Białowłosy od razu
wyczuł okazję do przeżycia przygody.
– Podróż? Zawsze i
wszędzie – uścisnął dłoń Asuny. Uśmiechnęli się do siebie
serdecznie. Reszta Wodnych skinęła mu głową na powitanie.
– Spisek? –
zapytał z niedowierzaniem Jaki, cofając się powoli. Na jego twarzy
malowało się niedowierzanie.
– Yoshitaka, idźcie
wraz Ukyo i Sanninem przyprowadzić konie dla nas. – polecił
Asuna. – A ty, Jaki, uspokój się. Zaraz wszystko ci wyjaśnię.
Białowłosy bez
sprzeciwów zostawił mężczyzn samych. Ise dołączyła do nich.
Jiraiya zrównał się z nią.
– Coś ty taki
chętny do podróży? – zwróciła się do niego, nim zasypał ją
pytaniami. – Nawet nie wiesz jaki jest nasz cel. Jaki miał chociaż
na tyle rozumu by zapytać o nasze intencje...
Jiraiya zaśmiał się.
– Och, nie bądź
taka poważna – na jego słowa kobieta zmrużyła oczy – Nie
wątpię w słuszność waszych intencji, poza tym mam dość
dziwienia się. Nie mam cholernego pojęcia skąd wiedzieliście, że
opuściliśmy dom i że będziemy wracać akurat tą drogą. I wiesz co?
Nie obchodzi mnie to zupełnie. Po prostu jedźmy, jedźmy czym
prędzej, czym chyżej.
Założył dłonie za
głowę i z uśmiechem wpatrzył się w niebo. Kobieta obok niego
szła w milczeniu. Białowłosy wyczuwał negatywne emocje, które
gorzały w jej wnętrzu.
„Co za wybuchowa
kobitka się nam trafiła”, pomyślał. Emanuje złością i
niewymowną agresją. I ledwo co się powstrzymuje, by nie dać im
upustu.
Co oni jej zrobili? Co
oni zrobili kobietom z Ludu Wody?
Poczuł do niej
sympatię poprzez ból, który ją wypełniał – wydawał mu się
być rodzimy do tego, który sam odczuwał. Ból samotności i
wyobcowania. Ciekawe, czy on również byłby zdolny do takiej
agresji.
– Sanninie! Tutaj!
Ukyo wyrwał go z
rozmyśleń. W dłoniach trzymał lejce czwórki koni. Wraz z Ise
przejęli je od niego. Młody chłopak uśmiechnął się szczerze do
Jiraiyi.
– To świetnie, że
z nami jedziesz, Sensei – zagadnął nieśmiało. Sannin speszył
się na moment, by po chwili wybuchnąć prawdziwie rubasznym
śmiechem.
– Widzisz,
młodzieńcze, każda wyprawa, w której uczestniczy wielki
Jiraiya-sama, jest skazana na sukces!
Ukyo zapatrzył się
na niego.
– Ropuszy Mędrcze,
nauczyłbyś mnie żabiej magii? – zapytał piskliwym głosem. To
pytanie wytrąciło Jiraiyę z równowagi.
Ukyo zawstydził się
swoją śmiałością.
– Wybacz moją
bezpośredniość, Sensei – mruknął. Wskoczył na konia. –
Pojadę przodem
I już niknął w
koronach drzew.
Obok niego szła Ise,
robiąca na szydełku.
Jiraiya wpatrywał się
zamyślony w niebo.
Ise zdjęła majtki i
wymachiwała nimi jak flagą.
Jiraiya myślał o
ciężkiej misji nauczenia Ludu Wody żabiej magii.
Zdawała się dawać
flagą znaki sześciu płonącym koniom, które zachęcająco kiwały
biodrami.
Jiraiya wyrwał się z
zamyślenia i zwrócił na nie uwagę. Stwierdził:
– Konie to
przerażające istoty. Doprawdy, nie daj się zwieść Ise. Zabiorą
cię na mrożącą krew w żyłach przejażdżkę i nic już nie
będzie takie samo.
Ise naśladowała
ruchy koni. Jej nagie biodra poruszały się spazmatycznie.
– To nie jest
kuszące. Przestań – westchnął – W głowie mi się kręci od
tego waszego kiwania.
Skinął na konie i
kobietę. Oni nie przestawali.
Nagle Jiraiya
zatrzymał się. Zorientował się, że w tej sytuacji coś mu nie
pasowało. Przyjrzał się znielubionym płonącym koniom i nagiej
kobiecie kiwających się w transie.
– Ach! –
uprzytomnił sobie – Gdzie się podziały konie o brązowych grzbietach, które
prowadziliśmy?
Szukał odpowiedzi u
tańczących, jednak oni byli zajęci sobą.
– Bardzo jesteście
samolubni. – powiedział na głos, a następnie rozejrzał się w
poszukiwaniu altruistów.
Yoshitaka spokojnie
palił fajkę. Dookoła niego słychać było miauknięcia kotów.
Jiraiya otworzył usta, żeby zapytać gdzie są owe koty, jednak
rozmyślił się. Yoshitaka wyglądał na zadowolonego z obecnej
sytuacji, więc nie należało wtrącać inwazyjnych pytań.
Jiraiya usiadł na
pieńku. Wzgórzu. Patrzył na korony drzew. Układały się we
wzory. Kształty te przypominały mu... przypominały mu...
– Sensei! –
rozległ się krzyk.
Jiraiya nie odrywał
wzroku od drzew.
– Sensei! Sensei! –
coś wstrząsnęło jego ciałem, rozmyło krajobraz. – Sensei!
Sensei! Sensei! – piskliwy głos wybijał kolejne drzewa, kolejne
kształty zanikały. A był tak blisko odgadnięcia... „Przestań!”, chciał
zawołać, ale z jego ust wydobył się tylko głuchy świst.
Przed jego oczami pojawiała się postać młodego, przestraszonego młodzieńca, który
stawał się coraz bardziej materialny dzięki zaklęciu. „Sensei,
sensei”. Jiraiya próbował sobie przypomnieć czy znał to
zaklęcie, tę technikę. Kiedyś się uczył... uczył się...
I wtedy świat odbiła
inna siła. Młodzieniec zniknął, korony rozmyły się doszczętnie,
a Jiraiyi skręciło wnętrzności.
W następnej chwili,
choć ciężko powiedzieć, która z chwil była tą następną,
wszystko ustabilizowało się. Jiraiya zwalił się na podłogę.
Pniaka, wzgórza już nie było. Było za to ciemne podziemie. „Lud
Wody”, przemknęło mu przez myśl. Podniósł się. I nagle
dotarły do niego minione wydarzenia.
– Ukyo! – krzyknął
w przestrzeń – To był on, to byłeś ty, Ukyo!
Gwałtownie rozejrzał
się dookoła. To nie były podziemia Wodnego Ludu. Nie były
przesycone t ą energią.
– Majtki, majtki
jako flaga? Co do cholery?! – Jiraiya ciężko usiadł na podłodze.
Nagle zarumienił się – Majtki! A ona była...
Zadławił się. Jego
umysł był zlepkiem chaotycznych myśli, a on podświadomie wracał
ku pięknej, nagiej Ise kołyszącej kusząco, choć spazmatycznie,
biodrami.
– Jesteś jeszcze
większym zboczeńcem niż jak cię widziałem kilka lat temu. – w
mroku odezwał się wyrazisty, ziemisty głos.
Jiraiya drgnął. Od
razu poznał osobę, która się odezwała. Pomimo zamętu jego umysł
pracował na najwyższych obrotach.
Wpatrzył się w zarys
postaci.
– A więc to ty
stoisz za tymi wydarzeniami, Orochimaru.
x
X x
cdn.
Po długiej przerwie wróciłam do pisania. Stało
się tak za sprawą: Kuby, bo napisał i przypomniał mi o blogu za co mu dziękuję, dalej: przyczyniło się ku temu czytanie miniksiążki o Salvadorze Dalim oraz
powrót do domu. Kilka dni temu wracałam o zmroku i usłyszałam
kumkanie żab. Rozterki, które wtedy mnie dopadły zachowam dla siebie,
jednak musicie wiedzieć, że mieszkanie na wsi jest wspaniałe.
Dobrze działa na człowieka i na wenę. Do następnego.
Nikano