrzeń,
dający wolność trójwymiar albo i nawet czterowymiar nieba. W tej
chwili wszystko, co związane z Ludem Wody było bardzo przytłumione,
dwuwymiarowe. Liczyło się tylko niebo, tylko gwiazdy, równie
samotne jak on, tylko jasne, leniwe chmury, tak lekkie i ulotne, a
trwające każdego dnia, tylko ta harmonika błękitu, która...
Muzyka.
Jiraiya omal nie upadł. Zamachał rękami i zatrzymał się. Przez
przestrzeń, przez kamienne ściany przenikała powolna melodia.
Drżał on, drżały ściany przesycone dźwiękiem. Tylko śpiew,
śpiew zapomnianego przez świat człowieka. Pełen samotności i
rozdzierającej duszę tęsknoty. Powolny, bardzo powolny. Mogący
trwać wieczność, równocześnie przez wieczność będąc tylko
jednym dźwiękiem.
Jaki
również się zatrzymał. Stał równie nieruchomo jak Jiraiya i tak
jak on, został zatrzymany muzyką. Śpiew był ewidentnie kobiecy,
jednak pełen niskich tonów, głębokich, przesyconych męską siłą.
Po
chwili, po wieczności słuchania, Jaki dotknął ściany. Melodia
ucichła. Zwrócił swoje oczy ku Jiraiyi.
– To
co słyszałeś. Ta piosenka. Od wielu lat jej nie słyszałem. –
jego oczy były pełne bólu. – To bardzo ważne, że ona
śpiewała... – zamknął oczy i westchnął z ulgą. – To
dobrze, to dobrze...
Przytrzymał
się ściany, oparł czoło o chłodne kamienie. Jiraiya zrobił to
samo.
– O
czym ona śpiewała? Czy to były słowa w waszym języku? –
odważył się zapytać.
– Nie...
– odpowiedział cicho Jaki. Słowa dźwięczały głucho w cichym
korytarzu – Ona, moja siostra, nie mówi. Jedynie śpiewa w sobie
tylko znanym języku. Ale kiedyś... Kiedyś raz, tylko jeden,
przemówiła do mnie we wspólnym. Przetłumaczyła mi fragment
jednej z piosenek, którą właśnie śpiewała.
Jak
możesz oczekiwać, że ktoś będzie cię kochał, jeśli nie
kochasz siebie
Tniesz
innych akceptacją, płacząc o pokój wśród ludzi
Nie
chcesz pokoju, chcesz tylko rąk, które cię kochają,
By
było ich kilka, dwie pary, może trzy,
By
głaskały cię po głowie bez włosów,
By
dały ci miłość, byś przestała udawać
Jednak
bronisz się przed tym, boisz się,
Bo
żyć inaczej nie umiesz
Nikt
cię tego nie nauczył
Jaki
wyrecytował słowa piosenki sucho, spokojnie, niemelodyjnie. Odszedł
od ściany, stanął prosto, wbił spojrzenie w Sannina.
– To
bardziej wiersz, niż piosenka – stwierdził Jiraiya – Jest
bardzo piękny. Tą treść słyszałem w tej melodii, której słów
nie rozumiałem. Ale powiedz mi: O kim twoja siostra śpiewała?
Jaki
odwrócił się w stronę niknącego w cieniach korytarza. Jiraiya
nie widział jego twarzy.
– O
sobie – powiedział blondyn i ruszył biegiem, nie oglądając się.
Jiraiya
ruszył za nim biegiem, nie zdążywszy zastanowić się nad jego
słowami głębiej. Był w szoku, jednak nie mógł zgubić jasnych
włosów, które plątały się w wietrze swego własnego chaosu.
Musiał
wyjść na zewnątrz i odetchnąć do wtóru oddechu nieba. Pozwolić
myślom krążyć swobodnie, błądzić, znaleźć odpowiedzi.
Zbyt
wiele wokół było zagadek, a Jiraiyi nigdy nie szło dobrze
rozwiązywanie ich bez kartki papieru.
x X x
cdn.
Po
pierwsze: przeprowadziłam edycję całości tekstu, który
umieściłam na blogu. Wszystkie rozdziały są poprawione,
wprowadziłam akapity(których na blogu nie widać ;_;) i zamieniłam
krótkie myślniki (-) na długie (–)... Myślę, że teraz
wszystko wygląda lepiej.
Po
drugie: przy okazji edytowałam wygląd bloga. Niezbyt się na tym
znam - chciałam by w tle szczerzył sięJiraiya, ale wyglądało to
tak źle, że zdecydowałam się na taki wygląd bloga.
Po
trzecie: Zajawka na Jiraiyę znowu powróciła, więc można się
spodziewać dalszych rozdziałów w niedługim czasie.
Po
czwarte, czas się zabrać za matmę XD
Po piąte: Dziękuję Ci, Kubo, za pomoc z akapitami :D
Aha, i na koniec: pojawiły się "oceny" pod tekstem: czy fajne, czy beznadzeja etc. Byłabym wdzięczna za głosy. To anonimowy i szybki sposób na to, bym mogła dowiedzieć się czy to co piszę się podoba czy muszę coś zmienić. Oczywiście najlepsze byłyby komentarze, ale rozumiem że nie każdy lubi komentować.
Nikano
Ciekawie, ciekawie, ale czemu nagle czcionka się zmienia?? (Z 10 na 12)
OdpowiedzUsuńWreszcie, nie powiem, zaczyna mnie to ciekawić bardziej i powiem po prawdzie, że coraz lepiej i przystępniej "bazgrzesz".
Dammit, w wersji do edytowania czcionka jest jednolita
UsuńCoraz mniej mi się podoba blogger.
Jednak, powiem prawdę, podoba mi się to stonowane tło, a z kimkolwiek w środku lub po boku mocno by biło w oczy i roztrajało. Jak na przykład u siebie zmieniłem: http://wojnygalaktyki.blogspot.com na bardziej stonowane tło, które jednak łączy się z tematem postów ;)
OdpowiedzUsuńTwoje jest ogólne, że tak powiem.
Mi blogger pasuje i nawet się podoba, można z nim dojść do porozumienia :D
O, fajnie to teraz u Ciebie wygląda. Dużo bardziej czytelnie i nie narzuca się już tak bardzo.
UsuńMoje jest ogólne, owszem. Jak będę miała czas i chęci to może za jakiś czas się pobawię żeby wkleić twarz Jiraiyi na tło... Ale to może potrwać jakiś czas :D
PS: Może ja po prostu jestem blondynką i się biję jak ta głupia z bloggerem a on taki prosty. Hell knows