wtorek, 20 maja 2014

Rozdział siódmy cz2

Białowłosy od razu wyczuł okazję do przeżycia przygody.
– Podróż? Zawsze i wszędzie – uścisnął dłoń Asuny. Uśmiechnęli się do siebie serdecznie. Reszta Wodnych skinęła mu głową na powitanie.
– Spisek? – zapytał z niedowierzaniem Jaki, cofając się powoli. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie.
– Yoshitaka, idźcie wraz Ukyo i Sanninem przyprowadzić konie dla nas. – polecił Asuna. – A ty, Jaki, uspokój się. Zaraz wszystko ci wyjaśnię.
Białowłosy bez sprzeciwów zostawił mężczyzn samych. Ise dołączyła do nich. Jiraiya zrównał się z nią.
– Coś ty taki chętny do podróży? – zwróciła się do niego, nim zasypał ją pytaniami. – Nawet nie wiesz jaki jest nasz cel. Jaki miał chociaż na tyle rozumu by zapytać o nasze intencje...
Jiraiya zaśmiał się.
– Och, nie bądź taka poważna – na jego słowa kobieta zmrużyła oczy – Nie wątpię w słuszność waszych intencji, poza tym mam dość dziwienia się. Nie mam cholernego pojęcia skąd wiedzieliście, że opuściliśmy dom i że będziemy wracać akurat tą drogą. I wiesz co? Nie obchodzi mnie to zupełnie. Po prostu jedźmy, jedźmy czym prędzej, czym chyżej.
Założył dłonie za głowę i z uśmiechem wpatrzył się w niebo. Kobieta obok niego szła w milczeniu. Białowłosy wyczuwał negatywne emocje, które gorzały w jej wnętrzu.
„Co za wybuchowa kobitka się nam trafiła”, pomyślał. Emanuje złością i niewymowną agresją. I ledwo co się powstrzymuje, by nie dać im upustu.
Co oni jej zrobili? Co oni zrobili kobietom z Ludu Wody?
Poczuł do niej sympatię poprzez ból, który ją wypełniał – wydawał mu się być rodzimy do tego, który sam odczuwał. Ból samotności i wyobcowania. Ciekawe, czy on również byłby zdolny do takiej agresji.
– Sanninie! Tutaj!
Ukyo wyrwał go z rozmyśleń. W dłoniach trzymał lejce czwórki koni. Wraz z Ise przejęli je od niego. Młody chłopak uśmiechnął się szczerze do Jiraiyi.
– To świetnie, że z nami jedziesz, Sensei – zagadnął nieśmiało. Sannin speszył się na moment, by po chwili wybuchnąć prawdziwie rubasznym śmiechem.
– Widzisz, młodzieńcze, każda wyprawa, w której uczestniczy wielki Jiraiya-sama, jest skazana na sukces!
Ukyo zapatrzył się na niego.
– Ropuszy Mędrcze, nauczyłbyś mnie żabiej magii? – zapytał piskliwym głosem. To pytanie wytrąciło Jiraiyę z równowagi.
Ukyo zawstydził się swoją śmiałością.
– Wybacz moją bezpośredniość, Sensei – mruknął. Wskoczył na konia. – Pojadę przodem
I już niknął w koronach drzew.
Obok niego szła Ise, robiąca na szydełku.
Jiraiya wpatrywał się zamyślony w niebo.
Ise zdjęła majtki i wymachiwała nimi jak flagą.
Jiraiya myślał o ciężkiej misji nauczenia Ludu Wody żabiej magii.
Zdawała się dawać flagą znaki sześciu płonącym koniom, które zachęcająco kiwały biodrami.
Jiraiya wyrwał się z zamyślenia i zwrócił na nie uwagę. Stwierdził:
– Konie to przerażające istoty. Doprawdy, nie daj się zwieść Ise. Zabiorą cię na mrożącą krew w żyłach przejażdżkę i nic już nie będzie takie samo.
Ise naśladowała ruchy koni. Jej nagie biodra poruszały się spazmatycznie.
– To nie jest kuszące. Przestań – westchnął – W głowie mi się kręci od tego waszego kiwania.
Skinął na konie i kobietę. Oni nie przestawali.
Nagle Jiraiya zatrzymał się. Zorientował się, że w tej sytuacji coś mu nie pasowało. Przyjrzał się znielubionym płonącym koniom i nagiej kobiecie kiwających się w transie.
– Ach! – uprzytomnił sobie – Gdzie się podziały konie o brązowych grzbietach, które prowadziliśmy?
Szukał odpowiedzi u tańczących, jednak oni byli zajęci sobą.
– Bardzo jesteście samolubni. – powiedział na głos, a następnie rozejrzał się w poszukiwaniu altruistów.
Yoshitaka spokojnie palił fajkę. Dookoła niego słychać było miauknięcia kotów. Jiraiya otworzył usta, żeby zapytać gdzie są owe koty, jednak rozmyślił się. Yoshitaka wyglądał na zadowolonego z obecnej sytuacji, więc nie należało wtrącać inwazyjnych pytań.
Jiraiya usiadł na pieńku. Wzgórzu. Patrzył na korony drzew. Układały się we wzory. Kształty te przypominały mu... przypominały mu...
– Sensei! – rozległ się krzyk.
Jiraiya nie odrywał wzroku od drzew.
– Sensei! Sensei! – coś wstrząsnęło jego ciałem, rozmyło krajobraz. – Sensei! Sensei! Sensei! – piskliwy głos wybijał kolejne drzewa, kolejne kształty zanikały. A był tak blisko odgadnięcia... „Przestań!”, chciał zawołać, ale z jego ust wydobył się tylko głuchy świst.
Przed jego oczami pojawiała się postać młodego, przestraszonego młodzieńca, który stawał się coraz bardziej materialny dzięki zaklęciu. „Sensei, sensei”. Jiraiya próbował sobie przypomnieć czy znał to zaklęcie, tę technikę. Kiedyś się uczył... uczył się...
I wtedy świat odbiła inna siła. Młodzieniec zniknął, korony rozmyły się doszczętnie, a Jiraiyi skręciło wnętrzności.
W następnej chwili, choć ciężko powiedzieć, która z chwil była tą następną, wszystko ustabilizowało się. Jiraiya zwalił się na podłogę. Pniaka, wzgórza już nie było. Było za to ciemne podziemie. „Lud Wody”, przemknęło mu przez myśl. Podniósł się. I nagle dotarły do niego minione wydarzenia.
– Ukyo! – krzyknął w przestrzeń – To był on, to byłeś ty, Ukyo!
Gwałtownie rozejrzał się dookoła. To nie były podziemia Wodnego Ludu. Nie były przesycone t ą energią.
– Majtki, majtki jako flaga? Co do cholery?! – Jiraiya ciężko usiadł na podłodze. Nagle zarumienił się – Majtki! A ona była...
Zadławił się. Jego umysł był zlepkiem chaotycznych myśli, a on podświadomie wracał ku pięknej, nagiej Ise kołyszącej kusząco, choć spazmatycznie, biodrami.
– Jesteś jeszcze większym zboczeńcem niż jak cię widziałem kilka lat temu. – w mroku odezwał się wyrazisty, ziemisty głos.
Jiraiya drgnął. Od razu poznał osobę, która się odezwała. Pomimo zamętu jego umysł pracował na najwyższych obrotach.
Wpatrzył się w zarys postaci.
– A więc to ty stoisz za tymi wydarzeniami, Orochimaru.

x X x
cdn.


Po długiej przerwie wróciłam do pisania. Stało się tak za sprawą: Kuby, bo napisał i przypomniał mi o blogu za co mu dziękuję, dalej: przyczyniło się ku temu czytanie miniksiążki o Salvadorze Dalim oraz powrót do domu. Kilka dni temu wracałam o zmroku i usłyszałam kumkanie żab. Rozterki, które wtedy mnie dopadły zachowam dla siebie, jednak musicie wiedzieć, że mieszkanie na wsi jest wspaniałe. Dobrze działa na człowieka i na wenę. Do następnego.
Nikano

niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział siódmy cz1

Z ciemności korytarzy smaganych słabym światłem pnącz mori wyszedł w drugą ciemność. Jednak ta była inna, nie klaustrofobiczna. Była ciemnością naturalną, nie nachalną, przyjemnie ciemną.
Obok niego stanął Jaki. Uśmiechał się. Miał wyprostowane ciało, a twarz zwróconą ku górze, ku niebu. Jiraiya spojrzał na siebie. Jego masywne ciało również się nie garbiło. Nie potrafiło. Za to jego umysł był blisko ziemi, wykrzywiony w ukłonie. Uniósł twarz ku cienkiej tarczy księżyca.
Przypomniał sobie noce, które spędził w samotności podczas wędrówki donikąd. To samo niebo towarzyszyło mu podczas pijackich nocy z Tsunade. Podczas dziwacznych, niezrozumiałych mu wypraw z Orochimaru po pobliskich moczarach. Trening nocny z mistrzem Sarutobim. Randka z kobietą, której imienia nie potrafił sobie przypomnieć. Wspomnienie, gdy Minato wraz z Kushiną stali u progu jego drzwi i przekazali mu wieści o ich związku.
– Niebo – wyszeptał – Nareszcie niebo.
Jaki położył mu dłoń na ramieniu.
– Chodź. Pokażę ci dobre miejsce, skąd można patrzeć na okolicę.
Jiraiya dał się poprowadzić, cały czas oniemiały nadmiarem bodźców. Pamiętał noc, pamiętał niebo. A teraz wreszcie je zobaczył. Był szczęśliwy, był wolny, nareszcie żył. Jego serce biło mocno, gwiazdy tańczyły na jego powitanie, a chmury białe od księżycowego światła wołały o dołączenie w miękkim śnie.
– Nie chcę wracać. – wyrwało mu się. Jaki zatrzymał się. Spojrzał na niego. A Sannin kontynuował. Mówił szybko, by mu nie przerwano. – Te ciasne korytarze, wszędzie półmrok, stłumione światło pnącz mori, wasze jasne oczy i włosy, niski sufit, małe pomieszczenia... Jak wy możecie tak żyć? Co was tam trzyma? To, że Substancja Życia daje wam moc?
Zamilkł, skrzywił się i spojrzał na księżyc. Po chwili Jaki mu odpowiedział.
– Odpowiem ci, Sanninie, jeśli naprawdę tego chcesz. Bo widzę, że nie uciekniesz od nas. Te słowa pełne goryczy, które płyną z twoich ust... Wiem, że tęsknisz za wędrówką i wolnością. Ech...Chociaż nadal nie mam pojęcia jak ci się uda nam pomóc.
Pociągnął za rękaw wyższego mężczyznę.
– Chodź
Pobiegli. Jiraiya śledził drogę. Nie kluczyli wśród drzew, biegli centralnie prosto nie zważając na nic. Przyspieszyli mimowolnie, mimowolnie radowali się swobodą ruchów, miękkim podłożem pod stopami, przyjemną ciemnością drzew i późnej nocy.
W końcu zatrzymali się pod stromym, dość wysokim wzniesieniem. Jaki zerknął na Jiraiyę. W jego oczach zaświecił się przewrotny ognik. Spiął mięśnie i począł zwinnie wskakiwać po wystających korzeniach i odłamkach skalnych. Białowłosy nie pozostał długo w tyle. Roześmiał się i dołączył do wyścigu na szczyt.
Dotarł na górę przyjemnie zdyszany. Orzeźwiające nocne powietrze przyjemnie kuło go w płucach.
– Znowu wygrałeś, Jaki. – powiedział i podszedł do jasnowłosego chłopaka. Znajdowali się na stromym wzniesieniu, ponad koronami najwyższych drzew. Przed nimi rozpościerał się widok na większą część kotliny.
Jiraiya westchnął.
– Nie miałem pojęcia, że znajdujemy się w takim miejscu... Ależ malownicza okolica.
Jaki skinął głową i wyciągnął ramię przed siebie.
– A tak wygląda nasz dom, Sanninie.
Białowłosy podążył wzrokiem za jego palcem. W tamtym kierunku znajdowało się spore wzniesienie, choć nie przewyższało wysokością okolicznych wzgórz. Było obrośnięte mchem i karłowatymi krzakami. I wyglądało nadzwyczaj... zwyczajnie. Jiraiya nie mógł uwierzyć własnym oczom.
– To tutaj znajdowałem się przez ostatnie... ile czasu minęło? Dwa miesiące?
– Coś koło tego. I tak, to nasz dom. A co, spodziewałeś się czegoś bardziej monumentalnego? – zaśmiał się blondas.
– Toż to zwykły pagórek, nie różniący się niczym od sąsiednich pagórków! Od wewnątrz wygląda to dużo bardziej imponująco.
– A i owszem. Pozory mogą mylić – uśmiechnął się krzywo Jaki. – To, co znajduje się w środku często bywa diametralnie różne od zewnętrznej otoczki.
Jaki spojrzał na niego i wskazał gestem niewielkie głazy, znajdujące się tuż obok. Usiedli. Jiraiya wpatrywał się w niknącą w mroku kotlinę. Jego wzrok tak przyzwyczaił się do patrzenia blisko, do napotykania ścian na linii spojrzenia, że teraz jego oczy łzawiły od dłuższego spoglądania na dalej znajdujące się obiekty.
– Zemsta – odezwał się Jaki. Jiraiya spojrzał na niego skonfundowany. Blondyn mrużył oczy. Jego ciało było spięte. – Przez chęć zemsty tacy się staliśmy. Przed wiekami, nasi przodkowie byli wrażliwymi wyrzutkami, szukających swego miejsca na ziemi. Uwierzysz, że ich pra-, pra- i jeszcze z pięć „pra” wnuczkowie to ludzie pokroju Yoshitaki? Albo taka mało kobieca i pozbawiona uroku Ise? – zamilkł na chwilę. Po czym wyciągnął w jego kartkę. Jiraiya przyjął ją z rezerwą. – Czytaj, Sanninie. Czytaj i myśl. A później opowiem ci pełną historię Ludu Wody.

Jesteś wężem, masz kilka oblicz
Jednak skóra twa nie jest gadzia
Jesteś żabą, nurzasz się w wodzie
Jednak czy ogień nie pali śluzu?

Żyjesz w pustelni, samotnie tworzysz historię
Nic nie jest wieczne;
Oddajesz się uciechom ciała

Posiadasz mądrość
Do kogo ona należy?
Cztery maski
Którą z nich przybierzesz?
Które oblicze ukarzesz
Kim będziesz tym razem

Decyduj, kogo będziesz zbawcą
Pamiętaj, czas ucieka

Wraz z czytaniem tekstu, w Jiraiyi coraz bardziej narastała wściekłość. Wiedział przez kogo były napisane te słowa. Wiedział też w jakim celu. I to właśnie doprowadzało go do białej gorączki. Kartka spłonęła w jego dłoni. Jaki nijak nie zareagował na emocjonalny wybuch Jiraiyi; w ogóle nie patrzył na białowłosego ninję. Oparł się o skały i wpatrzył się w niebo. A Jiraiya przechodził w swym wnętrzu małe piekło.
Całe jego ciało gotowało się od wewnątrz. Sannin wstał i napiął mięśnie, stając w stabilnej pozycji. Odchylił się do tyłu, biorąc niesamowicie głęboki wdech. Z jego ust popłynął potężny strumień ognia, zabarwiając ulotną białą żółcią wszechobecny mrok. Przez momentów dwa, płomienny żar atakował okolicę światłem i gorącem. Gdy zniknął, przyroda pozostała niezmieniona, jakby ognia nigdy tam nie było.
Tak samo poczuł się Jiraiya. Gniewny impuls zniknął, miękkie powietrze nocy przeniknęło duszę, uspokajając ją. Odetchnął. Od dawna chciał uwolnić ogień, jednak w granicach domu Ludu Wody było to zakazane.
Usiadł.
– Masz może kartkę i pióro? – zwrócił się do Jakiego. Tamten bez słowa wyciągnął potrzebne przedmioty z sakwy.
Jiraiya skinął w podzięce, nie zastanawiając się skąd blondyn wiedział, że będzie ich potrzebował. Począł stawiać pierwsze znaki, zachwycając się pięknem harmonii czarnego tuszu na bieli kartki. Po dwóch godzinach u jego boku piętrzył pokaźny stos papieru. Rozprostował palce. Spojrzał na majaczące się w oddali szczyty wzgórz. Słońce wstawało, zalewając kotlinę miękkim światłem poranka.
Na głazie obok leżał drzemiący Jaki. Jiraiya uśmiechnął się do siebie. Młody mężczyzna najwyraźniej był przygotowany na szał twórczy Sannina – owinął się w ciepłą szatę, pod głowę podłożył sakwę i wygodnie ułożył się do snu.
Jiraiya na razie go nie budził. Została mu jeszcze jedna rzecz do zrobienia. Szybko wykonał dobrze mu znaną sekwencję pieczęci. Przyłożył dłoń do podłoża.
– Kuchiyose no jutsu – mruknął cicho. W kręgu zmaterializowała się niewielka żaba. Jej oczy skierowane były na białowłosego. Ten pokłonił się.
– Sayu, przyjaciółko. – przywitał się. – Mam nadzieję, że nikt się o mnie nie martwi. Wybrałem ścieżkę, którą chcę podążać. Może w taki sposób uda mi się szybciej odnaleźć moje przeznaczenie.
Jiraiya zacisnął wargi i położył przed żabą większą część kartek. Nie pierwszy raz prosił ją o przechowanie cennych zapisków.
– Nie bądź smutny, Jira-chan. To, że wiesz co cię czeka w życiu, nie oznacza iż nie masz nic do zrobienia.
I zdeformowała się w pierzastym obłoczku.
– Ciekawych masz przyjaciół – usłyszał z boku. – Jak sądziłem, jesteś tak bardzo upierdliwy, że nawet twoi zwierzęcy ziomkowie ograniczają się do zamienienia z tobą tylko kilku zdań.
– Dzień dobry, Jaki. – przywitał się białowłosy, ignorując przytyk. Zgarnął kilka pozostałych kartek papieru i spojrzał na ziewającego towarzysza. – Widzę, że humor dopisuje ci z rana. To dobrze, zerknij na to – wyciągnął w jego stronę papiery – i zamień ze mną więcej niż kilka zdań, przyjacielu.
Jaki prychnął, ale przyjął kartki. Przejrzał je pobieżnie i powrócił spojrzeniem ku białowłosemu.
– Nudy – skomentował.
– Noc chyba naładowała cię opryskliwością. Przypominam, że miałeś być poważny i opowiedzieć mi historię swego ludu. I, co ważniejsze, historię tego tekstu, napisanego przez Orochimaru.
– Ach, tym tekstem się nie przejmuj – zaśmiał się blondas. – Przecież to jawna drwina w twoim kierunku. I jednocześnie gorące wyznanie, które czuje do ciebie twój przyjaciel.
Jiraiya w jednej chwili znalazł się przy nim, w furii próbując zacisnąć dłonie na jego gardle. Jednak Jaki wymknął się, mając o wiele zwinniejsze i drobniejsze ciało. Wskoczył na niewielkie karłowate drzewko i w ciągu kilku sekund rozciągnął na okolicę siatkę cienkich nici wody.
– Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany, p r z y j a c i e l u – pokazał mu język.
– Jaki – wycedził Jiraiya – jest granica twojej opryskliwości, którą mogę znieść. Właśnie ją przekroczyłeś.
Blondas zatańczył wśród liści. Lekko poruszał się po gałęziach, popisując się akrobacjami przez kilka minut. Jiraiya poważnie zastanawiał się nad zużyciem większości chakry na potężne trzęsienie ziemi, które rzuciłoby irytującym chłystkiem o ziemię.
Jaki zatrzymał się.
– Gimnastykę poranną uważam za zakończoną. Jednak miałem nadzieję, że do mnie dołączysz. Chociaż... – zastanowił się chwilę – I tym razem nie miałbyś szans na wygraną.
Wyszczerzył się do Jiraiyi, a potem zszedł z drzewa i stanął naprzeciw niego.
– Czas wracać, Sanninie. Dobrze się bawiłem, ale nasze zniknięcie może zostać wkrótce zauważone.
Przeszedł kilka kroków i zeskoczył w dół przepaści. Jiraiya westchnął. Wiedział, że nie ma szans, by blondasowi przypadkiem nieudała się ta sztuczka. I miał rację. Gdy tylko stanął na ściółce pod wzgórzem, na którym spędzili noc, zastał Jakiego robiącego samolociki z białych kartek.
– Doprawdy nie potrafię zrozumieć twoich zmian nastroju. Wracajmy już, chciałbym podzielić się moimi przemyśleniami z Asuną.
Tym razem Jaki nie miał zastrzeżeń. Pobiegli. Przyroda w lesie budziła się do życia po długiej nocy. Jiraiya cieszył się ostatnimi chwilami na świeżym powietrzu. Już niedługo miał ponownie wkroczyć w ciasne, klaustrofobiczne korytarze i mieszkać w pokoju o niskim stropie. Wzdrygnął się na samą myśl o tym.
Po kilkunastu minutach szybkiego biegu, drzewa przerzedziły się i zza nich wyłoniła się ściana porośnięta mchem i drzewami karłowatymi. I właśnie tam, pod ową ścianą czekała ich niespodzianka.
Asuna, Ise, Yoshitaka i Ukyo stali w luźnej grupie, beztrosko konwersując i śmiejąc się. Jiraiya zerknął na Jakiego. Był niemniej zaskoczony od niego.
Asuna zauważył ich i pomachał. Reszta również zwróciła się w ich kierunku, przerywając rozmowę. Na pierwszy rzut oka byli przyjaźnie nastawieni, mimo to Jaki wydawał się być bardzo poruszony ich spotkaniem. W końcu ich wycieczka poza teren domu nie była zaakceptowana przez Panią i ogólnie była tajemnicą.
Pełni wątpliwości, zbliżyli się do grupy treningowej.
– Dzień dobry, Sanninie, dzień dobry Jaki – uśmiechnął się do nich Asuna. – Jak nastroje po nocy? Jesteście gotowi do drogi?

x X x
cdn.

Wesołych świat wam życzę, pewnie nie będę miała szans złożyć wam życzeń przed Wigilią, drodzy Czytelnicy.
Ostatnio przeczytałam artykuł o bizarro - jakże interesującym gantunku, który staje się coraz bardziej popularny na świecie i polega na pomieszaniu horroru, grosteski i czarnego humoru. Wielce mnie on zaciekawił. Zastanawiam się czy jeszcze bardziej nie pokomplikować Sanninslife i nie wstawić tam bardziej surrealistycznych motywów, trochę właśnie jak w bizarro (Chociaż nie czytałam żadnej książki tego gatunku. Może ktoś mi coś poleci, bo czytał?). Ale w jakiej formie się to objawi i czy w ogóle, jest na razie tajemnicą (zarówno dla mnie jak i dla Was).
Cóż, nie zamierzałam tak szybko wyprawić Jiraiyi i jego drużyny w podróż, ale w sumie dobrze, że tak się stało. Będę mogła przybliżyć wam postacie Ise, Yoshitaki, Ukyo i tego cholernego Asuny, którego ciężko mi rozgryźć i określić jaką osobą jest wewnątrz. Tyle rzeczy mnie czeka do przemyślenia.
Do zobaczenia i udanej imprezy noworocznej (i oby wasze nadzieje związane z rokiem 2014 nie okazały się płonne).
Nikano

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział szósty cz2

Jiraiyę zatkało. Co on właśnie powiedział?! Mogę zobaczyć niebo? Chce dopuścić się zdrady swojego ludu i wyprowadzić mnie na zewnątrz?!
W jego głowie kotłowało się mnóstwo myśli, ale niemal natychmiast przyćmiło je jedno pytanie.
– Pozwolisz mi stąd zbiec? – wypowiedział je na głos i od razu poczuł, że było ono bardzo nie na miejscu.
– Pogięło cię?! – słusznie zareagował Jaki i gwałtownie odsunął się od Sannina, jakby ten był wyjątkowo paskudnym robalem. – Jak śmiesz w ogóle zakładać...!
– Nie, nie, nie! Nie tak to zrozumiałeś! Zobligowałem się pomóc twojemu ludowi, więc nie ucieknę jak tchórz przed wykonaniem zadania.
Tamten nadal patrzył się na niego podejrzliwie.
– Lepiej się spręż z wyjaśnieniami, bo za kilka sekund nie będziesz miał czym wyjaśniać
– Już... – westchnął białowłosy – Stwierdziłem, błędnie zresztą, że chcesz się dopuścić zdrady, żebym opuścił to miejsce i mógł zobaczyć niebo.
Jaki spiął mięśnie jeszcze mocniej. Jednak nie zaatakował Jiraiyi. Powiedział nad wyraz spokojnie:
– Masz rację po części. Te działania będą wbrew zleceniom Pani, jednak nie zamierzam ci dopomóc w ucieczce. To byłby jednorazowy wypad na kilka godzin, byś mógł odetchnąć świeżym powietrzem. Robię to wyłącznie dla dobra treningu! Jak widać dłuższe przebywanie w zamkniętym obszarze ci nie służy. – Jaki zacisnął usta i rzucił mu wyzywające spojrzenie. – Ale jeśli tego nie chcesz i oskarżasz mnie o taką okropność jak zdrada, to jak widać moja propozycja była nie na miejscu.
Jiraiyi wciąż ciężko było mu zebrać myśli, więc wymamrotał to, co uważał w tej chwili za słuszne.
– Chciałbym wyjść i zobaczyć niebo. Wybacz.
Jaki zacisnął mocno powieki, wykrzywił twarz. Po dwóch sekundach wypuścił głośno powietrze, rozluźniając się. Spojrzał na białowłosego z determinacją.
– Wiem, że podjąłem słuszną decyzję. Mówiłem pod wpływem chwili, jednak ta wyprawa jest słuszna. Nie jesteś taki jak my. Nie możesz żyć na uwięzi. Twoja dusza potrzebuje oddychać.
Jiraiya wpatrywał się w niego ze zdziwieniem. Ten młody, zawsze wesoły chłystek, porywczy, żywiołowy, pełen energii zaskoczył go. Jego jasne, zazwyczaj pełne figlarnej przewrotności oczy teraz były jednolicie niebieskie. Ich powierzchnia była niezmącona i nieprzenikniona dla Sannina.
– ...Kim wy jesteście? – zapytał Jiraiya bezwiednie. To nie on mówił, to przemówiły jego obawy, ale i strach, który z każdym dniem spędzonym u Ludu Wody pogłębiał się.
Wpatrywał się uporczywie w Jakiego, ani myśląc wycofać się ze swojego pytania. Musiał znać odpowiedź. Musiał zostać uspokojony. Nie wiedział skąd nagle wytworzyły się u niego takie emocje. Strach przyszpilił go do ziemi, nie dając się poruszyć czy wziąć oddechu. Jego mięśnie spięte były do szaleńczej ucieczki.
Miał ochotę dotknąć swoimi zimnymi dłońmi swego karku, chciał ścisnąć mięśnie ramion ku górze by choć trochę ulżyć ciężarowi, który dyszał nad nim złowieszczo. Zorientował się, że ten strach był w jego wnętrzu od dłuższego czasu. Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt wiele niespodziewanych, niezrozumiałych dla Jiraiyi wydarzeń miało miejsce. Zbyt potężna była Substancja Życia. Mogła podbić świat. Każdy Wodny mógł z łatwością pokonać Jiraiyę, a on nie był w stanie walczyć z żadnym z nich na równi. Białooka bogini tylko zbliżyłaby się do niego, a on wiłby się w agonii u jej stóp. Nawet Jaki... Jaki, który był jego uczniem, rówieśnikiem, był niższy, mniej umięśniony, nie ćwiczył się w żabiej magii, nie walczył na wojnie, nie uczył się technik od najlepszych ninja... Nawet on był w stanie go pokonać.
A teraz Jaki patrzył się na niego i widział emocje, które nim targały, widział, że Jiraiya jest bliski załamania. I dziwił się, bo od samego początku coś innego wyczuwał w białowłosym. Wolę walki, a nie tchórzostwo. Sądził, że Jiraiya był drapieżnikiem, a nie ofiarą. I zdał sobie sprawę, że zupełnie źle wszystko zinterpretował.
– Jesteśmy chorzy, Sanninie. Pani ci tego nie mówiła? Trawi nas choroba, która przeżera nas od urodzenia, wnika w nasze kości i umysły. Nikogo nie oszczędza, nikomu nie okazuje litości. Jesteśmy jak te naiwne lisy, które...
– Nie obchodzi mnie to! – wypowiedź Jakiego przerwał krzyk. Blondyn otworzył usta, niepewien jak zareagować. Jiraiya głowę miał pochyloną nisko, chował ją pomiędzy masywnymi barkami, jednocześnie trzęsąc się na całym ciele.
– Możecie być kim chcecie, żadna choroba nie usprawiedliwia czynów! – krzyknął ponownie białowłosy.
Dotknął czołem kamiennej posadzki, jakby chciał wchłonąć jej chłód. W końcu uniósł twarz całą zaczerwienioną od emocji. Spojrzał na Jakiego, a w jego oczach tliła się tłumiona wściekłość i... smutek?
– Chcę was zrozumieć – powiedział powoli. – Po to tutaj jestem. Kogo tam obchodzą moje emocje. Mnie nie. One po prostu są. Za to waszych uczuć nie rozumiem. A wy nie mówicie. Pokazujecie mi tajemnice, ale nie znajduję odpowiedzi na nie. A wy milczycie nadal.
– Przecież tłumaczyłem ci...
– To nie było wytłumaczenie, przyjacielu – przerwał mu Jiraiya. Powoli rozprostowywał zaciśnięte pięści. – To było tłumaczenie, do tego zdawkowe. To mi nie wystarcza.
Jaki uniósł dłoń, dając znak, że się zastanawia. Jiraiya odchylił się do tyłu i wpatrzył się w kamienisty strop. Zamknął oczy, pozwalając by gniew powoli opuszczał jego ciało. Wściekłość była dobrym sposobem na pozbycie się strachu. Czuł, że oba te uczucia opuszczają jego ciało: zarówno strach jak i gniew. Skumulowanie dwóch negatywnych odczuć, ale wymuszających przeciwne zachowania, skutecznie rozładowało napięcie. Powoli wracała mu trzeźwość myśli.
– Wyjdźmy stąd. – usłyszał – Teraz. Wstawaj, Sanninie.
Zaskoczony Jiraiya otworzył oczy i zobaczył, że Jaki stoi i wpatruje się w sufit.
– Dobrze – zgodził się bez namysłu. Poczuł falę podniecenia, czuł się jakby miał właśnie uciec i odciąć się od wszystkich problemów. Wiedział, że nie ucieknie, wiedział, że po kilku godzinach wróci do domu Ludu Wody. Mimo to nie mógł pozbyć się tego irracjonalnego odczucia.
Wyszli na pusty korytarz, pośpiesznie wybierając jeden z kierunków. Niemal biegli, chcieli pobiec, lecz nie byłoby to mądrym pomysłem. Nie chcieli być mądrzy.
Spięte mięśnie, zaciśnięte zęby, próba kontrolowania oddechu, drobne, raniące stopy kamyczki w sandałach i pęd. Wyciągnięte dłonie Jakiego, by otworzyć przed nimi przejście do kolejnej części korytarza. Jasna nitka wody wokół nadgarstka. Blond włosy skotłowane w wewnętrznym chaosie. Ciemne, kamienne ściany, które przewijały się po obu stronach. Brak zmian. Za nim tunel tonący w ciemności, przed nim blond włosy. Słabe światło pnącz mori. Jeśliby się zatrzymał, zostałby sam. To samo przed nim, to samo za nim. Nie mógł zgubić jasnych, pełnych wiatru włosów.
Urywany oddech, przyjemne rozgrzanie mięśni. Kamyczki w sandałach. Czuł, że żyje. Podniecenie tym, co go czekało. Coś, za czym tak bardzo tęsknił w swej komnacie z niskim sufitem. Ogromna przestrzeń, dający wolność trójwymiar albo i nawet czterowymiar nieba. W tej chwili wszystko, co związane z Ludem Wody było bardzo przytłumione, dwuwymiarowe. Liczyło się tylko niebo, tylko gwiazdy, równie samotne jak on, tylko jasne, leniwe chmury, tak lekkie i ulotne, a trwające każdego dnia, tylko ta harmonika błękitu, która...
Muzyka. Jiraiya omal nie upadł. Zamachał rękami i zatrzymał się. Przez przestrzeń, przez kamienne ściany przenikała powolna melodia. Drżał on, drżały ściany przesycone dźwiękiem. Tylko śpiew, śpiew zapomnianego przez świat człowieka. Pełen samotności i rozdzierającej duszę tęsknoty. Powolny, bardzo powolny. Mogący trwać wieczność, równocześnie przez wieczność będąc tylko jednym dźwiękiem.
Jaki również się zatrzymał. Stał równie nieruchomo jak Jiraiya i tak jak on, został zatrzymany muzyką. Śpiew był ewidentnie kobiecy, jednak pełen niskich tonów, głębokich, przesyconych męską siłą.
Po chwili, po wieczności słuchania, Jaki dotknął ściany. Melodia ucichła. Zwrócił swoje oczy ku Jiraiyi.
– To co słyszałeś. Ta piosenka. Od wielu lat jej nie słyszałem. – jego oczy były pełne bólu. – To bardzo ważne, że ona śpiewała... – zamknął oczy i westchnął z ulgą. – To dobrze, to dobrze...
Przytrzymał się ściany, oparł czoło o chłodne kamienie. Jiraiya zrobił to samo.
– O czym ona śpiewała? Czy to były słowa w waszym języku? – odważył się zapytać.
– Nie... – odpowiedział cicho Jaki. Słowa dźwięczały głucho w cichym korytarzu – Ona, moja siostra, nie mówi. Jedynie śpiewa w sobie tylko znanym języku. Ale kiedyś... Kiedyś raz, tylko jeden, przemówiła do mnie we wspólnym. Przetłumaczyła mi fragment jednej z piosenek, którą właśnie śpiewała.
Jak możesz oczekiwać, że ktoś będzie cię kochał, jeśli nie kochasz siebie
Tniesz innych akceptacją, płacząc o pokój wśród ludzi
Nie chcesz pokoju, chcesz tylko rąk, które cię kochają,
By było ich kilka, dwie pary, może trzy,
By głaskały cię po głowie bez włosów,
By dały ci miłość, byś przestała udawać
Jednak bronisz się przed tym, boisz się,
Bo żyć inaczej nie umiesz
Nikt cię tego nie nauczył
Jaki wyrecytował słowa piosenki sucho, spokojnie, niemelodyjnie. Odszedł od ściany, stanął prosto, wbił spojrzenie w Sannina.
– To bardziej wiersz, niż piosenka – stwierdził Jiraiya – Jest bardzo piękny. Tą treść słyszałem w tej melodii, której słów nie rozumiałem. Ale powiedz mi: O kim twoja siostra śpiewała?
Jaki odwrócił się w stronę niknącego w cieniach korytarza. Jiraiya nie widział jego twarzy.
– O sobie – powiedział blondyn i ruszył biegiem, nie oglądając się.
Jiraiya ruszył za nim biegiem, nie zdążywszy zastanowić się nad jego słowami głębiej. Był w szoku, jednak nie mógł zgubić jasnych włosów, które plątały się w wietrze swego własnego chaosu.
Musiał wyjść na zewnątrz i odetchnąć do wtóru oddechu nieba. Pozwolić myślom krążyć swobodnie, błądzić, znaleźć odpowiedzi.

Zbyt wiele wokół było zagadek, a Jiraiyi nigdy nie szło dobrze rozwiązywanie ich bez kartki papieru.
x X x
cdn.

Po pierwsze: przeprowadziłam edycję całości tekstu, który umieściłam na blogu. Wszystkie rozdziały są poprawione, wprowadziłam akapity(których na blogu nie widać ;_;) i zamieniłam krótkie myślniki (-) na długie (–)... Myślę, że teraz wszystko wygląda lepiej.
Po drugie: przy okazji edytowałam wygląd bloga. Niezbyt się na tym znam - chciałam by w tle szczerzył sięJiraiya, ale wyglądało to tak źle, że zdecydowałam się na taki wygląd bloga.
Po trzecie: Zajawka na Jiraiyę znowu powróciła, więc można się spodziewać dalszych rozdziałów w niedługim czasie.
Po czwarte, czas się zabrać za matmę XD
Po piąte: Dziękuję Ci, Kubo, za pomoc z akapitami :D 
Aha, i na koniec: pojawiły się "oceny" pod tekstem: czy fajne, czy beznadzeja etc. Byłabym wdzięczna za głosy. To anonimowy i szybki sposób na to, bym mogła dowiedzieć się czy to co piszę się podoba czy muszę coś zmienić. Oczywiście najlepsze byłyby komentarze, ale rozumiem że nie każdy lubi komentować.
Nikano

niedziela, 22 września 2013

Rozdział szósty cz1

Jiraiya krążył gniewnie po pomieszczeniu. Od doby nie miał kontaktu z Asuną ani nikim kogo znał z Ludu Wody. Samotnie siedział w swoich komnatach czekając aż nareszcie będzie mógł wyjść na trening albo zejść na dół badać pomnik z wiadomością od Orochimaru. Tymczasem nikt do niego nie zaglądał prócz milczących, obojętnych kobiet przynoszących mu posiłki. One nie mówiły do niego nic, nie odpowiadały na prośby wyjaśnienia sytuacji bez względu na upór białowłosego. Jiraiya aż zbyt dobrze pamiętał co się działo podczas pierwszych dni jego uwięzienia w domu Ludu Wody. Próbował siłą wydusić z kobiet informacje, a one bez większego trudu obezwładniały go, boleśnie rzucając na podłoże. Nauczony doświadczeniem, tym razem ograniczył się do zadawania im pytań na które oczywiście nie otrzymywał odpowiedzi.
Coraz bardziej denerwowała go ta sytuacja i poważnie zastanawiał się nad użyciem ognistej chakry, gdy kamienie zaczęły się odsuwać, tworząc niewielkie przejście. Rozradowany Jiraiya już miał zawołać imię Asuny. Jednak okazało się, że to nie on do niego zawitał.
– Jaki! – białowłosy rzucił się na chłopaka, chwytając go za ramiona i potrząsając mocno. Tamten mocno zdziwiony wpatrywał się w Jiraiyę. Sannin puścił go w końcu gdy zdał sobie sprawę, że miażdży ramiona Jakiego.
– Całe szczęście, że nie uściskałeś mnie z tego szczęścia – zauważył kąśliwie blondas – bo obawiam się, że nie wyszedłbym z tego cało.
Jiraiya uśmiechnął się promiennie. Niesamowicie dobrze było zobaczyć jakąś znaną mu istotę ludzką.
– Cieszę się, że do mnie wpadłeś… i żądam natychmiastowego wyjaśnienia tej sytuacji! Co się dzieje, czemu nie dostaję od nikogo żadnych wieści?!
Blondyn spojrzał na Sannina zdziwiony.
– Po co te nerwy, Sensei? Wszystko jest w jak najlepszym porządku a nawet lepiej. Ciesz się, dostałeś kilka dni wolnego!
Jiraiya patrzył na niego jak na wariata.
– Wolne. Bardzo śmieszne. Po kiego mi urlop?!
Jaki westchnął i zamknął za sobą przejście, po czym bez ceregieli usadowił się na łóżku. Wskazał miejsce obok siebie.
– Po pierwsze uspokój się, Sanninie. Siadaj, a ja postaram się zaspokoić twoją ciekawość.
– Ech… Nie masz pojęcia ile czasu spędziłem na tym koślawym łóżku – zaczął marudzić Jiraiya, ale usiadł koło niego.
– Po pierwsze pewnie chcesz wiedzieć, co się dzieje z Ukyo. Rany zewnętrzne i wewnętrzne się już niemal zagoiły, gorzej z oczami. Gdy tylko je otwiera, jego wzrok rozbiega się i biedak nie może nic zobaczyć. Zwija się z bólu, mimo to wciąż próbuje. Reszta grupy jest w dobrej kondycji i jesteśmy gotowi do dalszego treningu. Jednak Asuna po konsultacji z Panią postanowił, że należy dać ci dobę na przemyślenie tamtych wydarzeń. Jak słusznie podejrzewał twoja wrażliwość jest na innym poziomie niż nasza.
Białowłosy spojrzał na niego pytająco.
– Dla nas to był tylko nic nie znaczący wypadek przy pracy. Nikt nie ma ci nic za złe, nikt nikogo nie obwinia. Po prostu idziemy dalej. Z Ukyo czy też bez.
Twarz Jiraiyi wykrzywił w grymas, ale nic nie powiedział.
– Co do mojego pojawienia się, to Asuna wysłał mnie z zapytaniem kiedy będziesz w stanie poprowadzić trening. Przemyślałeś już jak sobie poradzić z brakiem piątego ucznia?
Sannin westchnął i zagapił się w sufit. Jaki nadal patrzył na niego pytająco, ponaglając do odpowiedzi.
– Od jutra możemy wznowić zajęcia. Nie mam pojęcia ile czasu zostało do północy, ale poproś Asunę żeby przysłał do mnie człowieka, którego mi obiecał.
Jasnowłosy odetchnął i niespodziewanie jego twarz rozluźniła się.
– No – powiedział z uśmiechem – to teraz możemy przejść do obgadania naszych spraw! Chciałeś się ze mną pobawić, pamiętasz?
Jiraiya patrzył na niego przez chwilę z niezrozumieniem wypisanym na twarzy, a potem roześmiał się serdecznie.
– Ty nigdy nie przepuścisz okazji żeby mnie pognębić, nie?
– Cieszę się, że pamiętasz – wyszczerzył zęby Jaki. Z jego palców wystrzeliły dwie nitki wody ku sklepieniu. Wyciągnął jedną z nich ku Sanninowi. – To jak, podejmiesz się?
Jiraiya zareagował na pomysł z wigorem i niespodziewaną radością. Tyle godzin siedział w nerwach, a teraz wiedząc, że wszystko jest w porządku z ulgą poddał się „zabawie”.
W istocie wyglądało to trudniej niż się spodziewał. Niemal natychmiast obrócił się o 180 stopni nie mogąc utrzymać równowagi.
– Agh – stęknął Jiraiya – Jak się tym posługiwać?!
Gdzieś z boku rozległ się chichot. Zanim białowłosy zdążył się obrócić rozległo się głuche uderzenie – Jaki wpadł na niego z impetem, zaciskając dłonie na jego szyi.
– No dobra, Sanninie – mruknął Jaki tuż przy jego uchu. – Pokażę ci podstawy, ale wszystko zależy od tego jak szybko je załapiesz.
– Niech będzie, Sensei – przedrzeźnił go Jiraiya – Ucz mnie.
Niższy chłopak wyjaśnił mu pokrótce zasady posługiwania się cienkimi nićmi wody. Jako iż białowłosy nie potrafił ich tworzyć, musiał radzić sobie tym co umiał. Wokół rąk stworzył grubą powłokę ziemi na której uformował krótkie bloki.
Zasady „gry” były proste. Ten, który spadnie – przegrywa.
Najtrudniejsze okazało się być utrzymanie równowagi. Jaki nie chciał poświęcić mu dużo czasu – złośliwiec pragnął jak najszybciej skompromitować Jiraiyę. Tak więc zaczęli zaraz po krótkim treningu co jak działa, gdy jest się w powietrzu.
Komnata nie była zbytnio duża – białowłosy i blondyn mimo iż znajdowali się po przeciwnych krańcach sufitu dokładnie widzieli siebie nawzajem.
Jaki zaczął pierwszy. Począł krążyć wokół Jiraiyi i popisywać się. Sannin musiał przyznać, że był w tym cholernie dobry. Drobna budowa ułatwiała mu zwinne poruszanie się w powietrzu. Robił salta, fikołki, skakał z miejsca na miejsce demonstrując swoją szybkość. A dookoła świstały cicho strugi wody, które zdawały się tańczyć dookoła młodego chłopaka.
Białowłosy był wdzięczny za czas, który otrzymał. Mimo to, nie wiedział jak mógłby wygrać potyczkę. Jedyną rzeczą, która miała sprawić, że nie spadnie tak od razu było użycie chakry ziemi.
No i odrobina wiedzy i szaleństwa.
Odbił się ciężko od ściany licząc, że siłą mięśni zdoła wytworzyć potrzebną szybkość. Przeliczył się. Prędkość była tak zawrotna, że nie zdążył uformować żadnej pieczęci i z impetem rąbnął w ścianę naprzeciw.
Poprzez ostre igiełki bólu i pulsowanie krwi w żyłach usłyszał cichy chichot. Następnie, nieco z opóźnieniem, poczuł ból w tylnych częściach ciała. Śmiech rozległ się ponownie, tylko bliżej.
– To wcale nie takie łatwe, nie? – usłyszał głos Jakiego tuż obok.
Jiraiya nagle, pod wpływem szaleńczego impulsu, wysłał ogromną ilość chakry do ściany, która w ułamku sekundy przebiegła po niej, rzucając się na ciało drobniejszego chłopaka.
Sannin usłyszał głośne stęknięcie i obrócił się w jego kierunku, próbując zogniskować spojrzenie.
Jaki, chwycony przez chakrę ziemi wypuszczoną przez Jiraiyę, miotał się wściekle próbując się jej pozbyć. Miał uwięzione dłonie, więc nie mógł złożyć pieczęci.
Sannin poruszył się, zmuszając odrętwiałe po uderzeniu mięśnie do ruchu. Najgorzej było z twarzą. Czuł, że ma zdeformowany tudzież złamany nos oraz nie mógł poruszyć szczęką bez odezwania się piekącego bólu na granicy policzki-oczy.
Obrócił się i posiłkując się wyłącznie na własnej chakrze a nie cienkiej wodnej lince, niezgrabnie ruszył ku Jakiemu.
Ten rzucił mu wściekłe spojrzenie i skupił się na twardej grudzie ziemi, która oplatała mu dłonie. Widać było, że ledwo trzyma się ściany i tylko wyćwiczone mięśnie utrzymują go przed bezradnym zwiśnięciem.
Gdy Sannin był tuż, tuż i nawet udało mu się przywołać na twarz coś, co imitowało uśmieszek, młody chłopak zaskoczył go.
Wodna linka, którą był przytwierdzony do stropu niespodziewanie została przerwana, zagięła się i mocnym biczem przecięła grudę ziemi (przy okazji smagając białowłosego po twarzy).
Młodzian krzyknął tryumfująco i momentalnie, przy wtórze wijących się kłębów wody, uderzył w oniemiałego Jiraiyę.
Ten jęknął przeciągle i zdążył uformować jedynie prowizoryczną barierę, która częściowo uchroniła jego ciało przed bolesnym upadkiem.
Jaki zeskoczył obok i, nie czekając aż Sannin się podniesie, zaczął zwyczajowo paplać.
– Ale mnie zaskoczyłeś, to muszę ci przyznać! Całkiem nieźle jak na nowicjusza
Białowłosy nie musiał na niego patrzeć, by zobaczyć jego wredny uśmieszek. Przewrócił się na plecy i wpatrzył się w omotany cieniami sufit.
– Ale mój cel został osiągnięty: odegrałem się za tą akcję na pierwszym treningu. To co, chcesz się pouczyć manewrów w powietrzu? Tym razem zupełnie uczciwie! – zaśmiał się złośliwie, zaprzeczając swym słowom. Jiraiya usiadł i zaczął ostrożnie badać stan nosa. Syknął, gdy jego palce natrafiły na niewielkie zgrubienie.
– Ech... – Jaki usiadł naprzeciw niego i wyciągnął dłonie ku twarzy białowłosego – Jak mniemam nie porozmawiamy póki twój nos cię rozprasza.
Jiraiya poczuł jak ciepłe strumienie leczniczej magii przenikają jego twarz. Odetchnął z ulgą i zamknął oczy.
– To nie tak – odezwał się – Gratuluję ci zwycięstwa. To była ciekawa zabawa i znacznie bezpieczniejsza od przeciągania liny. Tylko wiesz... Ten sufit, to zamknięte pomieszczenie... Mam wrażenie, że więzi mojego ducha. Wśród przestrzeni, drzew, latanie sprawiłoby mi większą frajdę.
Jaki odstąpił od medycznych zabiegów i spojrzał mu w oczy. Po raz pierwszy Jiraiya zawstydził się swoich słów i uciekł przed wzrokiem rówieśnika. Zapadła cisza, blondyn wpatrywał się przeszywającym spojrzeniem w Sannina, a ten cały spięty uparcie wgapiał się w ścianę. W końcu białowłosy nie wytrzymał.
– Dobra, dobra NIEWAŻNE! Zapomnij, że...
– Mogę sprawić, byś zobaczył niebo. – przerwał mu cicho Jaki.

x X x
cdn.

Cóż, Babę mam napisaną mniej więcej w połowie ale, cholera, tak bardzo nie mam ochoty spisywać jej dziejów teraz.
Pochłonął mnie całkowicie Jaki i reszta drużyny, którzy to będą mieli znaczący wpływ na charakter Jiraiyi. Dla przykładu to od nich nauczy się zboczoności i wiecznego optymizmu, ale ciii! Więcej nie zdradzę!
Tak więc Baba idzie jak na razie w odstawkę, by powrócić za kilka rozdziałów.

Nikano